Выбрать главу

– A… jeśli ktoś nie wywiązuje się z obowiązków?

– Cóż, zdarza się i tak. Nie może to być tolerowane w żadnym zorganizowanym społeczeństwie. Środkiem nacisku jest oczywiście zmniejszenie przydziałów…

– Więc jednak nie wszyscy otrzymują po tyle samo?

– To chyba oczywiste. Funkcjonuje złożony system oceny każdego obywatela. Kryteria są dość różnorodne, nie tylko pracą bierze się pod uwagę… Ale o tym może opowie ci ktoś bardziej ode mnie kompetentny…

Bar wyludniał się stopniowo. Dochodziła ósma i mieszkańcy Paradyzji spieszyli do codziennych zajęć. Rinah skończył jedzenie. Po posiłku poczuł się znacznie lepiej.

– Mam nadzieję – powiedział – że w ciągu dwóch-trzech dni zaaklimatyzuję się tutaj i będę w stanie zacząć pracować. Czy wolno mi będzie rozmawiać z ludźmi, nagrywać ich wypowiedzi?

– Oczywiście! Wiemy przecież, że zamierzasz opisać nasz świat, by Ziemia mogła nas lepiej rozumieć. To leży także w naszym interesie i będziemy się starali ułatwić ci zadanie.

Za witryną baru przemykali nieliczni już przechodnie, spieszący gdzieś głównym korytarzem.

– Nie zauważyłem nigdzie dzieci i młodzieży – powiedział Rinah.

– Mieszkają na innych piętrach. Nasz system wychowawczy nie przewiduje indywidualnego wychowywania dzieci. Wynika to z konieczności bardzo efektywnego oddziaływania na młode pokolenie. Musimy wychowywać naszych obywateli w poczuciu silnej więzi społecznej, a zwłaszcza w poczuciu bezwzględnej dyscypliny. Sam wiesz, że rodzice nie zawsze zdolni są do obiektywizmu i konsekwencji wobec własnego potomstwa. Tutaj nie ma miejsca na błędy wychowawcze. Każdy błąd może kosztować najwyższą cenę: istnie-| nie całego społeczeństwa. Alarm, który dziś miałeś okazję przeżywać, jest tylko chwilowym zaostrzeniem panującego tu nieustannie stanu zagrożenia. W świecie takim, jak nasz, istnieje ciągłe niebezpieczeństwo katastrofy…

– Tak, wiem – wtrącił Rinah, by uniknąć słuchania szerszych wywodów na ten temat. – Uważnie wysłuchałem dzisiejszej porannej pogadanki… Wydaje mi się jednak, że zbyt wielką wagę przypisujecie zagrożeniu ze strony Ziemi… My, społeczeństwo Starego Globu, myślimy o was raczej z sympatią i podziwem, bez wrogości i złych zamiarów…

– Mówisz tak, bo jesteś wrażliwym humanistą, człowiekiem kultury, a nie interesu… – Alvi uśmiechnął się z zakłopotaniem, zwijając odruchowo w palcach brzeg plastykowego obrusa. – Brak zaufania do Ziemi i innych ośrodków ludnościowych w naszym sąsiedztwie ma zupełnie realne podstawy historyczne…

– Czytałem wiele o historii powstawania Paradyzji, nim tutaj przybyłem – zauważył Rinah – i doprawdy, nie wysnułem z tej lektury podobnych wniosków…

– To, co czytałeś, stanowi produkt wtórny. Prawdziwe dzieje naszego społeczeństwa zawarte są wyłącznie w dziele naszego wielkiego antenata, Carlosa Jose Cortazara, przywódcy pierwszych osadników wysłanych z Ziemi na Tartar. O ile wiem, dzieło to nie jest rozpowszechniane na Ziemi w jego źródłowej formie… Krótko mówiąc, wasze opracowania tendencyjnie naświetlają sprawę powstania Paradyzji. Brak im obiektywizmu.

Rinah znał dość dobrze różne wersje opisu dziejów tej planety. Różniły się one w szczegółach, niekiedy nawet istotnych. Jednak ogólny obraz rysował się dość jednoznacznie.

Wyprawa osadnicza na Tartar, drugą planetę Enigmy w gwiazdozbiorze Psów Gończych, poprzedzona była załogowa ekspedycją badawczą. Stwierdziła ona, iż warunki naturalne planety Tartar rokują pomyślny rozwój osadnictwa. W owym czasie stan zaludnienia Ziemi osiągał właśnie wielkość krytyczną i każda nowo odkryta planeta budziła ogromne nadzieje licznych amatorów pozaukładowej emigracji.

Rozwinięte technika dalekiego transportu pozwalała już wówczas na przenoszenie znacznych grup osadników wraz z niezbędnym sprzętem i wyposażeniem nawet do odległych systemów planetarnych. Podróże takie, trwające dość długo, nie przerażały już kandydatów do zdobywania nowych terenów osiedleńczych. Oswojono się zarówno z wymyślnymi technikami konserwacji ludzkich organizmów na czas podróży, jak też z potencjalnymi niebezpieczeństwami i niespodziankami w obcych światach. Nowe planety były silną pokusą dla tych, którzy nie widzieli szans realizacji swych planów i ambicji na Ziemi, pełnej takich samych ambitnych, zdolnych i pewnych siebie młodych ludzi.

Na Tartar wysłano wówczas konwój złożony z dwunastu kosmicznych kontenerów, holowanych przez sześć jednostek napędowych. Każdy kontener, zbudowany w kształcie cylindra o długości dwóch tysięcy metrów i blisko kilometrowej średnicy, zawierał w swym wnętrzu kilka milionów uśpionych w anabiozie pasażerów wraz z całym wyposażeniem niezbędnym do ich stopniowego urządzenia się na planecie. Kontenery miały być osadzone na powierzchni Tartaru w różnych miejscach, wybranych przez kierownictwo wyprawy.

Plan ten nie został nigdy zrealizowany. Tartar okazał się planetą o wiele mniej gościnną, niż wydawał się w oczach jego pierwszych badaczy. Dowództwo wyprawy – jak głosiły raporty kierowane na Ziemię – dokonało własnych, długotrwałych i wszechstronnych badań warunków naturalnych planety, podczas gdy cały konwój pozostawał na orbicie w oczekiwaniu na wyniki rekonesansu.

Cortazar i jego załoga zakwestionowali wyniki poprzednich badań i zarzucili pierwszej wyprawie rozpoznawczej karygodną lekkomyślność i niedbalstwo: zbyt krótkotrwałe, wyrywkowe i pobieżne obserwacje nie wykazały wielu istotnych, groźnych niebezpieczeństw jakie mogły spotkać przybyłych osadników na powierzchni planety. Jej tektonika, działalność wulkaniczna, potężne ruchy mas powietrza i wód, występujące okresowo lub nieregularnie na całym prawie obszarze przewidzianym do zasiedlenia, wykluczały – zdaniem dowództwa wyprawy – możliwość bezpiecznego osiedlenia się tam przybyłych milionów ludzi.

Cortazar oświadczył swym ziemskim zwierzchnikom, iż nie zamierza brać na siebie odpowiedzialności za losy powierzonych mu ludzi w tak niepewnych warunkach.

Z drugiej strony, Ziemia nie miała specjalnej ochoty przyjmować z powrotem masy ludzkiej, której raz się pozbyła. Nie oznacza to jednakże, iż odmówiono im prawa powrotu. Nikt zresztą nie pytał o zdanie samych osadników, którzy – do czasu zapadnięcia ostatecznych decyzji – pozostawali w anabiozie na orbicie Tartaru.

Decyzję podjęło kierownictwo wyprawy. Cortazar oświadczył Ziemi iż gotów jest mimo wszystko utworzyć kolonię ludzką – o wprawdzie nie na samej planecie Tartar, lecz na jej orbicie – w postaci ogromnego, orbitującego "miasta", czy raczej – sztucznej planety. Byłaby ona miejscem zamieszkania ludzi, zajmujących się eksploatacją bogactw naturalnych Tartaru, które, w przeciwieństwie do warunków klimatyczno-tektonicznych, pierwsza wyprawa oceniła nader trafnie i dokładnie: planeta była fantastycznie bogatym skarbcem surowcowym.

Perspektywa możliwości czerpania z tych nieprzebranych bogactw naturalnych była dla Ziemian tak kusząca, iż bez większych oporów zaakceptowano plan Cortazara, nie pytając o zdanie kandydatów na mieszkańców owego fantastycznego tworu – orbitalnej metropolii, która miała dopiero powstać. Na żądanie Cortazara wysłano dodatkowe transporty z odpowiednimi materiałami i urządzeniami, uznając za słuszne jego argumenty w sprawie moralnej i materialnej odpowiedzialności Ziemi za wyekspediowanie swych obywateli w niedbale rozpoznany obszar osiedleńczy.

W ten właśnie sposób, kosztem Ziemi i wysiłkiem rąk osadników powstała jedyna w swoim rodzaju kolonia orbitalna poza Układem Słonecznym, nazwana później Paradyzją. Jako podstawowych elementów jej konstrukcji użyto dwunastu walcowatych kontenerów, spojonych w zamknięty pierścień, wirujący wokół swego środka i obiegający planetę Tartar po eliptycznej orbicie.

Wydawać się może nieprawdopodobne, by dwanaście walców o długości dwóch tysięcy metrów każdy i średnicy około tysiąca mogło pomieścić sto kilkadziesiąt milionów ludzi wraz ze wszystkim, co jest im potrzebne do stałego tam pobytu. Jednakże proste obliczenie kubatury takiego obiektu wykazuje, że jest to zupełnie realne… Podział każdego walcowatego segmentu na sto pięćdziesiąt pięter oraz odpowiednio dobrana prędkość obrotowa całego obiektu stwarza w nim warunki zbliżone do tych, jakie panowałyby w wielkim gmachu mieszkalnym ustawionym na powierzchni Ziemi z tą jedynie różnicą, że z Paradyzji nie można oczywiście wychodzić na spacer.