Выбрать главу

Yossarian uszedł z życiem, ale oddalając się ulicą nadal oglądał się niespokojnie przez ramię. Ludzie przyglądali mu się jakoś dziwnie, co przejmowało go jeszcze większym lękiem. Szedł z nerwowym pośpiechem, zastanawiając się, co w jego wyglądzie tak przyciąga powszechną uwagę. Kiedy dotknął dionią bolesnego miejsca na czole, palce zlepiła mu krew i zrozumiał. Otarł twarz i szyję chustką do nosa. Gdziekolwiek dotknął, na chustce zostawały nowe czerwone smugi. Cały krwawił. Pośpieszył do budynku Czerwonego Krzyża i zszedł po stromych, białych marmurowych schodach do męskiej toalety, gdzie przemył zimną wodą z mydłem i opatrzył swoje niezliczone widoczne rany, po czym wyprostował kołnierzyk koszuli i przyczesał włosy. Nigdy jeszcze nie widział twarzy tak podrapanej i poharatanej jak ta, która z wyrazem oszołomienia i zaskoczenia mrugała niepewnie z lustra. Czego, do licha, ona od niego chciała?

Kiedy wychodził z toalety, dziwka Nately'ego czekała w zasadzce. Zaczaiła się skulona przy ścianie na dolnych stopniach i spadła na niego jak jastrząb, z połyskującym srebrzyście rzeźnickim nożem w dłoni. Odparował jej atak uniesionym przedramieniem i trzasnął ją czysto w szczękę. Oczy zaszły jej mgłą. Złapał ją, zanim upadła, i posadził delikatnie. Potem wbiegł po schodach, wypadł na ulicę i przez następne trzy godziny biegał po mieście w poszukiwaniu Joego Głodomora, żeby wyjechać z Rzymu, zanim dziewczyna znowu go odnajdzie. Nie czuł się całkiem bezpieczny, dopóki samolot nie wystartował. Kiedy wylądowali na Pianosie, dziwka Nately'ego przebrana w zielony kombinezon mechanika czekała z rzeźnickim nożem dokładnie w miejscu lądowania i uratowało go jedynie to, że zadając mu cios w pierś poślizgnęła się na żwirze w swoich skórzanych pantoflach na wysokim obcasie. Zdumiony Yossarian wciągnął ją do samolotu i przygniótł do podłogi podwójnym nelsonem, podczas gdy Joe Głodomór wywoływał wieżę kontrolną prosząc o pozwolenie na powrót do Rzymu. Na lotnisku w Rzymie Yossarian wyrzucił ją z samolotu na pasie startowym i Joe Głodomór nawet nie wyłączając silników natychmiast wystartował z powrotem na Pianosę. Bojąc się odetchnąć Yossarian czujnie lustrował każdą mijaną postać, kiedy szli przez obóz do swoich namiotów. Joe Głodomór spoglądał na niego z dziwnym wyrazem twarzy.

– Czy aby jesteś pewien, że to wszystko ci się nie przywidziało? – spytał po chwili z wahaniem.

– Przywidziało mi się? Przecież byłeś tam razem ze mną? Dopiero co odwiozłeś ją do Rzymu.

– Może mnie też się to przywidziało. Dlaczego ona chce cię zabić?

– Ona mnie nigdy nie lubiła. Może dlatego, że złamałem mu nos, a może dlatego, że byłem jedynym człowiekiem, na którego mogła skierować nienawiść, kiedy się dowiedziała. Czy myślisz, że ona wróci?

Tego wieczoru Yossarian poszedł do klubu oficerskiego i siedział tam do późna. Wracając do swego namiotu wypatrywał wszędzie dziwki Nately'ego. Zatrzymał się dostrzegłszy ją w krzakach, zaczajoną z wielkim nożem w dłoni w przebraniu miejscowego wieśniaka. Yossarian bezszelestnie obszedł namiot na palcach i schwycił ją od tyłu.

– Caramba! – krzyknęła z wściekłością, ale choć broniła się jak żbik, wciągnął ją do namiotu i rzucił na podłogę.

– Hej, co się dzieje? – spytał sennie jeden ze wspólników.

– Trzymaj ją, dopóki nie wrócę – rozkazał Yossarian ściągając go z łóżka na nią i wybiegł z namiotu. – Trzymaj ją!

– Pozwólcie mi go zabić, a zrobię ze wszystkimi fiki-fik – zaproponowała.

Pozostali mieszkańcy namiotu na widok dziewczyny wyskoczyli z łóżek i usiłowali najpierw zrobić z nią fiki-fik, podczas gdy Yossarian gnał do Joego Głodomora, który spał w najlepsze jak niemowlę. Yossarian zdjął kota Huple'a z jego twarzy i brutalnie go obudził. Joe ubrał się błyskawicznie. Tym razem polecieli na północ i zawrócili nad Włochy daleko za liniami nieprzyjaciela. Gdy się znaleźli nad równym terenem, przypięli dziwce Nately'ego spadohron i wypchnęli ją przez luk awaryjny. Yossarian był pewien, że tym razem wreszcie się od niej uwolnił, i odetchnął z ulgą. Kiedy zbliżał się do swego namiotu na Pianosie i z mroku przy ścieżce wyłoniła się jakaś postać, zemdlał. Ocknął się na ziemi i niemal z utęsknieniem czekał na śmiertelny cios, który przyniesie mu ukojenie. Zamiast tego czyjaś przyjazna dłoń pomogła mu wstać. Była to dłoń pilota z eskadry Dunbara.

– Jak się czujesz? – spytał pilot szeptem.

– Nieźle – odpowiedział Yossarian.

– Widziałem, jak przed chwilą upadłeś. Myślałem, że coś się stało.

– Chyba zemdlałem.

– W naszej eskadrze krążą pogłoski, że odmówiłeś dalszego udziału w akcjach bojowych.

– To prawda.

– Potem przyszli ze sztabu i powiedzieli nam, że to nieprawda, że tylko żartowałeś.

– To kłamstwo.

– Czy myślisz, że ci to ujdzie na sucho?

– Nie wiem.

– Jak myślisz, co mogą ci zrobić?

– Nie wiem.

– Myślisz, że postawią cię pod sąd polowy za dezercję w obliczu nieprzyjaciela?

– Nie wiem.

– Mam nadzieję, że uda ci się wyjść z tego cało – powiedział pilot z eskadry Dunbara rozpływając się w mroku. – Daj znać, jak ci poszło.

Yossarian patrzył w ślad za nim przez kilka sekund, po czym ruszył do swego namiotu.

– Hej! – usłyszał po kilku krokach. Był to Appleby ukryty za pniem drzewa. – Jak się czujesz?

– Nieźle – powiedział Yossarian.

– Słyszałem, jak mówiono, że mają ci zagrozić sądem polowym za dezercję w obliczu nieprzyjaciela, ale że naprawdę tego nie zrobią, bo nie są wcale pewni, czy mogą cię o to oskarżyć. I jeszcze dlatego, że może ich to postawić w złym świetle wobec nowych przełożonych. Poza tym jesteś wciąż jeszcze wielkim bohaterem, bo zawróciłeś nad ten most w Ferrarze. Jesteś chyba największym bohaterem w całej jednostce. Pomyślałem, że dobrze będzie, jeżeli cię uprzedzę, że oni mają zamiar tylko straszyć.

– Dziękuję, Appleby.

– Odezwałem się do ciebie tylko dlatego, że chciałem cię ostrzec.

– Doceniam to.

Appleby z zażenowaniem wiercił czubkiem buta w ziemi.

– Przepraszam cię za tę bijatykę w klubie oficerskim.

– Nie ma o czym mówić.

– Ale nie ja zacząłem. Uważam, że to wszystko wina Orra, który uderzył mnie rakietką pingpongową w twarz. Dlaczego on to zrobił?

– Wygrywałeś z nim.

– A miałem nie wygrywać? Przecież po to się gra. Teraz, kiedy on nie żyje, nie ma już znaczenia, kto z nas lepiej gra w ping-ponga, prawda?

– Chyba nie.

– Przepraszam też, że robiłem tyle szumu o zażywanie atabryny w drodze do Europy. Ostatecznie, jak ktoś chce zachorować na malarię, to jego sprawa, prawda?

– Nie ma o czym mówić.

– Chciałem tylko spełnić swój obowiązek. Wykonywałem rozkazy. Zawsze mnie uczono, że należy wykonywać rozkazy.

– Nic nie szkodzi.

– Wiesz, powiedziałem pułkownikowi Kornowi i pułkownikowi Cathcartowi, że według mnie nie powinni cię zmuszać do dalszego latania wbrew twojej woli, na co oni powiedzieli, że bardzo się na mnie zawiedli.

Yossarian uśmiechnął się, ponuro rozbawiony.

– Wyobrażam sobie.

– Nie dbam o to. Do diabła, masz przecież siedemdziesiąt jeden lotów bojowych i to powinno wystarczyć. Czy myślisz, że ujdzie ci to na sucho?

– Nie.

– Słuchaj, przecież jeżeli oni ci na to pozwolą, to będą musieli pozwolić nam wszystkim.