– To samo mówił pewien uprzejmy tajniak, zanim postanowił wiercić mi palcem w ranie – zareplikował Yossarian sarkastycznie.
– Ja nie jestem tajniakiem – odparł major Danby z oburzeniem i krew znowu napłynęła mu do twarzy. – Jestem profesorem uniwersytetu, mam wysoce rozwinięte poczucie moralne i nie próbowałbym cię oszukać. Jestem niezdolny do kłamstwa.
– A co byś zrobił, gdyby ktoś z naszej grupy spytał cię, o czym rozmawialiśmy?
– Okłamałbym go.
Yossarian roześmiał się drwiąco i major Danby, chociaż wciąż jeszcze czerwony z zażenowania, odetchnął z ulgą, ciesząc się ze zmiany nastroju Yossariana. Yossarian przyglądał mu się z mieszaniną powściągliwej litości i pogardy. Usiadł w swoim łóżku opierając się plecami o wezgłowie, zapalił papierosa i uśmiechając się lekko z ironicznym rozbawieniem przyglądał się z drwiącym współczuciem wyraźnemu, krągłookiemu przerażeniu, jakie na zawsze odbiło się na twarzy majora Danby w dniu ataku na Awinion, kiedy to generał Dreedle kazał go wyprowadzić na dwór i rozstrzelać. Grymas strachu utrwalił się głębokimi, czarnymi bliznami i Yossarian litował się nad tym łagodnym, moralnym, podstarzałym idealistą, podobnie jak litował się nad wszystkimi ludźmi, których wady nie były zbyt wielkie, a kłopoty zbyt poważne.
– Danby, jak ty możesz współpracować z takimi ludźmi jak Cathcart i Korn? Czy nie robi ci się na ich widok niedobrze? – spytał z wyrachowaną uprzejmością.
Major Danby był zaskoczony pytaniem Yossariana.
– Robię to dla ojczyzny – odpowiedział takim tonem, jakby to było oczywiste. – Pułkownik Cathcart i pułkownik Korn są moimi przełożonymi i jedynie wykonując ich rozkazy mogę się przyczynić do zwycięstwa. Współpracuję z nimi, ponieważ jest to moim obowiązkiem. A także dlatego – dodał znacznie ciszej, spuszczając oczy – że nie jestem człowiekiem zbyt energicznym.
– Ojczyzna cię już więcej nie potrzebuje – dowodził Yossarian bez gniewu – więc pomagasz wyłącznie im.
– Staram się o tym nie myśleć – przyznał szczerze major Danby. – Staram się skoncentrować wyłącznie na sprawie najważniejszej i zapomnieć, że oni też na tym korzystają. Staram się postępować tak, jakby oni nie istnieli.
– Wiesz, to jest właśnie mój problem – zadumał się Yossarian krzyżując ramiona. – Pomiędzy mną a każdą ideą znajduję zawsze Scheisskopfów, Peckemów, Kornów i Cathcartów. I to zmienia nieco samą ideę.
– Musisz starać się o nich nie myśleć – poradził major Danby z przekonaniem. – I nie wolno ci przez nich zwątpić w ideały. Idee są dobre, tylko ludzie czasami są źli. Musisz starać się patrzeć z pewnego dystansu.
Yossarian odrzucił jego radę jednym sceptycznym ruchem głowy.
– Kiedy patrzę, obojętne z jakiego dystansu, widzę facetów, którzy zgarniają forsę. Nie widzę raju ani świętych, ani aniołów. Widzę ludzi, którzy robią forsę na każdym ludzkim odruchu i na każdej ludzkiej tragedii.
– Staraj się o tym nie myśleć – nalegał major Danby. – I staraj się nie przejmować.
– Tym się specjalnie nie przejmuję. Naprawdę denerwuje mnie tylko to, że oni mnie mają za frajera. Oni myślą, że oni są ci sprytni, a cała reszta nas to frajerzy. I wiesz co, Danby, przed chwilą po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że oni mogą mieć rację.
– O tym też staraj się nie myśleć – obstawał przy swoim major Danby. – Musisz myśleć wyłącznie o ojczyźnie i godności człowieka.
– Akurat! – powiedział Yossarian.
– Naprawdę. To nie pierwsza wojna światowa. Nie wolno ci zapominać, że toczymy wojnę z agresorami, którzy w razie zwycięstwa nie pozostawią przy życiu ani ciebie, ani mnie.
– Wiem o tym – odparł Yossarian sucho, krzywiąc się w nagłym przypływie rozdrażnienia. – Jezu Chryste, Danby, ja zapracowałem na ten medal, który dostałem niezależnie od tego, z jakiego powodu mi go dali. Uczestniczyłem w siedemdziesięciu cholernych akcjach bojowych. Nie mów mi, że trzeba walczyć w obronie ojczyzny. Przez cały czas walczyłem w obronie ojczyzny. Teraz mam zamiar powalczyć trochę w obronie samego siebie. Ojczyźnie już nic nie zagraża, a mnie owszem.
– Wojna się jeszcze nie skończyła. Niemcy posuwają się na Antwerpię.
– Niemcy zostaną rozbici w ciągu kilku miesięcy. A Japończycy za następne kilka miesięcy. Gdybym oddał życie teraz, zrobiłym to nie dla ojczyzny, ale dla Cathcarta i Korna. Więc na razie oddaję swój celownik. Odtąd myślę tylko o sobie.
– Ależ, stary, pomyśl, co by się stało, gdyby wszyscy doszli do tego wniosku – odpowiedział major Danby pobłażliwie, z uśmiechem wyższości.
– Wówczas byłbym ostatnim idiotą, gdybym ja jeden myślał inaczej, no nie? – Yossarian wyprostował się z zagadkowym wyrazem twarzy. – Wiesz, mam dziwne uczucie, że odbyłem już z kimś identyczną rozmowę. To tak jak z kapelanem, który miał wrażenie, że wszystko przeżywa dwukrotnie.
– Kapelan chce, żebyś zgodził się na odesłanie do kraju – zauważył major Danby.
– Kapelan może się wypchać.
– O rany – westchnął major Danby z żalem potrząsając głową. – On się trapi, że wpłynął na twoją decyzję.
– Wcale na mnie nie wpłynął. Wiesz, co mógłbym zrobić? Mógłbym zostać tutaj, w tym łóżku i wegetować. Mógłbym wegetować sobie wygodnie i pozostawić decyzje innym.
– Musisz podejmować decyzje – zaprotestował major Danby.
– Człowiek nie może wegetować jak jarzyna.
– Dlaczego?
W oczach majora Danby pojawił się daleki, ciepły błysk.
– To musi być przyjemne, wegetować sobie jak jarzyna – przyznał z rozmarzeniem.
– To paskudne – odpowiedział Yossarian.
– Nie, to musi być bardzo przyjemne, kiedy się jest wolnym od wszelkich trosk i wątpliwości – obstawał przy swoim major Danby.
– Myślę, że chciałbym wegetować jak jarzyna, nie podejmując żadnych ważnych decyzji.
– Jaką jarzyną chciałbyś być, Danby?
– Ogórkiem albo marchewką.
– Jakim ogórkiem? Ładnym czy brzydkim?
– Oczywiście ładnym.
– Ścięto by cię w kwiecie wieku i pokrajano do sałatki. – Twarz majora Danby wydłużyła się.
– No to brzydkim – powiedział.
– - Pozwolono by ci zgnić i użyto by cię na kompost dla ładnych ogórków.
– W takim razie nie chcę już być jarzyną – powiedział major Danby z uśmiechem smutnej rezygnacji.
– Danby, czy ja naprawdę muszę się zgodzić na ten wyjazd do kraju? – spytał Yossarian poważnie. Major Danby wzruszył ramionami.
– To jedyny sposób, żeby wszystko uratować.
– To jest sposób, żeby wszystko stracić, Danby. Powinieneś to wiedzieć.
– Mógłbyś mieć prawie wszystko, co zechcesz.
– Nie chcę mieć wszystkiego, co zechcę – odparł Yossarian i w przystępie bezsilnego gniewu uderzył pięścią w materac. – Niech to szlag trafi, Danby! Na tej wojnie zginęli moi przyjaciele. Nie mogę wdawać się teraz w konszachty. To, że mnie ta cholera zraniła, było najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.
– Wolisz iść do więzienia?
– A ty pozwoliłbyś się odesłać do kraju?
– Jasne, że tak! – oświadczył major Danby z przekonaniem.
– Niewątpliwie tak – dodał po chwili nieco mniej pewnie. – Tak, myślę, że pozwoliłbym się odesłać do kraju, gdybym był na twoim miejscu – zdecydował niepewnie po paru chwilach bicia się z myślami.
Potem z odrazą odwrócił głowę gwałtownym ruchem wyrażającym udrękę i wyrzucił z siebie: – Oczywiście, że pozwoliłbym się odesłać do kraju! Ale jestem tak okropnym tchórzem, że nie mógłbym być na twoim miejscu.