Выбрать главу

– Ale gdybyś nie był tchórzem? – dopytywał się Yossarian przyglądając mu się wnikliwie. – Przypuśćmy, że miałbyś dość odwagi, żeby się komuś przeciwstawić?

– Wówczas nie pozwoliłbym się odesłać do kraju – oświadczył major Danby z radosną energią i entuzjazmem wczuwając się w rolę.

– Ale na pewno nie pozwoliłbym się też postawić przed sądem polowym.

– Latałbyś dalej?

– Nie, oczywiście, że nie. To byłaby całkowita kapitulacja. Poza tym mógłbym zginąć!

– Więc uciekłbyś?

Major Danby chciał dać dumną odpowiedź, ale nagle zatrzymał się, a jego półotwarte usta zatrzęsły się. Wydął wargi z wyrazem zmęczenia.

– Przecież wtedy chyba nie miałbym żadnej szansy?

Jego czoło i wyłupiaste białe gałki oczne znowu lśniły nerwowo. Bezwładne dłonie skrzyżował na kolanach i zdawało się, że nie oddycha, gdy tak siedział ze świadomością klęski wbi;ając wzrok w podłogę. Ciemne ukośne cienie zaglądały przez okno. Yossarian wpatrywał się w majora z powagą i żaden z nich nie drgnął nawet na odgłos samochodu hałaśliwie hamującego przed budynkiem i kroków biegnących pośpiesznie do wejścia.

– Tak, jest jedna szansa – przypomniał sobie Yossarian w spóźnionym przypływie natchnienia. – Milo mógłby ci pomóc. Jest ważniejszy od pułkownika Cathcarta i ma wobec mnie dług wdzięczności.

Major Danby potrząsnął głową.

– Milo i pułkownik Cathcart są teraz kumplami – powiedział bezbarwnym głosem. – Zrobił pułkownika Cathcarta wiceprezesem i obiecał mu eksponowane stanowisko po wojnie.

– W takim razie pomoże nam były starszy szeregowy Wintergreen

– wykrzyknął Yossarian. – On nienawidzi ich obu i ta wiadomość doprowadzi go do pasji.

Major Danby znowu pokręcił głową ponuro.

– Milo i były starszy szeregowy Wintergreen połączyli się w zeszłym tygodniu. Wszyscy oni teraz są udziałowcami firmy “M i M".

– Więc nie mamy żadnych szans?

– Żadnych.

– Ani cienia szansy, co?

– Ani cienia szansy – potwierdził major Danby. Po chwili podniósł wzrok myśląc na głos: – Czy nie byłoby najlepiej, gdyby nas zniknęli tak jak innych, uwalniając nas od tych wszystkich przytłaczających problemów?

Yossarian powiedział, że nie. Major Danby przyznał mu rację melancholijnym kiwnięciem głowy, znowu spuszczając wzrok, i znowu nie mieli żadnej szansy, kiedy nagle na korytarzu zadudniły czyjeś kroki i krzycząc na cały głos wpadł do pokoju kapelan z elektryzującą wieścią na temat Orra. Był tak przejęty radosnym podnieceniem, że przez kilka pierwszych chwil nie można go było zrozumieć. W jego oczach błyszczały łzy uniesienia i Yossarian wyskoczył z łóżka z rykiem niedowierzania, kiedy wreszcie zrozumiał.

– Szwecja? – krzyknął.

– Orr! – krzyknął kapelan.

– Orr? – krzyknął Yossarian.

– Szwecja! – krzyknął kapelan kiwając głową w radosnej ekstazie i nie panując nad sobą przeskakiwał z miejsca na miejsce uśmiechnięty, oszalały z zachwytu. – To cud! Mówię wam, że to cud! Znów wierzę w Boga. Naprawdę. Wyrzucony na brzeg w Szwecji po tylu tygodniach na morzu! To cud.

– Wyrzucony na brzeg, akurat! – stwierdził Yossarian i również podskakiwał i ryczał triumfalnie ze śmiechu zwracając się do ścian, sufitu, kapelana i majora Danby. – Jego wcale nie wyrzuciło na brzeg w Szwecji. On tam dopłynął! On tam dopłynął, kapelanie, on tam dopłynął.

– Jak to dopłynął?

– On to sobie zaplanował! To nie przypadek, że on wylądował w Szwecji.

– A, co mi tam! – Kapelan podskoczył z nie słabnącym zapałem.

– To i tak jest cud, cud ludzkiej inteligencji i wytrwałości. Pomyślcie tylko, czego on dokonał! – Kapelan złapał się obiema rękami za głowę i pokładał się ze śmiechu. – Czy potraficie go sobie wyobrazić?

– wykrzyknął z podziwem. – Czy możecie go sobie wyobrazić w tej żółtej łódce, jak wiosłuje nocą przez Cieśninę Gibraltarską tym malutkim niebieskim wiosełkiem…

– Jak ciągnie za sobą żyłkę z przynętą, rąbie surowe dorsze przez całą drogę do Szwecji i codziennie po południu robi sobie herbatkę…

– Jakbym go widział! – zawołał kapelan przerywając na chwilę taniec radości, aby złapać oddech. – To jest cud ludzkiej wytrwałości, powiadam wam. I od dzisiaj ja też będę taki! Będę wytrwały. Tak jest, będę wytrwały.

– On wiedział, co robi, od początku do końca! – cieszył się Yossarian, unosząc triumfalnie obie pięści do góry, jakby w nadziei, że wyciśnie z nich jakieś rewelacje. Zakręcił się na pięcie stając twarz w twarz z majorem Danby. – Danby, ty głupku! Więc jednak jest jakaś szansa. Nie rozumiesz? Może nawet Clevinger ukrywa się gdzieś w tej swojej chmurze, czekając, aż będzie mógł wyjść bezpiecznie.

– Co ty wygadujesz? – spytał major Danby zupełnie zbity z tropu.

– O czym wy mówicie?

– Przynieś mi jabłek, Danby, i kasztanów też. Pędź, Danby, pędź. Przynieś mi rajskich jabłuszek i kasztanów, zanim będzie za późno, i nie zapomnij o sobie.

– Kasztany? Rajskie jabłuszka? Po jakie licho?

– Żeby sobie wypełnić policzki, oczywiście. – Yossarian wyrzucił obie ręce w górę gestem straszliwego i rozpaczliwego samopotępienia.

– O, czemuż go nie słuchałem? Dlaczego mu nie ufałem?

– Czyś ty zwariował? – spytał major Danby ze zdumieniem i niepokojem. – Yossarian, czy możesz mi wytłumaczyć, o czym ty mówisz?

– Słuchaj, Orr to sobie zaplanował. Nie rozumiesz? Zaplanował to sobie od samego początku. Dawał się nawet zestrzeliwać dla nabrania wprawy. Każdy jego lot to była repetycja. A ja nie chciałem z nim latać! O, czemuż go nie słuchałem? Zapraszał mnie, a ja nie skorzystałem! Danby, przynieś mi też wystające zęby i zawór do reperacji, i głupio-naiwny wygląd, za którym nikt nie będzie podejrzewał przemyślności. Wszystko to będzie mi potrzebne. O, czemuż go nie słuchałem? Teraz rozumiem, co chciał mi powiedzieć. Wiem nawet, dlaczego tamta dziewczyna waliła go butem po głowie.

– Dlaczego? – spytał gwałtownie kapelan. Yossarian odwrócił się błyskawicznie i błagalnym ruchem złapał kapelana za koszulę na piersi.

– Kapelanie, pomocy! Zdobądź mi ubranie. Pośpiesz się, proszę. Potrzebne mi jest natychmiast.

Kapelan odwrócił się z gotowością.

– Dobrze, zrobię to. Ale gdzie masz ubranie i jak je wydostać?

– Zastrasz albo zagada] każdego, kto zechce cię zatrzymać. Zdobądź mi mundur! Musi być tu gdzieś w szpitalu. Niech choć raz w życiu coś ci się uda.

Kapelan z determinacją rozprostował ramiona i zacisnął zęby.

– Nie bój się, przyniosę ci mundur. Ale proszę cię, powiedz mi, dlaczego tamta dziewczyna waliła Orra butem po głowie.

– Bo jej za to zapłacił! Ale biła go za słabo i dlatego musiał wiosłować do Szwecji. Znajdź mi mundur, żebym mógł się stąd wydostać. Poproś siostrę Duckett, ona ci pomoże. Zrobi wszystko, żeby tylko się mnie pozbyć.

– Dokąd się wybierasz? – spytał major Danby z niepokojem, kiedy kapelan wybiegł z pokoju. – Co chcesz zrobić?

– Chcę uciec – oświadczył Yossarian ożywionym, raźnym głosem, rozpinając w pośpiechu guziki piżamy.

– Nie – jęknął major Danby i zaczął nerwowo ocierać okrytą potem twarz obiema dłońmi. – Nie możesz uciec. Dokąd chcesz uciekać? Dokąd można uciec?

– Do Szwecji.

– Do Szwecji? – zawołał major Danby ze zdumieniem. – Chcesz uciekać do Szwecji? Czyś ty zwariował?

– Orr to zrobił.

– Nie, nie, nie, nie, nie, nie – błagał major Danby. – Nie, Yossarian, nigdy tam nie dotrzesz. Nie możesz tam uciekać. Nie umiesz nawet wiosłować.