Выбрать главу

– Niech mu pan nie pozwoli mówić takich rzeczy – poprosiła.

– A może tam w środku nie ma nikogo – pospieszył z pomocą Dunbar. – Może dla kawału przysłali tu same bandaże. Siostra Cramer odsunęła się od niego przestraszona.

– Pan oszalał – krzyknęła rozglądając się błagalnie dokoła.

– Obaj jesteście nienormalni.

W tym momencie zjawiła się siostra Duckett i zapędziła ich do łóżek, siostra Cramer zaś zajęła się wymianą słojów żołnierza w bieli. Nie było to zbyt kłopotliwe, gdyż wpuszczano do niego stale ten sam przezroczysty płyn bez widocznych ubytków. Kiedy naczynie zasilające jego ramię było prawie puste, naczynie stojące na podłodze było prawie pełne i wówczas odłączano je od gumowych przewodów i szybko przestawiano, żeby płyn mógł znowu spływać do jego ciała. Zamiana naczyń nie stanowiła problemu dla nikogo poza pacjentami, którzy obserwowali tę procedurę co godzinę i byli nią niezmiennie zafrapowani.

– Dlaczego nie mogą połączyć tych dwóch słojów ze sobą, eliminując pośrednika? – zastanawiał się kapitan artylerii, z którym Yossarian przestał grywać w szachy. – Po diabła on tu jest potrzebny?

– Ciekawe, co on takiego zrobił, że na to zasłużył – ubolewał chory na malarię chorąży z tyłkiem pokąsanym przez komary, kiedy siostra Cramer spojrzała na termometr i odkryła, że żołnierz w bieli nie żyje.

– Poszedł na wojnę – spróbował odpowiedzieć pilot myśliwca ze złotawym wąsikiem.

– Wszyscy poszliśmy na wojnę – odparł Dunbar.

– O to właśnie chodzi – powiedział chory na malarię chorąży. – Dlaczego akurat on? W tym systemie kar i nagród nie widać żadnej logiki. Spójrzcie, co mnie się przytrafiło. Gdybym złapał za te pięć minut rozkoszy na plaży syfilisa albo trypra, można by mówić o jakiejś sprawiedliwości, tymczasem ugryzł mnie ten cholerny komar. Malaria! Kto mi powie, dlaczego malaria ma być skutkiem rozpusty? – kręcił głową zdumiony chorąży.

– A co ja mam powiedzieć? – wtrącił Yossarian. – W Marakeszu wyszedłem kiedyś wieczorem z namiotu, żeby sobie kupić cukierków, i złapałem tego twojego trypra, kiedy pewna dama z Kobiecego Korpusu Pomocniczego, którą pierwszy raz widziałem na oczy, wciągnęła mnie w krzaki. Miałem naprawdę ochotę na cukierki, ale czy mogłem odmówić?

– To rzeczywiście wygląda na mojego trypra – zgodził się chorąży – a ja tymczasem nadal mam czyjąś malarię. Chciałbym przynajmniej raz zobaczyć jakiś porządek w tych sprawach, tak żeby każdy dostał dokładnie to, na co zasłużył. Nabrałbym może trochę zaufania do wszechświata.

– A ja mam czyjeś trzysta tysięcy dolarów – przyznał się dziarski miody kapitan myśliwca ze złotawym wąsikiem. – Obijałem się od dnia, w którym się urodziłem. Prześlizgnąłem się jakimś cudem przez szkolę i studia i odtąd już tylko podrywałem różne ślicznotki, które sądziły, że jestem dobrym materiałem na męża. Nie mam żadnych ambicji. Jedynym moim marzeniem jest ożenić się po wojnie z jakąś dziewczyną, która będzie miała więcej pieniędzy niż ja, i poświęcić się dalszemu podrywaniu ślicznotek. Te trzysta tysięcy dolarów otrzymałem, jeszcze zanim przyszedłem na świat, od dziadka, który dorobił się fortuny sprzedając pomyje na skalę międzynarodową. Wiem, że nie zasługuję na te pieniądze, ale niech mnie diabli, jeżeli je wypuszczę z rąk. Gekawe, kto jest ich prawowitym właścicielem?,- Może mój ojciec – wystąpił z hipotezą Dunbar. – Przez całe życie ciężko harował i nigdy nie miał pieniędzy, żeby posłać siostrę i mnie na studia. Nie żyje już, więc możesz sobie zatrzymać te pieniądze.

– Gdyby jeszcze znaleźć właściciela mojej malarii, mielibyśmy spokój. To nie znaczy, że mam coś przeciwko malarii. Mogę równie dobrze dekować się na malarię jak na co innego. Po prostu uważam, że dzieje się niesprawiedliwość. Dlaczego ja mam mieć czyjąś malarię, a ty mojego trypra?

– Mam coś gorszego niż twój tryper – powiedział Yossarian. – Przez tego twojego trypra muszę brać udział w akcjach bojowych, dopóki mnie nie zabiją.

– To jeszcze pogarsza sprawę. Gdzie tu jest jakaś sprawiedliwość?

– Dwa i pół tygodnia temu miałem przyjaciela nazwiskiem Clevinger, który uważał, że to jest bardzo sprawiedliwe.

– Jest to najwyższy rodzaj sprawiedliwości – tryumfował wówczas Clevinger klaszcząc w dłonie i śmiejąc się wesoło. – Przypomina mi to Hipolita Eurypidesa, gdzie młodzieńcza swawolność Tezeusza staje się zapewne przyczyną ascetyzmu jego syna, co ściąga na nich nieszczęście i doprowadza ich wszystkich do zguby. Może ten epizod z damą z Kobiecego Korpusu Pomocniczego nauczy cię, jak niebezpieczna jest rozwiązłość płciowa.

– To mnie nauczyło, jak niebezpieczne mogą być cukierki.

– Czy nie widzisz, że twoje kłopoty wynikają również z twojej winy? – mówił dalej Clevinger z nie ukrywaną satysfakcją. – Przecież gdyby nie te dziesięć dni w szpitalu z chorobą weneryczną tam, w Afryce, to mógłbyś zaliczyć dwadzieścia pięć lotów i wrócić do kraju, zanim zginął pułkownik Nevers i na jego miejsce przyszedł pułkownik Cathcart.

– A ty? – odpowiedział Yossarian. – Nie złapałeś trypra w Marakeszu, a masz takie same kłopoty jak ja.

– Nie wiem – wyznał Clevinger udając zatroskanie. – Widocznie mam jakiś bardzo ciężki grzech na sumieniu.

– Naprawdę w to wierzysz? Clevinger roześmiał się.

– Oczywiście, że nie. Lubię tylko z ciebie pożartować.

Zbyt wiele było niebezpieczeństw, z którymi Yossarian musiał się nieustannie liczyć. Byli na przykład Hitler, Mussolini i Tojo, i wszyscy trzej uparli się, żeby go zabić. Był porucznik Scheisskopf, fanatyk defilad, i nalany pułkownik z wielkim wąsem, fanatyk odwetu, i oni też chcieli go zabić. Byli Appleby, Hayermeyer, Black i Korn. Siostry Cramer i Duckett, był tego prawie pewien, też pragnęły jego śmierci, podobnie jak Teksańczyk i facet z Wydziału Śledczego, co do którego nie miał najmniejszych wątpliwości. Jego śmierci pragnęli barmani, murarze i kierowcy autobusów z całego świata, właściciele domów i lokatorzy, zdrajcy i patrioci, kaci, krwiopijcy i lokaje. To była tajemnica, którą Snowden wyjawił mu w locie nad Awinionem – wszyscy oni chcieli go wykończyć i Snowden puścił na ten temat farbę, zalewając cały tył samolotu.

Poza tym mogły go załatwić gruczoły limfatyczne. Były nerki, osłonki nerwowe i ciałka. Były guzy mózgu. Była choroba Hodgkina, białaczka i amiotroficzna lateralna skleroza. Były żyzne, czerwone pastwiska tkanki łącznej, gotowe przyjąć i wykarmić komórkę rakową. Były choroby skóry, choroby kości, choroby płuc, choroby żołądka, choroby serca, krwi i arterii. Były choroby głowy, choroby szyi, choroby piersi, choroby kiszek, choroby krocza. Były nawet choroby stóp. Miliardy sumiennych komórek utleniało się dzień i noc jak tępe zwierzęta w skomplikowanym procesie utrzymywania go przy życiu, a każda z nich była potencjalnym zdrajcą i wrogiem. Było tych chorób tyle, że jedynie ktoś z chorą wyobraźnią mógł myśleć o nich tak często jak on i Joe Głodomór.

Joe Głodomór zestawiał listy chorób śmiertelnych i porządkował je w kolejności alfabetycznej, żeby móc w każdej chwili trafić palcem w tę, którą chciał się przejmować. Bardzo go denerwowało, kiedy mu się jakaś choroba zawieruszyła albo kiedy nie mógł uzupełnić swojej listy, i wtedy zlany zimnym potem pędził po ratunek do doktora Daneeki.

– Daj mu tumor Ewinga – radził Yossarian doktorowi, który przyszedł się go poradzić w sprawie Joego Głodomora – i dodaj mu melanomę. Joe Głodomór lubi choroby przewlekłe, ale jeszcze bardziej lubi galopujące.

Doktor Daneeka nie znał żadnej z tych chorób.

– Jak ty to robisz, że znasz tyle chorób? – spytał z zawodowym szacunkiem.