Выбрать главу

– Daj spokój, dobrze? – ostrzegł go groźnym szeptem.

– Oooooooooooooooooch – jęknął Yossarian po raz czwarty tak głośno, że teraz już wszyscy musieli go usłyszeć.

– Zwariowałeś? – syknął Nately gwałtownie. – Szukasz guza?

– Oooooooooooooooooch – zawtórował Yossarianowi Dunbar z drugiego końca sali.

Nately poznał głos Dunbara. Sytuacja wymykała się spod kontroli i Nately odwrócił się z krótkim jękiem.

– Oooooooooooooooooch – odpowiedział mu Dunbar.

– Oooooooooooooooooch – jęknął głośno zirytowany Nately uświadomiwszy sobie, że sam przed chwilą jęknął.

– Oooooooooooooooooch – odpowiedział mu znów Dunbar.

– Oooooooooooooooooch – odezwał się ktoś zupełnie nowy w innej części sali i Nately poczuł, że włos mu się jeży na głowie. Yossarian z Dunbarem odpowiedzieli zgodnym jękiem, a Nately na próżno kulił się i szukał jakiejś dziury, w której mógłby się ukryć wraz z Yossarianem. Tu i ówdzie rozległy się tłumione śmiechy. Nately'ego nagle coś podkusiło i w najbliższym momencie ciszy jęknął naumyślnie. Odpowiedział mu znów jakiś nowy głos. Smak nieposłuszeństwa działał upajająco i Nately znowu jęknął rozmyślnie przy pierwszej sposobności. Zawtórował mu jeszcze jakiś nowy glos. Pokój odpraw niepohamowanie przekształcał się w dom wariatów. Niesamowite odgłosy przybierały na sile. Szurano nogami, zaczęto upuszczać różne przedmioty: ołówki, kalkulatory, mapniki, grzechoczące stalowe hełmy. Ci, którzy nie jęczeli, chichotali otwarcie i nie wiadomo, do czego mógłby doprowadzić ten żywiołowy bunt jęków, gdyby generał Dreedle osobiście nie przystąpił do jego uśmierzenia, stając zdecydowanie pośrodku podwyższenia tuż przed nosem majora Danby'ego, który pochylając swoją poważną, pracowitą głowę nadal wpatrywał się w zegarek i odliczał sekundy.

– …dwadzieścia pięć… dwadzieścia… piętnaście… Wielkie, czerwone, władcze oblicze generała Dreedle, skrzywione grymasem zakłopotania, stwardniało budzącą lęk decyzją.

– Na tym zakończymy – rozkazał zwięźle z oczami płonącymi niezadowoleniem, zaciskając swoją kwadratową szczękę, i na tym zakończono. – Dowodzę jednostką liniową – przypomniał im surowym tonem, kiedy w pokoju zapanowała absolutna cisza, a żołnierze na ławkach kryli się wstydliwie jedni za drugich – i dopóki ja tu dowodzę, nie chcę słyszeć żadnych jęków. Czy to jasne?

Było to jasne dla wszystkich z wyjątkiem majora Danby'ego, który nadal wpatrywał się w swój zegarek i na głos odliczał sekundy.

– …cztery… trzy… dwa… jeden… czas! – krzyknął major Danby i zwycięsko potoczył wzrokiem po sali, aby odkryć, że nikt go nie słuchał i że będzie musiał zaczynać od początku. – Ooooch – jęknął zmartwiony.

– Co to ma znaczyć! – ryknął generał Dreedle z niedowierzaniem i odwrócił się z mordem w oczach do majora Danby'ego, który cofnął się niepewnie, przestraszony i zbity z tropu, drżąc i oblewając się potem.

– Kto to jest?

– M-major Danby, panie generale – wyjąkał pułkownik Cathcart.

– Mój oficer operacyjny.

– Wyprowadzić i rozstrzelać – rozkazał generał Dreedle.

– S-słucham, panie generale?

– Powiedziałem: wyprowadzić i rozstrzelać. Co to, nie słyszycie?

– Tak jest, panie generale! – odpowiedział dziarsko pułkownik Cathcart, z wysiłkiem przełykając ślinę, i odwrócił się energicznie do swojego szofera i oficera meteorologicznego. – Wyprowadźcie majora Danby i rozstrzelajcie go.

– S-słucham, panie pułkowniku? – wyjąkali szofer i meteorolog.

– Powiedziałem, żebyście wyprowadzili majora Danby'ego i rozstrzelali go – warknął pułkownik Cathcart. – Co to, nie słyszycie?

Dwaj młodzi porucznicy skinęli machinalnie głowami i oszołomieni z ociąganiem patrzyli na siebie; obaj czekali, żeby ten drugi pierwszy przystąpił do akcji wyprowadzania i rozstrzeliwania majora Danby'ego. Żaden z nich nie miał najmniejszego doświadczenia w wyprowadzaniu i rozstrzeliwaniu majora Danby'ego. Niepewnie, krok po kroku zbliżali się do majora Danby'ego z przeciwnych stron. Major Danby zbielał ze strachu. Nagle ugięły się pod nim nogi i zaczął padać, ale dwaj młodzi porucznicy skoczyli i chwycili go pod pachy, nie dając mu upaść. Teraz, kiedy już go trzymali, reszta wydawała się prosta, ale nie mieli broni. Major Danby rozpłakał się. Pułkownik Cathcart miał ochotę podejść i pocieszyć go, ale nie chciał zrobić na generale wrażenia mięczaka. Przypomniał sobie, że Appleby i Havermeyer zawsze brali do samolotu swoje colty, i zaczai rozglądać się za nimi wśród lotników.

Kiedy major Danby wybuchnął płaczem, pułkownik Moodus, który dotychczas chował się tchórzliwie za plecami innych, nie wytrzymał i podszedł nieśmiało do generała Dreedle, z wyrazem twarzy człowieka przygotowanego na najgorsze.

– Myślę, że nie powinieneś się z tym śpieszyć, tato – powiedział z wahaniem. – Nie sądzę, żebyś mógł go rozstrzelać. Jego interwencja rozwścieczyła generała.

– Kto mówi, że nie mogę? – zagrzmiał wojowniczo, głosem, od którego zadrżały mury. Pułkownik Moodus czerwieniąc się ze wstydu nachylił się, żeby mu szepnąć coś do ucha. – Dlaczego, do cholery, nie mogę? – ryknął generał Dreedle. Pułkownik Moodus znowu coś mu szepnął. – Czy to znaczy, że nie mogę rozstrzeliwać, kogo chcę?

– spytał generał Dreedle ze świętym oburzeniem. Nadstawił z zaciekawieniem ucha, słuchając dalszych szeptów pułkownika Moodusa.

– Czy to prawda? – spytał głosem, w którym zaciekawienie brało górę nad złością.

– Tak, tato. Obawiam się, że tak.

– Pewnie myślisz, że jesteś cholernie mądry? – naskoczył nagle generał Dreedle na pułkownika Moodusa. Pułkownik znowu oblał się szkarłatem.

– Nie, tato, to nie…

– W porządku, puśćcie tego niesubordynowanego skurwysyna – warknął generał Dreedle odwracając się z urazą od swego zięcia i rzucając do szofera i meteorologa pułkownika Cathcarta: – Ale wyprowadźcie go z budynku i nie wpuszczajcie go tu. I kończmy tę cholerną odprawę, zanim skończy się wojna. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego bałaganu.

Pułkownik Cathcart skinął słabo głową generałowi i dał znak swoim ludziom, żeby czym prędzej wypchnęli majora Danby'ego z budynku. Gdy jednak majora wypchnięto, natychmiast okazało się, że niema komu prowadzić odprawy. Wszyscy spoglądali na siebie z bezradnym zdumieniem. General Dreedle spurpurowiał ze złości widząc, że nic się nie dzieje. Pułkownik Cathcart nie miał pojęcia, co robić. Pewnie zacząłby jęczeć na głos, gdyby nie pułkownik Korn, który wybawił go z opresji wysuwając się do przodu i przejmując inicjatywę. Pułkownik Cathcart wydał potężne westchnienie ulgi, w oczach zakręciły mu się Izy wdzięczności.

– A teraz, panowie, uzgodnimy nasze zegarki – ostrym, rozkazującym tonem przystąpił do rzeczy pułkownik Korn, zerkając zalotnie w stronę generała. – Uzgodnimy zegarki raz i tylko raz, i jeżeli się to nie uda za pierwszym razem, generał Dreedle i ja będziemy chcieli wiedzieć, dlaczego tak się stało. Czy to jasne? – Zerknął znowu w stronę generała Dreedle, aby się upewnić, że jego słowa zostały zauważone. – Proszę nastawić zegarki na dziewiątą osiemnaście.

Pułkownik Korn bez żadnych przeszkód uzgodnił zegarki i pewnie przeszedł do następnego punktu. Podał hasło dnia i omówił warunki atmosferyczne sprawnie, błyskotliwie i z wdziękiem, rzucając co kilka sekund porozumiewawcze spojrzenia na generała Dreedle, aby czerpać dalszą zachętę ze znakomitego wrażenia, jakie, w co nie wątpił, wywierał na generale. Pusząc się i strosząc jak paw, nadymając się chełpliwie, w miarę jak nabierał rozpędu, podał powtórnie hasło dnia i zręcznie przeszedł do mobilizującej pogadanki na temat znaczenia mostu w Awinionie dla całokształtu wysiłku wojennego oraz obowiązku każdego żołnierza do stawiania miłości do ojczyzny ponad przywiązanie do życia. Zakończywszy tę budującą rozprawę podał jeszcze raz hasło dnia, podkreślił znaczenie właściwego kąta nalatywania na cel i powtórnie omówił stan pogody. Pułkownik Korn czuł, że żyje. Był w swoim żywiole.