Выбрать главу

Nately poczuł się zawstydzony i zbity z tropu. Jego dziewczyna rozłożyła się bez wdzięku na miękkiej kanapie z wyrazem leniwego znudzenia. Nately'ego onieśmielała jej apatyczna obojętność, ten sam senny i bezwładny spokój, który tak żywo, tak mile i tak boleśnie zapamiętał z czasu ich pierwszego spotkania, kiedy go ignorowała podczas gry w oko w pokojach szeregowców. Jej otwarte usta miały kształt litery O i tylko Bóg jedyny wiedział, na co jej szkliste i mgliste oczy patrzyły z taką cielęcą apatią. Staruch czekał spokojnie, przypatrując się Nately'emu z pełnym zrozumienia uśmiechem, w którym była pogarda i współczucie zarazem. Gibka, kształtna blondynka o pięknych nogach i skórze koloru miodu ułożyła się rozkosznie na poręczy fotela starucha, pieszcząc kokieteryjnie jego kanciastą, trupiobladą twarz. Nately zesztywnial z obrzydzenia i oburzenia na widok tej starczej lubieżności. Odwrócił się załamany, zastanawiając się, dlaczego po prostu nie idzie ze swoją dziewczyną do łóżka.

Ten podły, sępi, szatański starzec przypominał Nately'emu ojca, ponieważ stanowił jego całkowite przeciwieństwo. Ojciec Nately'ego był elegancko ubranym, siwowłosym dżentelmenem o nienagannych manierach; ten staruch był nieokrzesanym lumpem. Ojciec Nately'ego był człowiekiem trzeźwo myślącym, rozważnym filozofem; staruch był lekkomyślnym rozpustnikiem. Ojciec Nately'ego był człowiekiem dyskretnym i kulturalnym; staruch był pospolitym gburem. Ojciec Nately'ego wierzył w honor i miał na wszystko odpowiedź; ten staruch nie wierzył w nic i umiał tylko zadawać pytania. Ojciec Nately'ego miał dystyngowane siwe wąsy; staruch w ogóle nie miał wąsów. Ojciec Nately'ego – podobnie jak ojcowie wszystkich jego znajomych – był człowiekiem dostojnym, mądrym i godnym szacunku; ten staruch był w najwyższym stopniu odpychający i Nately znowu rzucił się w wir dyskusji, zdecydowany odeprzeć podstępną logikę i insynuacje starego w tak błyskotliwy sposób, aby zwrócić uwagę znudzonej, flegmatycznej dziewczyny, w której się tak bez pamięci zakochał, i zyskać sobie jej podziw na zawsze.

– Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo będzie istnieć Ameryka

– kontynuował nieustraszenie. – Zgadzam się, że nie możemy trwać wiecznie, skoro sam świat ma ulec kiedyś zagładzie. Ale wiem na pewno, że będziemy istnieć i odnosić tryumfy jeszcze bardzo, bardzo długo.

– Jak długo? – drażnił go stary bluźnierca z błyskiem złośliwej radości w oku. – Krócej niż żaby?

– Znacznie dłużej niż pan i ja – wypalił niezbyt zręcznie Nately.

– Tylko tyle? To niewiele, jeżeli uwzględnić pańską odwagę i naiwność oraz mój bardzo podeszły wiek.

– Ile ma pan lat? – spytał Nately, mimo woli coraz bardziej zaintrygowany i urzeczony staruchem.

– Sto siedem – roześmiał się stary serdecznie na widok obrażonej miny Nately'ego. – Widzę, że w to pan również nie wierzy.

– Nie wierzę ani jednemu pańskiemu słowu. – Nately złagodził swoją wypowiedź nieśmiałym uśmiechem. – Wierzę tylko w to, że Ameryka wygra wojnę.

– Przywiązuje pan zbyt dużą wagę do wygrywania wojen

– szydził niechlujny, niegodziwy staruch. – Prawdziwa sztuka polega na przegrywaniu wojen i na tym, żeby wiedzieć, które wojny można przegrywać. Włochy od stuleci przegrywają wojny i niech pan popatrzy, jak dobrze na tym wychodzą. Francja wygrywa wojny i znajduje się w stanie ciągłego kryzysu. Niemcy przegrywają i kwitną. Niech pan spojrzy na naszą historię ostatnich lat. Włochy wygrały w Abisynii i natychmiast wpadły w poważne tarapaty. Zwycięstwo zrodziło w nas taką manię wielkości, że pomogliśmy rozpętać wojnę światową, której nie mieliśmy szansy wygrać. Teraz jednak, kiedy znowu przegrywamy, wszystko idzie ku lepszemu i jeżeli tylko uda nam się ponieść klęskę, na pewo znowu będziemy górą.

Nately wpatrywał się w starego z osłupieniem.

– Naprawdę nie rozumiem pana – powiedział. – Mówi pan jak szaleniec.

– Ale za to zachowuję się jak człowiek normalny. Byłem faszystą, kiedy rządził Mussolini, i jestem antyfaszystą, odkąd go obalono. Byłem fanatycznie proniemiecki, kiedy przyszli tu Niemcy, żeby nas bronić przed Amerykanami, a teraz, kiedy przyszli Amerykanie, żeby nas bronić przed Niemcami, jestem fanatycznie proamerykański. Mogę pana zapewnić, mój oburzony przyjacielu – mądre, pogardliwe oczy starego zapłonęły jeszcze żywiej, a coraz bardziej przestraszony Nately nie mógł wydobyć z siebie słowa – że pan i pański kraj nie znajdą we Włoszech bardziej oddanego zwolennika ode mnie, ale tylko tak długo, jak długo pozostaniecie we Włoszech.

– Ależ pan jest dwulicowcem! – zawołał Nately z niedowierzaniem. – Chorągiewką na dachu! Bezwstydnym, pozbawionym skrupułów oportunistą!

– Mam sto siedem lat – przypomniał mu stary łagodnie.

– Czy nie ma pan żadnych zasad?

– Oczywiście, że nie.

– Żadnej moralności?

– Ależ ja jestem człowiekiem bardzo moralnym – zapewnił go stary łajdak z żartobliwą powagą, gładząc nagie biodro rozłożonej kusząco na drugiej poręczy fotela kształtnej czarnulki ze ślicznymi dołeczkami w buzi. Uśmiechnął się do Nately'ego sarkastycznie, siedząc między dwiema nagimi dziewczynami i obejmując je władczym gestem w aurze samozadowolenia i wyświechtanego splendoru.

– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Nately z urazą, starając się uparcie widzieć starego w oderwaniu od dziewczyn. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć.

– Jest to najszczersza prawda. Kiedy Niemcy wkraczali do miasta, tańczyłem na ulicach jak młodziutka balerina i o mało nie zerwałem sobie płuc wykrzykując: Heil Hitler! Powiewałem nawet małą hitlerowską chorągiewką, którą wyrwałem ślicznej małej dziewczynce, kiedy jej matka odwróciła się na chwilę. Gdy Niemcy opuścili miasto, pospieszyłem witać Amerykanów z butelką doskonałego koniaku i koszykiem kwiatów. Koniak był oczywiście dla mnie, a kwiaty dla naszych wyzwolicieli. W pierwszym samochodzie jechał bardzo sztywny, nadęty stary major i trafiłem go prosto w oko czerwoną różą. Wspaniały rzut! Trzeba było widzieć, jak podskoczył.

Nately jęknął i zerwał się zdumiony na równe nogi, czując, że krew odpływa mu z twarzy.

– Major… de Coverley! – krzyknął.

– Zna go pan? – spytał stary uradowany. – Co za czarujący zbieg okoliczności!

Nately był tak oszołomiony, że go nie słyszał.

– Więc to pan zranił majora… de Coverley! – zawołał przerażony i oburzony. – Jak pan mógł zrobić coś podobnego? Piekielny staruch zachował niezmącony spokój.

– Jak mogłem tego nie zrobić, chciał pan spytać. Trzeba było zobaczyć tego zarozumiałego starego nudziarza, jak siedział w aucie godnie niczym sam Wszechmogący, z tą swoją wielką, surową głową i głupią, uroczystą miną. Niezwykle kuszący cel! Trafiłem go w oko różą American Beauty. Uznałem, że będzie najodpowiedniejsza. Nie sądzi pan?

– To było okropne, co pan zrobił! – krzyknął Nately z wyrzutem. – To wstrętny, zbrodniczy postępek! Major… de Coverley jest oficerem naszej eskadry!

– Naprawdę? – droczył się z nim niepoprawny staruch szczypiąc swój ostry podbródek z udaną skruchą. – W takim razie musi mi pan przyznać, że jestem bezstronny. Kiedy wjeżdżali Niemcy, omal nie zasztyletowałem młodego, krzepkiego oberleutnanta gałązką szarotki.

Nately był przerażony i oszołomiony niezdolnością wstrętnego starucha do zrozumienia bezmiaru swego przestępstwa.

– Czy nie zdaje pan sobie sprawy z tego, co pan zrobił? – beształ go gwałtownie. – Major… de Coverley jest cudownym, szlachetnym człowiekiem i wszyscy go uwielbiają.

– Jest śmiesznym starym głupcem i nie ma prawa zachowywać się jak śmieszny młody głupiec. Co się z nim dzieje teraz? Nie żyje?