Выбрать главу

– A co z tą twoją drugą dziewczyną? – spytał Orr udając pełne zadumy zaciekawienie. – Z tą grubą? Łysą? Wiesz, z tą grubą, łysą w turbanie na Sycylii, co to przez całą noc zalewała nas potem? Czy ona też jest pomylona?

– Czy ona też mnie nie lubi?

– Jak mogłeś to robić z dziewczyną bez włosów?

– A skąd mogłem wiedzieć, że ona nie ma włosów?

– Wiedziałem – pochwalił się Orr. – Wiedziałem od samego początku.

– Wiedziałeś, że jest łysa? – zawołał Yossarian z podziwem.

– Nie, wiedziałem, że zawór nie będzie działał, jeżeli zabraknie jakiejś części – odpowiedział Orr płonąc borówkowym rumieńcem z uciechy, że znowu udało mu się wystrychnąć Yossariana na dudka. – Możesz mi podać uszczelkę, która się tam potoczyła? Jest tuż koło twojej nogi.

– Nie ma.

– O, tutaj – powiedział Orr podnosząc czubkami paznokci coś niewidocznego i pokazując Yossarianowi. – Będę musiał teraz zaczynać wszystko od początku.

– Zabiję cię, jeśli to zrobisz. Zamorduję cię na miejscu.

– Dlaczego nigdy ze mną nie latasz? – spytał nagle Orr i po raz pierwszy spojrzał Yossarianowi prosto w oczy. – To jest właśnie to pytanie, które chciałem ci zadać. Dlaczego nigdy ze mną nie latasz?

Yossarian odwrócił się z wielkim wstydem i zażenowaniem.

– Mówiłem ci dlaczego. Stale wyznaczają mnie na prowadzącego.

– To nieprawda – potrząsnął głową Orr. – Poszedłeś do Piltcharda i Wrena po pierwszym ataku na Awinion i powiedziałeś im, że nie chcesz ze mną latać. Tak było.

Yossarian poczuł, że robi mu się gorąco.

– Nie, to nieprawda – skłamał.

– Prawda, prawda – potwierdził Orr spokojnie. – Prosiłeś ich, żeby cię nigdy nie przydzielali do samolotów pilotowanych przeze mnie, Dobbsa i Huple'a, ponieważ nie masz do nas zaufania. A Piltchard i Wren odpowiedzieli, że nie mogą robić dla ciebie wyjątku, bo to byłoby niesprawiedliwe wobec tych, którzy muszą z nami latać.

– No więc? – powiedział Yossarian. – Czyli to nie miało żadnego znaczenia.

– A jednak nigdy cię nie wyznaczyli do mojej załogi. – Orr, pracując znowu na klęczkach, nie wyrażał żalu czy pretensji, tylko urażoną pokorę, co było nieskończenie trudniejsze do zniesienia, mimo że uśmiechał się przy tym szeroko i chichotał, jakby sytuacja była zabawna. – Wiesz, powinieneś naprawdę latać ze mną. Jestem całkiem niezłym pilotem i nie dałbym ci zrobić krzywdy. Możliwe, że mnie często strącają, ale to nie moja wina, a poza tym w moim samolocie nikt nigdy nie został ranny. Tak jest, gdybyś miał choć trochę oleju w głowie, to wiesz, co byś zrobił? Poszedłbyś prosto do Piltcharda i Wrena i powiedział im, że chcesz latać tylko ze mną.

Yossarian pochylił się i z bliska zajrzał w nieprzeniknioną maskę sprzecznych uczuć Orra.

– Chcesz mi coś powiedzieć?

– Chi! Chi! Chi! Chi! – odpowiedział Orr. – Chcę ci powiedzieć, dlaczego ta wielka dziewczyna waliła mnie wtedy butem po głowie, a ty mi nie pozwalasz.

– No to powiedz.

– A będziesz ze mną latał?

Yossarian roześmiał się i potrząsnął głową.

– Znowu cię strącą do wody.

Orr został znowu strącony do wody podczas ataku na Bolonię, o którym tyle plotkowano, i z wielkim hukiem posadził swój samolot bez jednego silnika na wzburzonych, smaganych wiatrem falach wznoszących się i opadających pod marsowymi, czarnymi chmurami burzowymi gromadzącymi się na niebie. Orr później od innych opuścił samolot i znalazł się sam jeden na tratwie, która zaczęła oddalać się od tratwy z resztą załogi i całkowicie znikła z oczu, kiedy kuter ratunkowy przedarł się przez wiatr i deszcz, żeby ich wziąć na pokład. Gdy wrócili do eskadry, zapadała już noc. Na temat Orra nadal nie było żadnych wieści.

– Nie martwcie się – uspokajał wszystkich Kid Sampson, wciąż jeszcze okryty kocami i płaszczem deszczowym, którymi go opatulono na statku ratowniczym. – Na pewno już go wyłowiono, jeżeli tylko nie utonął podczas burzy. Nie trwała długo. Jestem pewien, że się tu lada chwila pokaże.

Yossarian poszedł do namiotu, żeby tam czekać na Orra, który się lada chwila pokaże, i rozpalił ogień, żeby Orr miał ciepło, jak przyjdzie. Piecyk działał doskonale, płonąc silnym, żwawym płomieniem, który można było regulować kurkiem zreperowanym wreszcie przez Orra. Padał lekki deszcz, bębniąc cicho po namiocie, po drzewach i ziemi. Yossarian zagotował puszkę zupy, żeby była gorąca, jak Orr przyjdzie, i po jakimś czasie zjadł ją sam. Ugotował dla Orra jajka na twardo i też je zjadł. Potem zjadł całą puszkę sera cheddar z żelaznej racji.

Ilekroć przyłapał się na tym, że się martwi, przypominał sobie, że Orr wszystko potrafi, i śmiał się cicho wyobrażając sobie Orra na tratwie, tak jak go opisywał sierżant Knight: pochylonego z zaaferowanym uśmiechem nad rozłożoną na kolanach mapą i kompasem, pakującego tabliczkę za tabliczką rozmokłej czekolady do uśmiechniętych, chichoczących ust, wiosłującego regulaminowo wśród grzmotów, błyskawic i ulewy bezużytecznym niebieskim wiosełkiem i ciągnącego za sobą żyłkę z suszoną przynętą. Yossarian nie wątpił w zdolności Orra do znalezienia wyjścia z każdej sytuacji. Jeżeli przy pomocy tej idiotycznej żyłki można w ogóle łowić ryby, to Orr je złowi, a jeżeli uprze się na dorsza, to będzie miał dorsza, choćby nikt dotąd nie złowił w tych wodach dorsza. Yossarian postawił na piecyku następną puszkę zupy i znowu ją zjadł, kiedy się zagrzała. Na każde trzaśniecie drzwiczek samochodu rozjaśniał się pełnym nadziei uśmiechem i odwracał się wyczekująco do drzwi, nasłuchując kroków. Był pewien, że lada chwila wkroczy do namiotu Orr z tymi swoimi wielkimi, lśniącymi, mokrymi od deszczu oczami, policzkami i zębami, śmiesznie podobny do wesołego poławiacza ostryg z Nowej Anglii w żółtym rybackim kapeluszu i gumowym płaszczu o kilka numerów za dużym, z dumą pokazując Yossarianowi złowionego przez siebie wielkiego dorsza. Ale Orr nie przyszedł.

29 Peckem

Nastepnego dnia również nie było wieści od Orra i sierżant Whitcomb z godną pochwały operatywnością i z niemałą dozą optymizmu zanotował w swoim terminarzu, że ma po upływie dziewięciu dni wysłać do najbliższej rodziny Orra list kondolencyjny w imieniu pułkownika Cathcarta. Tymczasem przyszła wiadomość ze sztabu generała Peckema i Yossarian podszedł do gromady oficerów i szeregowców, którzy w szortach i kąpielówkach kłębili się zbici z tropu wokół tablicy ogłoszeń przed kancelarią.

– Chciałbym wiedzieć, czym się różni ta niedziela od wszystkich innych? – pytał na cały głos Joe Głodomór Wodza White Halfoata. – Dlaczego nie będziemy mieć defilady akurat w tę niedzielę, skoro nigdy w niedzielę nie mieliśmy defilady?

Yossarian przecisnął się do pierwszego rzędu i z jego piersi wydarł się przeciągły jęk rozpaczy, gdy zobaczył następujące lakoniczne ogłoszenie:

Z powodów ode mnie niezależnych w najbliższą niedzielę po południu wielka defilada nie odbędzie się.

Pułkownik Scheisskopf

Dobbs miał rację. Rzeczywiście wysyłano teraz na front wszystkich, nawet porucznika Scheisskopfa, który przeciwstawiał się tej decyzji z całą energią i mądrością, na jaką go było stać, i zameldował swoje przybycie do jednostki w biurze generała Peckema w nastroju najwyższego niezadowolenia.

Generał Peckem powitał pułkownika Scheisskopfa z wylewnym wdziękiem i powiedział, że cieszy się z jego przybycia. Dodatkowy pułkownik pod jego komendą oznaczał, że będzie mógł wystąpić o dwóch dodatkowych majorów, czterech dodatkowych kapitanów, szesnastu dodatkowych poruczników i niezliczoną ilość dodatkowych szeregowców, maszyn do pisania, biurek, szaf, samochodów oraz innego sprzętu i wyposażenia, co podniesie jego prestiż i zwiększy siłę uderzeniową w wojnie, którą wypowiedział generałowi Dreedle. Miał teraz już dwóch pułkowników; generał Dreedle miał tylko pięciu, z czego czterech dowodziło pododdziałami bojowymi. Prawie bez intryg generał Peckem wykonał manewr, który miał w ostatecznym wyniku doprowadzić do podwojenia jego sil. A generał Dreedle upijał się coraz częściej. Przyszłość zapowiadała się wspaniale i generał Peckem kontemplował swego nowego pułkownika z promiennym uśmiechem.