– O człowieku z Piltdown?
– Tak, o człowieku z Piltdown. Muzeum Smithsona nie może na razie wyłożyć sumy żądanej przez nas za drugi egzemplarz człowieka z Piltdown, ale spodziewają się śmierci pewnego bogatego i szacownego mecenasa i…
– Milo.
– Francja gotowa jest zakupić każdą ilość pietruszki i myślę, że zrobimy ten interes, gdyż franki przydadzą nam się na liry, na fenigi za daktyle, kiedy do nas wrócą. Zamówiłem też ogromny transport peruwiańskiego drzewa balsa do proporcjonalnego rozdziału na wszystkie stołówki syndykatu.
– Drzewo balsa? A co stołówki mają robić z drzewem balsa?
– Dzisiaj niełatwo jest kupić dobre drzewo balsa, pułkowniku. Sądzę, że po prostu nie wolno nam było przepuścić takiej okazji.
– Chyba nie – zgodził się niepewnie pułkownik Cathcart z miną człowieka cierpiącego na chorobę morską. – Sądzę, że cena była korzystna.
– Cena – powiedział Milo – była haniebna, potwornie wygórowana! Ponieważ jednak kupowaliśmy od firmy, która należy do nas, zapłaciliśmy bez szemrania. Trzeba dopilnować skór.
– Kur?
– Skór.
– Skór?
– Tak, skór. W Buenos Aires. Muszą być wygarbowane.
– Wygarbowane?
– Na Nowej Fundlandii. I wysiane do Helsinek, płatne ZD przed nadejściem wiosennych roztopów. Wszystko, co wysyłamy do Finlandii, musi pójść przed wiosennymi roztopami, płatne ZD.
– Płatne z dołu? – odgadł pułkownik Cathcart.
– Dobrze, pułkowniku. Szybko pan chwyta. Potem są jeszcze piżamy.
– Piżamy?
– Trzeba je wysłać do Panamy, buty do Kalkuty, arbuzy do Tuluzy, liny na Filipiny oraz transport smaru do Dakaru.
– Milo.
– Mamy też węgiel dla Newcastle, pułkowniku. Pułkownik Cathcart złapał się za głowę.
– Milo, dość! – krzyknął bliski płaczu. – To nie ma sensu. Jesteś, podobnie jak ja, niezastąpiony! – W największym zdenerwowaniu odsunął ołówek i wstał z fotela. – Milo, nie wolno ci zaliczać tych sześćdziesięciu czterech brakujących akcji. Nie wolno ci brać udziału w żadnych akcjach. Gdyby coś się stało, rozpadnie się cały system.
Milo skinął pogodnie głową, wyraźnie usatysfakcjonowany.
– Czy to znaczy, panie pułkowniku, że zabrania mi pan brać udział w akcjach bojowych?
– Milo, zabraniam ci brać udział w akcjach bojowych – oświadczył pułkownik Cathcart tonem surowym i nie znoszącym sprzeciwu.
– Ale to niesprawiedliwe, panie pułkowniku – powiedział Milo.
– Jak będą wyglądać moje akta? Inni zdobywają sławę, medale i rozgłos. Dlaczego mam być poszkodowany? Tylko dlatego, że dobrze pracuję jako oficer żywnościowy?
– Masz rację, Milo, to jest niesprawiedliwe, ale nie widzę wyjścia.
– Może wyznaczylibyśmy kogoś, kto odbywałby moje loty za mnie?
– Chyba że wyznaczylibyśmy kogoś, kto odbywałby loty za ciebie
– zaproponował pułkownik Cathcart. – Może tych strajkujących górników z Pensylwanii i zachodniej Wirginii? Milo potrząsnął głową.
– Za długo trzeba by ich szkolić. Ale dlaczego nie wziąć ludzi z naszej eskadry, panie pułkowniku? Ostatecznie wszystko to robię dla nich. Myślę, że w zamian chętnie zrobią coś dla mnie.
– No, to może wziąć ludzi z naszej eskadry? – wykrzyknął pułkownik Cathcart. – Ostatecznie wszystko to robisz dla nich. Myślę, że w zamian chętnie zrobią coś dla ciebie.
– Jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość.
– Jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość.
– Mogliby latać na zmianę, panie pułkowniku.
– Mogliby nawet latać za ciebie na zmianę.
– Na czyje konto?
– Na twoje, Milo. Jeżeli ktoś lecąc za ciebie zasłuży na odznaczenie, ty zostaniesz odznaczony.
– A jeżeli go zabiją?
– To umrze na swoje konto, oczywiście. Ostatecznie, Milo, jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość. Jest tylko jedno ale.
– Będzie pan musiał zwiększyć ilość obowiązkowych lotów.
– Będę musiał znowu zwiększyć ilość obowiązkowych lotów i nie jestem pewien, jak ludzie to przyjmą. Są wciąż jeszcze rozżaleni, że podniosłem im normę do siedemdziesięciu lotów. Gdyby choć jeden oficer zgodził się latać więcej, pozostali poszliby może za jego przykładem.
– Nately zgodzi się latać dalej, panie pułkowniku – powiedział Milo. – Właśnie przed chwilą powiedziano mi w największym zaufaniu, że Nately zrobi wszystko, żeby pozostać w Europie ze względu na dziewczynę, w której się zakochał.
– Nately zgodzi się latać dalej! – oświadczył pułkownik Cathcart i klasnął głośno w dłonie na znak zwycięstwa. – Tak, Nately zgodzi się latać dalej. I tym razem naprawdę podniosę normę do osiemdziesięciu lotów i na dobre utrę nosa generałowi Dreedle. Będzie to też dobry sposób, żeby posłać tego cholernego szmaciarza Yossariana z powrotem do walki, gdzie go może w końcu zabiją.
– Yossariana? – Milo podrapał się w koniec swego ryżawobrązowego wąsa i przez jego proste, domowej roboty oblicze przebiegł skurcz głębokiej troski.
– Tak, Yossariana. Podobno rozpowiada wszystkim wkoło, że zaliczył swoją kolejkę i że dla niego wojna się skończyła. Możliwe, że zaliczył swoje loty, ale zostały mu jeszcze twoje, prawda? Cha! Cha! Ale będzie miał niespodziankę!
– Panie pułkowniku, Yossarian jest moim przyjacielem – zaprotestował Milo. – Nie chciałbym za nic, aby z mojego powodu wysyłano go z powrotem do walki. Mam wobec Yossariana dług wdzięczności. Czy nie można by jakoś zrobić dla niego wyjątku?
– O nie, Milo – pułkownik Cathcart był wyraźnie oburzony podobną propozycją. – Żadnego kumoterstwa. Musimy zawsze wszystkich traktować jednakowo.
– Oddałbym Yossarianowi wszystko. – Milo nadal odważnie występował w obronie Yossariana. – Nie mogę mu jednak oddać wszystkiego, ponieważ nie mam wszystkiego. Będzie więc musiał zdać się na los szczęścia tak jak reszta?
– Jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość.
– Tak jest, panie pułkowniku, jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość – zgodził się Milo. – Yossarian nie jest lepszy od innych i nie ma prawa liczyć na jakieś szczególne przywileje, prawda?
– Tak jest, Milo. Jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość.
Yossarian nie miał czasu, żeby się ratować przed udziałem w akcjach bojowych, nie miał czasu, żeby wyperswadować dalsze latanie Nately'emu ani nawet żeby umówić się z Dobbsem w sprawie zamordowania pułkownika Cathcarta, który późnym popołudniem wydał rozkaz podnoszący limit lotów do osiemdziesięciu, a następnego dnia o świcie nagle ogłoszono alarm i lotników zapędzono do ciężarówek, zanim dało się przygotować przyzwoite śniadanie, i zawieziono z maksymalną szybkością do namiotu odpraw, a stamtąd na lotnisko, gdzie terkoczące samochody cysterny pompowały jeszcze benzynę do samolotów, a zespoły zbrojmistrzowskie uwijały się jak w ukropie, wciągając tysiącfuntowe bomby burzące do komór bombowych. Wszystko odbywało się biegiem i gdy tylko cysterny odjechały, zapuszczono silniki.
Wywiad doniósł, że Niemcy chcą jeszcze tego ranka odholować uszkodzony włoski krążownik z suchego doku w La Spezia i zatopić go u wejścia do portu, aby uniemożliwić aliantom korzystanie z portu, kiedy zajmą miasto. Raz przynajmniej dane wywiadu okazały się prawdziwe. Długi okręt znajdował się pośrodku przystani, kiedy nadlecieli od zachodu i rozłupali go na drzazgi bezpośrednimi trafieniami ze wszystkich kluczy, co napełniło ich serca falą niezwykle przyjemnej solidarnej dumy, dopóki nie stwierdzili, że znajdują się w samym środku nawałnicy ognia przeciwlotniczego z dział ukrytych za każdym załomem wzgórz, wielką podkową otaczających przystań. Nawet Havermeyer zaczai stosować najdziksze uniki, na jakie go było stać, kiedy ocenił odległość dzielącą go jeszcze od granicy bezpieczeństwa, a Dobbs, pilotujący jeden z samolotów jego klucza, zrobi} zyg tam, gdzie miał zrobić zag, i wpadł na sąsiedni samolot odcinając mu ogon. Jego skrzydło oderwało się przy tym u nasady i samolot runął jak kamień, w jednej chwili niknąc z oczu. Nie było żadnego ognia ani dymu, żadnego złowieszczego dźwięku. Jedynie pozostałe skrzydło obracało się ciężko niczym mieszadło do cementu, kiedy samolot spadał dziobem w dół po linii prostej ze wzrastającą szybkością, aż zderzył się z wodą, która rozkwitła pieniście jak biała lilia wodna na granatowym morzu i zamknęła się z powrotem gejzerem lawendowych bąbelków, kiedy samolot zatonął. Wszystko trwało kilka sekund. Nie było żadnych spadochronów. A w tym drugim samolocie zginął Nately.