Выбрать главу

– Tak będzie najlepiej dla Cathcarta, Korna i dla mnie, a nie dla wszystkich.

– Dla wszystkich – upierał się major Danby. – To rozwiąże cały problem.

– Czy to będzie najlepiej dla ludzi z naszej grupy, którzy będą musieli nadal latać?

Major Danby drgnął i na chwilę odwrócił głowę zażenowany.

– Yossarian – powtórzył – nikomu nie pomożesz tym, że zmusisz pułkownika Cathcarta do postawienia cię przed sądem polowym, który stwierdzi, iż jesteś winien wszystkich zarzucanych ci zbrodni. Pójdziesz do więzienia na długie lata i cale życie będziesz miał zrujnowane.

Yossarian słuchał go coraz bardziej zatroskany.

– O jakie zbrodnie mogą mnie oskarżyć?

– Nieudolność nad Ferrarą, niesubordynacja, odmowa wykonania rozkazu w obliczu nieprzyjaciela i dezercja. Yossarian z namysłem wciągnął policzki.

– Więc mogą mnie oskarżyć o to wszystko, tak? Dali mi przecież medal za Ferrarę. Jak mogą mnie teraz oskarżyć o nieudolność?

– Aarfy przysięgnie, że ty i McWatt skłamaliście w swoim oficjalnym raporcie.

– Ten bydlak na pewno jest do tego zdolny!!

– Stwierdzą też – wyliczał major Danby – że jesteś winien gwałtu, rozległych spekulacji czarnorynkowych, sabotażu i sprzedaży tajemnic wojskowych nieprzyjacielowi.

– Jak mogą mi coś z tych rzeczy udowodnić? Przecież żadnej z nich nie zrobiłem.

– Ale oni mają świadków, którzy przysięgną, że zrobiłeś. Mogą zdobyć tylu świadków, ilu im będzie potrzeba, po prostu przekonując ich, że zniszczenie ciebie będzie działaniem dla dobra kraju. Zresztą poniekąd byłoby to działanie dla dobra kraju.

– W jaki sposób? – spytał Yossarian i uniósł się powoli na łokciu, powściągając wybuch gniewu.

Major Danby cofnął się nieco i znowu otarł czoło.

– Posłuchaj mnie, Yossarian – zaczął z przepraszającym zająknięciem – kompromitacja pułkownika Cathcarta i pułkownika Korna nie przysłużyłaby się sprawie zwycięstwa. Spójrzmy prawdzie w oczy, mimo wszystko nasza grupa ma niemałe osiągnięcia na swoim koncie. Gdybyś stanął przed sądem polowym i został uniewinniony, inni lotnicy też prawdopodobnie odmówiliby udziału w lotach. Pułkownik Cathcart byłby zdyskredytowany i sprawność bojowa jednostki mogłaby zostać zrujnowana. Więc w pewien sposób stwierdzenie, że jesteś winien, wsadzenie cię do więzienia byłoby działaniem dla dobra kraju, mimo że jesteś niewinny.

– Uroczo potrafisz przedstawić sprawę! – rzucił zgryźliwie Yossarian dotknięty do żywego.

Major Danby zaczerwienił się i zaczął się wiercić i mrugać zakłopotany.

– Proszę cię, nie miej do mnie pretensji – powiedział patrząc na Yossariana ze szczerą troską. – Wiesz, że to nie moja wina. Ja tylko usiłuję obiektywnie spojrzeć na sprawę i znaleźć jakieś rozwiązanie bardzo skomplikowanego problemu.

– Nie ja stworzyłem ten problem.

– Ale ty go możesz rozwiązać. Zresztą nie masz wyboru. Przecież nie chcesz latać.

– Mogę uciec.

– Uciec?

– Zdezerterować. Zwiać. Wypiąć się na cały ten cholerny bałagan i wziąć nogi za pas.

Major Danby był wstrząśnięty.

– Dokąd? Dokąd chcesz uciekać?

– Mogę bez trudu uciec do Rzymu i tam się ukryć.

– I żyć w strachu, że w każdej chwili mogą cię odnaleźć? Nie, nie, nie, nie. Byłoby to tchórzliwe i fatalne w skutkach. Ucieczka nigdy nie rozwiąże problemu. Proszę, uwierz mi. Chcę ci tylko pomóc.

– To samo mówił pewien uprzejmy tajniak, zanim postanowił wiercić mi palcem w ranie – zareplikował Yossarian sarkastycznie.

– Ja nie jestem tajniakiem – odparł major Danby z oburzeniem i krew znowu napłynęła mu do twarzy. – Jestem profesorem uniwersytetu, mam wysoce rozwinięte poczucie moralne i nie próbowałbym cię oszukać. Jestem niezdolny do kłamstwa.

– A co byś zrobił, gdyby ktoś z naszej grupy spytał cię, o czym rozmawialiśmy?

– Okłamałbym go.

Yossarian roześmiał się drwiąco i major Danby, chociaż wciąż jeszcze czerwony z zażenowania, odetchnął z ulgą, ciesząc się ze zmiany nastroju Yossariana. Yossarian przyglądał mu się z mieszaniną powściągliwej litości i pogardy. Usiadł w swoim łóżku opierając się plecami o wezgłowie, zapalił papierosa i uśmiechając się lekko z ironicznym rozbawieniem przyglądał się z drwiącym współczuciem wyraźnemu, krągłookiemu przerażeniu, jakie na zawsze odbiło się na twarzy majora Danby w dniu ataku na Awinion, kiedy to generał Dreedle kazał go wyprowadzić na dwór i rozstrzelać. Grymas strachu utrwalił się głębokimi, czarnymi bliznami i Yossarian litował się nad tym łagodnym, moralnym, podstarzałym idealistą, podobnie jak litował się nad wszystkimi ludźmi, których wady nie były zbyt wielkie, a kłopoty zbyt poważne.

– Danby, jak ty możesz współpracować z takimi ludźmi jak Cathcart i Korn? Czy nie robi ci się na ich widok niedobrze? – spytał z wyrachowaną uprzejmością.

Major Danby był zaskoczony pytaniem Yossariana.

– Robię to dla ojczyzny – odpowiedział takim tonem, jakby to było oczywiste. – Pułkownik Cathcart i pułkownik Korn są moimi przełożonymi i jedynie wykonując ich rozkazy mogę się przyczynić do zwycięstwa. Współpracuję z nimi, ponieważ jest to moim obowiązkiem. A także dlatego – dodał znacznie ciszej, spuszczając oczy – że nie jestem człowiekiem zbyt energicznym.

– Ojczyzna cię już więcej nie potrzebuje – dowodził Yossarian bez gniewu – więc pomagasz wyłącznie im.

– Staram się o tym nie myśleć – przyznał szczerze major Danby. – Staram się skoncentrować wyłącznie na sprawie najważniejszej i zapomnieć, że oni też na tym korzystają. Staram się postępować tak, jakby oni nie istnieli.

– Wiesz, to jest właśnie mój problem – zadumał się Yossarian krzyżując ramiona. – Pomiędzy mną a każdą ideą znajduję zawsze Scheisskopfów, Peckemów, Kornów i Cathcartów. I to zmienia nieco samą ideę.

– Musisz starać się o nich nie myśleć – poradził major Danby z przekonaniem. – I nie wolno ci przez nich zwątpić w ideały. Idee są dobre, tylko ludzie czasami są źli. Musisz starać się patrzeć z pewnego dystansu.

Yossarian odrzucił jego radę jednym sceptycznym ruchem głowy.

– Kiedy patrzę, obojętne z jakiego dystansu, widzę facetów, którzy zgarniają forsę. Nie widzę raju ani świętych, ani aniołów. Widzę ludzi, którzy robią forsę na każdym ludzkim odruchu i na każdej ludzkiej tragedii.

– Staraj się o tym nie myśleć – nalegał major Danby. – I staraj się nie przejmować.

– Tym się specjalnie nie przejmuję. Naprawdę denerwuje mnie tylko to, że oni mnie mają za frajera. Oni myślą, że oni są ci sprytni, a cała reszta nas to frajerzy. I wiesz co, Danby, przed chwilą po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że oni mogą mieć rację.

– O tym też staraj się nie myśleć – obstawał przy swoim major Danby. – Musisz myśleć wyłącznie o ojczyźnie i godności człowieka.

– Akurat! – powiedział Yossarian.

– Naprawdę. To nie pierwsza wojna światowa. Nie wolno ci zapominać, że toczymy wojnę z agresorami, którzy w razie zwycięstwa nie pozostawią przy życiu ani ciebie, ani mnie.

– Wiem o tym – odparł Yossarian sucho, krzywiąc się w nagłym przypływie rozdrażnienia. – Jezu Chryste, Danby, ja zapracowałem na ten medal, który dostałem niezależnie od tego, z jakiego powodu mi go dali. Uczestniczyłem w siedemdziesięciu cholernych akcjach bojowych. Nie mów mi, że trzeba walczyć w obronie ojczyzny. Przez cały czas walczyłem w obronie ojczyzny. Teraz mam zamiar powalczyć trochę w obronie samego siebie. Ojczyźnie już nic nie zagraża, a mnie owszem.

– Wojna się jeszcze nie skończyła. Niemcy posuwają się na Antwerpię.

– Niemcy zostaną rozbici w ciągu kilku miesięcy. A Japończycy za następne kilka miesięcy. Gdybym oddał życie teraz, zrobiłym to nie dla ojczyzny, ale dla Cathcarta i Korna. Więc na razie oddaję swój celownik. Odtąd myślę tylko o sobie.

– Ależ, stary, pomyśl, co by się stało, gdyby wszyscy doszli do tego wniosku – odpowiedział major Danby pobłażliwie, z uśmiechem wyższości.

– Wówczas byłbym ostatnim idiotą, gdybym ja jeden myślał inaczej, no nie? – Yossarian wyprostował się z zagadkowym wyrazem twarzy. – Wiesz, mam dziwne uczucie, że odbyłem już z kimś identyczną rozmowę. To tak jak z kapelanem, który miał wrażenie, że wszystko przeżywa dwukrotnie.