Wszystko to — jak się za chwilę okaże — ma istotny związek z moją opowieścią. Oznaczało bowiem, że mieliśmy z Reichem zupełnie odmienne postawy wobec przeszłości; stale dostarczaliśmy sobie materiału do wzajemnych nieporozumień poprzez jakieś drobne ujawnienia swych indywidualnych temperamentów. Dla Reicha nauka zawierała w sobie wszelką poezję życia, a przeszłość przypadkiem stała się polem, na którym ćwiczył swój umysł. Dla mnie natomiast nauka była służką poezji. Mój pierwszy mistrz, Sir Charles Myers, wzmocnił we mnie tę postawę, żywiąc całkowitą pogardę dla wszystkiego, co nowoczesne. Patrząc jak pracował na wykopaliskach, odnosiło się wrażenie, że dla niego nie istnieje wiek XX; był jak złoty orzeł spoglądający na historię z jakiegoś górskiego szczytu. Wobec większości ludzi żywił głęboką antypatię; kiedyś skarżył mi się, że większość ludzi jest taka „niewykończona i nędzna”. To Myers sprawił, że dla mnie prawdziwy historyk był raczej poetą niż naukowcem. Powiedział on kiedyś, że rozmyślania nad indywidualnym człowiekiem doprowadziły go do myśli o samobójstwie, że nie może pogodzić się z myślą, iż jest istotą ludzką jedynie wówczas, gdy ujmowany jest w kategoriach wzlotów i upadków cywilizacji.
Podczas tych pierwszych tygodni w Diyarbakir, gdy pora deszczowa uniemożliwiała nam jakiekolwiek prace na wykopaliskach w Karatepe, prowadziliśmy wiele długich wieczornych dyskusji, podczas których Reich pił kwartami piwo, a ja najlepszą miejscową brandy. (Nawet w tej kwestii samoistnie ujawniała się różnica naszych temperamentów).
Otóż pewnego wieczoru otrzymałem list od Baumgarta. Był bardzo krótki. Pisał w nim po prostu, że odkrył pewne materiały w papierach Weissmana, które przekonały go, że pracodawca jego na jakiś czas przed popełnieniem samobójstwa oszalał; wierzył, iż jacyś „oni” świadomi są jego działań i będą próbowali go zniszczyć. Baumgart pisał, że z kontekstu jasno wynika, że słowo „oni” nie odnosi się do istot ludzkich. Z tego powodu postanowił nie kontynuować negocjacji związanych z publikacją pism psychologicznych Weissmana, a decyzję w tej sprawie pozostawić do mego powrotu.
Faktem tym byłem zarazem zaszokowany, jak i zaintrygowany. Akurat dotarliśmy z Reichem do takiego etapu naszej pracy, kiedy mogliśmy z czystym sumieniem zrobić przerwę na odpoczynek, jednocześnie gratulując sobie wzajemnie postępów w pracach; tak więc nasza rozmowa tego wieczoru dotyczyła wyłącznie „szaleństwa” Weissmana i jego samobójstwa. Podczas pierwszej części naszej dyskusji obecni byli dwaj tureccy koledzy Reicha z Izmiru. Jeden z nich w trakcie rozmowy napomknął o dziwnym fakcie wzrostu samobójstw na rolniczych obszarach Turcji w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Fakt ten mocno mnie zdziwił; o ile bowiem procent samobójstw w środowiskach miejskich w większości krajów stale wzrastał, to populacje wiejskie, jako całość, zdawały się być odporne na tę epidemię.
Skłoniło to jednego z naszych gości, doktora Omera Fu’ada, do zreferowania nam wyników badań prowadzonych przez jego wydział, a dotyczących samobójstw wśród starożytnych Egipcjan i Hetytów. Późniejsze tablice Arzawa wspominają o epidemii samobójstw za panowania króla Mursili II (1334–1306 roku p.n.e.) i podają liczby samobójców zamieszkujących Hattusa. Co dziwniejsze, papirus Menetho, odkryty w 1990 roku w klasztorze w Es Suweida, również nawiązuje do epidemii samobójstw, jakie miały miejsce w Egipcie za panowania Horemhaba i Seti I (1350–1242 rok p.n.e.). Jego przyjaciel, doktor Muchammed Darga, był gorącym zwolennikiem owego dziwacznego przykładu historycznej szarlatanerii, jakim jest Zmierzch Zachodu Spenglera i zaczął z kolei udowadniać, że takie epidemie samobójstw mogą być dokładnie przewidziane na podstawie wieku danej cywilizacji i stopnia jej zurbanizowania. Odwołał się do jakiejś odległej metafory, mówiącej o komórkach biologicznych oraz ich tendencji do dobrowolnego obumierania, kiedy ciało traci swą zdolność reagowania na stymulację środowiska.
Uderzył mnie zupełny nonsens takiego dowodzenia, gdyż cywilizacja Hetytów miała w 1950 roku p.n.e. ledwie 700 lat, podczas gdy Egipcjanie byli co najmniej dwukrotnie starsi, kiedy miały miejsce owe epidemie. A doktor Darga wygłaszał swe „fakty” w dość dogmatyczny sposób, który mnie osobiście drażnił. Zacietrzewiłem się — być może nie bez wpływu była tu wypita brandy — i zażądałem od naszych gości podania faktów oraz liczb. Odpowiedzieli wówczas, że zrobią to z przyjemnością i poddadzą je osądowi Wolfganga Reicha. A że musieli lecieć z powrotem do Izmiru, opuścili nas dość wcześnie.
Wówczas to rozpoczęliśmy z Reichem dyskusję, która utrwaliła się w mej pamięci jako prawdziwy początek historii walki przeciw pasożytom umysłu. Reich — jak zwykle jasno — inteligentnie i sprawnie podsumował argumenty za i przeciw naszym hipotezom i zgodził się, że doktor Darga nie bardzo potrafi zachować w dyskusji kanony naukowej bezstronności. Reich kontynuował:
— Rozważmy dostępne nam fakty i liczby, dotyczące naszej cywilizacji. Cóż one mówią? Choćby, dla przykładu, liczby dotyczące samobójstw. W 1960 roku stu dziesięciu ludzi na każdy milion popełniło w Anglii samobójstwo; dwa razy tyle, co sto lat wcześniej. W 1970 roku liczba ta znowu się podwoiła, a w 1980 roku wzrosła sześciokrotnie…
Reich posiadał zadziwiający umysł; wydawało się, że zgromadził w nim wszelkie dane statystyczne dotyczące całego stulecia. Zazwyczaj liczby napawały mnie obrzydzeniem — w miarę jednak, jak go słuchałem, coś się ze mną działo. Poczułem w sobie powiew chłodu, jak gdybym nagle uświadomił sobie obecność jakiejś niebezpiecznej istoty spoglądającej na mnie. Po chwili wrażenie to minęło, ale zorientowałem się, że nadal dygoczę. Reich spytał:
— Zimno? — Zaprzeczyłem głową.
Kiedy Reich przerwał na chwilę swój wywód, aby wyjrzeć przez okno na oświetloną ulicę w dole, usłyszałem siebie mówiącego:
— Kiedy wszystko zostało powiedziane, nie wiemy prawie nic o ludzkim życiu.
Na to radośnie odparł Reich:
— Wiemy wystarczająco dużo, by dać sobie z tym radę i to wszystko, czego możesz oczekiwać.
Nie mogłem jednak zapomnieć owego muśnięcia chłodu. Powiedziałem wówczas:
— W końcu cywilizacja jest rodzajem marzenia sennego. Załóżmy, że człowiek nagle z tego snu się budzi? Czy doświadczenie tego wystarczyłoby, aby popełnić samobójstwo?
Miałem na myśli Karela Weissmana, a on wiedział o tym.
— A co z tymi zwidami potworów? — odparł. Musiałem przyznać, że to nie pasowało do mojej teorii. Nie mogłem strząsnąć z siebie zimnego szronu depresji, który mnie pokrył. Co więcej, ogarnął mnie przestrach. Czułem, że. dowiedziałem się czegoś, o czym nie mogę zapomnieć — i do czego będę musiał wrócić. Czułem też, że łatwo mogę pogrążyć się w nerwowy stan panicznego strachu. Wypiłem pół butelki brandy, a mimo to czułem się przeraźliwie trzeźwy — choć beznamiętnie mogłem zauważyć, że ciało moje było nieco pijane. Nie potrafiłem się jednak z nim utożsamić. Myśl, jaka mi przyszła do głowy, była przerażająca: że mianowicie procent samobójstw wzrastał, ponieważ tysiące ludzi „budziło się” nagle z długotrwałego snu i podobnie jak ja dostrzegało absurdalność ludzkiej egzystencji i, po prostu, odmawiało kontynuowania go. Sen o historii dobiegał końca. Ludzkość właśnie zaczynała się budzić; pewnego dnia może obudzić się na dobre i popełnić masowe samobójstwo.