Wędrowałam ustami w górę jego twarzy, aż dotarłam do krawędzi blizny. Szarpnął głową i myślę, że tylko uścisk rąk Doyle’a powstrzymał go przed ponowną ucieczką. Zamknął jedyne oko jak skazaniec, który nie chce widzieć nadlatującej kuli. Przebiegłam ustami wzdłuż blizny, aż w końcu poczułam pod ustami gładką skórę. A wtedy delikatnie pocałowałam pusty oczodół.
Rhys był cały spięty, prawie się trząsł. Pocałowałam bardziej zdecydowanie zgrubiałą skórę, pozwalając moim ustom otwierać się i zamykać nad tym miejscem. Jęknął. Polizałam, bardzo delikatnie, bliznę. Z jego gardła wydobył się kolejny jęk, ale nie był to wyraz bólu.
Powoli, ostrożnie lizałam gładką skórę. Jego oddech przyspieszył. Ręce mu drżały, ale nie z gniewu. Przebiegłam ustami i językiem po bliźnie, aż nogi ugięły mu się w kolanach. Kitto złapał go w pasie. Mały człowieczek trzymał go tak, jakby nic nie ważył.
Pocałowałam Rhysa w usta. Odwzajemnił pocałunek, jakby się topił i mógł znaleźć ożywczy oddech w moich ustach. Opadliśmy na kolana. Kitto nadal obejmował Rhysa w pasie.
Rhys przycisnął mnie mocno do siebie, tak mocno, że nawet z ręką Kitta między nami wiedziałam, że jest już gotowy. Jakaś sprzączka czy pasek musiały uwierać Kitta, bo jęknął cicho.
Ten odgłos otrzeźwił Rhysa. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył, że mały goblin obejmuje go w pasie, krzyknął i odskoczył od nas.
Już otwierałam usta, by powiedzieć, że Rhys zrobił wystarczająco dużo, by mnie zadowolić, gdy odezwał się Kitto.
– Ogłaszam, że zostałem zaspokojony.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Jeszcze niczego nie dostałeś.
Pokręcił głową, mrugając swoimi niebieskimi oczami.
– Jestem zaspokojony. – Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale w końcu pokręcił tylko głową.
– Jeszcze nie dostałeś swojego kawałka ciała – zauważył Rhys.
– To prawda – przyznał goblin – ale mam prawo się go zrzec.
– Dlaczego miałbyś to robić? – zapytał Rhys.
– Merry potrzebuje swoich strażników. Nie chciałbym, żeby przeze mnie straciła jednego z nich.
Rhys wpatrzył się w niego.
– Wyrzekłeś się swojego kawałka ciała, żebym został?
Kitto zamrugał, po czym wpatrzył się w podłogę.
– Tak.
Rhys zmarszczył brwi.
– Litujesz się nade mną? – W jego głosie pojawiła się nutka gniewu.
Kitto uniósł wzrok, sprawiając wrażenie zaskoczonego.
– Niby czemu miałbym się nad tobą litować? Jesteś piękny i dzielisz z Merry łoże. Masz szansę zostać królem. Blizny, które, jak ci się wydaje, szpecą cię, są wśród goblinów oznaką wielkiej urody i nie mniejszego bohaterstwa. – Pokręcił głową. – Jesteś wojownikiem sidhe. Nie boisz się nikogo poza królową. Popatrz na mnie. – Wyciągnął przed siebie swoje małe rączki. – Jestem zupełnie pozbawiony szponów, mam niewiele kłów. Wśród goblinów znaczę niewiele więcej niż człowiek. – Po raz pierwszy w jego głosie dało się słyszeć gorycz. Gorycz, która musiała potężnieć przez lata złego traktowania, egzystowania w świecie, w którym nagradzane są siła i przemoc, przez lata bycia uwięzionym w ciele, które według standardów goblinów jest zbyt słabe. Trzymał te swoje rączki wyciągnięte w kierunku Rhysa, a na jego małej, delikatnej twarzy malował się gniew. Gniew i bezradność. Kitto bardzo dobrze wiedział, kim jest, a kim nie. Dla innych goblinów był nic nie znaczącym kawałkiem mięsa. Nic dziwnego, że chciał zostać przy mnie, nawet w tym dużym, złym mieście.
Rozdział 6
Jeśli się zapyta ludzi, zwłaszcza turystów, gdzie w południowej Kalifornii mieszkają sławni i bogaci, większość z nich odpowie, że w Beverly Hills. Ale naprawdę wielkie pieniądze znajdują się w Holmby Hills. Pieniądze, a także ziemia – skryta za wysokimi ogrodzeniami, które chronią od ciekawskich spojrzeń przejeżdżających obok szaraczków, wypatrujących sławnych i bogatych. Holmby Hills nie jest już tak modnym miejscem, jakim było niegdyś, miejscem, w którym osiedlały się młode, wschodzące gwiazdy kina, ale jedna rzecz pozostała niezmienna: aby tu zamieszkać, trzeba mieć pieniądze, mnóstwo pieniędzy. Być może właśnie dlatego świeżo odkryte sławy nie przeprowadzają się tu zbyt często; po prostu ich na to nie stać.
Maeve Reed było na to stać. Była wielką gwiazdą, ale, na szczęście dla nas, nie należała do tych najpopularniejszych dwóch procent. Gdyby była, powiedzmy, Julią Roberts, musielibyśmy unikać zarówno dziennikarzy węszących za nami, jak i tych, którzy podążają za nią. Jeden zastęp reporterów to było i tak za dużo jak na jeden dzień.
By przechytrzyć media, niekoniecznie trzeba się od razu uciekać do magii – czasami, na przykład, w zupełności wystarczy stary biały van z plamami rdzy, który większość czasu stoi na parkingu w podziemiach naszego budynku. Agencja Detektywistyczna Greya używa go w sytuacjach, gdy inny samochód za bardzo by się rzucał w oczy. Dziennikarze za każdym razem puszczają się w pogoń za nowym vanem, sądząc, że właśnie nim jedzie księżniczka i jej świta. Dzięki temu mogliśmy teraz bez przeszkód pojechać starym vanem, nawet jeśli pasował do Holmby Hills jak pięść do nosa.
Jedna z jego tylnych szyb jest zakryta kartonem. Karoseria okryta jest rdzą niczym ranami. Zarówno karton, jak dziury w karoserii pozwalają na zastosowanie kamer i innego sprzętu. Dziury w karoserii w razie czego mogą nawet służyć za otwory strzelnicze.
Prowadził Rhys. Reszta z nas siedziała z tyłu. Rhys ukrył swoje białe włosy pod czapką. Oprócz tego miał przyklejoną sztuczną brodę i wąsy. Strażnicy stali się niemal tak rozpoznawalni jak ja, więc trzeba było dobrego przebrania. A Rhys uwielbiał bawić się w detektywa.
Kitto leżał przy moich nogach na podłodze. Doyle siedział na końcu, daleko ode mnie. Mróz zajął miejsce pośrodku.
Ci dwaj mężczyźni są niemal dokładnie tego samego wzrostu. Mróz jest wyższy od Doyle’a zaledwie o kilka cali. Jego ramiona są odrobinę szersze, a ciało nieco bardziej muskularne. To nieduża różnica, trudna do wychwycenia, kiedy obaj są ubrani. Królowa Andais traktowała ich niemal tak, jakby byli dwiema stronami jednej monety. Jej Ciemność i jej Mróz. Doyle, oprócz przydomku nadanego przez królową, ma przynajmniej imię; coś, czym Mróz nie może się poszczycić. Jest po prostu Mrozem albo Zabójczym Mrozem, i tyle.
Dzisiaj miał na sobie szare spodnie, wypucowane na glanc mokasyny, białą koszulę ze stójką oraz bladoszarą marynarkę, pod którą znajdowała się kabura na broń skrywająca błyszczącą, niklowaną czterdziestkę czwórkę. Pistolet był tak duży, że ledwie mogłam go utrzymać jedną ręką, nie mówiąc już o strzelaniu.
Srebrne jak włosie anielskie włosy miał upięte w koński ogon, dzięki czemu jego twarz wydawała się silna, czysta i niemal zbyt przystojna, by móc w spokoju na nią patrzeć. Włosy opadały na oparcie siedzenia. Kilka kosmyków spadło na moje ramię, kiedy Mróz zdawał relację Doyle’owi. Dotknęłam ich. Miały metaliczny połysk, więc powinny być szorstkie w dotyku jak metal, były jednak cudownie miękkie. Nie miałabym nic przeciwko temu, by spływały po moim nagim ciele. Jakaś cząstka mnie uważa, że mężczyzna powinien mieć włosy przynajmniej do kolan. Wojownicy sidhe z dworu królewskiego mogą się właśnie takimi poszczycić.
Mróz dotknął biodrem mojego biodra, co mogło wynikać z bliskości foteli. Ale potem dotknął mnie również udem, a to już musiał uczynić z rozmysłem.
Przyłożyłam jego włosy do swojej twarzy, przez chwilę patrząc na świat przez srebrzystą koronkę. Nie uszło to uwagi Doyle’a.
– Słuchasz nas, księżniczko Meredith? – spytał.