Przestraszyłam się i pozwoliłam włosom opaść.
– Tak, oczywiście.
Wyraz jego twarzy mówił jasno, że mi nie wierzy.
– Więc powtórz, o czym mówiliśmy.
Mogłam mu powiedzieć, że jestem księżniczką i nie muszę niczego powtarzać, ale to by było dziecinne. Poza tym naprawdę słuchałam.
– Mróz widział za murami posiadłości Maeve ludzi z Agencji Kane’a i Hearta. Najwidoczniej wykonują dla niej jakieś zadanie, które wymaga zdolności metapsychicznych. – Agencja Kane’a i Hearta to jedyna prawdziwa konkurencja dla Agencji Detektywistycznej Greya. Kane jest jasnowidzem i ekspertem sztuk walki. Bracia Heart to najpotężniejsi ludzie-czarodzieje, jakich spotkałam. Do niedawna ich agencja nie miała sobie równych, jeśli chodzi o ochronę mienia i osób. Dopiero pojawienie się moich strażników zmieniło sytuację.
Doyle spojrzał na mnie.
– I?
– Co „i”? – spytałam.
Mróz roześmiał się; czasami ten dźwięk mówi więcej niż słowa.
Nie musiałam pytać, wiedziałam, co go tak bawi. Bawiło go to, że jestem tak zdekoncentrowana, mając go przy sobie. Mróz jest najbardziej dekoncentrujący ze wszystkich strażników, z którymi sypiam.
Spojrzał na mnie tymi swoimi burzowo szarymi oczami, ciągle się śmiejąc. Śmiech uczynił jego twarz nieco bardziej ludzką.
Koniuszkami palców dotknęłam jego policzka. Śmiech zamarł mu na ustach.
Wpatrzyłam się w jego oczy. Nie są trójkolorowe jak moje czy Rhysa, a jednolicie szare, chociaż, rzecz jasna, nie jest to zwykła szarość. Mają barwę chmur w deszczowy dzień, która zmienia się w zależności od nastroju Mroza. Były szare niczym pierś gołębia, kiedy pochylił głowę, by mnie pocałować.
Z wrażenia nie mogłam oddychać. Złożył delikatny pocałunek, który wstrząsnął moim ciałem. Spojrzeliśmy sobie w oczy i nagle już wiedziałam. Sypialiśmy ze sobą od trzech miesięcy. Stał na straży mojego bezpieczeństwa. Wprowadziłam go w XXI wiek. Obserwowałam, jak na nowo uczy się śmiać i uśmiechać. Łączyły nas setki intymnych chwil, dziesiątki dowcipów i tysiące nowych odkryć, a mimo to żadna z tych rzeczy nie wystarczała, bym to wiedziała. Trzeba było dopiero tego jednego spojrzenia, trzeba było tego jednego delikatnego pocałunku, bym przejrzała na oczy. Kochałam go, a sądząc z zaskoczenia, które malowało się na jego twarzy, on odwzajemniał to uczucie.
Głos Doyle’a przywrócił nas do rzeczywistości.
– Nie usłyszałaś jednego, Meredith. A mianowicie tego, że posiadłość Maeve Reed jest skryta za osłoną. Za osłoną, którą nasza złota bogini tworzyła przez ostatnie czterdzieści lat.
Spojrzałam na Mroza, usiłując przestawić się na słuchanie Doyle’a i rozumienie tego, co mówi. Słyszałam go, ale nie byłam pewna, czy docierają do mnie jego słowa.
Gdybym była sama z Mrozem, moglibyśmy porozmawiać o tym, co nas łączy, ale nie byliśmy sami i tak naprawdę to, że byliśmy zakochani, niewiele zmieniało. To znaczy, zmieniało wszystko i nic. Miłość do kogoś na pewno cię zmienia, ale trzeba pamiętać o tym, że członkowie rodów królewskich rzadko biorą ślub z miłości. Zawieramy małżeństwa dla scementowania sojuszów, uniknięcia wojen lub zawarcia nowych sojuszów. Sidhe zawierają małżeństwa dla potomstwa. Sypiałam z Rhysem, Niccką i Mrozem od ponad trzech miesięcy, i nie byłam w ciąży. Jeżeli nie doczekam się dziecka, nie będę mogła żadnego z nich poślubić. Minęły jednak dopiero trzy miesiące. Zwykle poczęcie dziecka zajmuje sidhe rok albo i dłużej. Nie martwiłam się – aż do tej chwili. A i teraz nie tyle martwiłam się tym, że nie jestem w ciąży, ile tym, że mogę przez to utracić Mroza. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie wolno mi tak myśleć.
Musiałam oddać ciało mężczyźnie, którego nasienie uczyni mnie brzemienną. Mogłam kochać innego, ale moje ciało nie mogłoby do niego należeć. Musiałam do tego dążyć za wszelką cenę. Gdyby Cel został królem, stałby się panem życia i śmierci wszystkich sidhe. Z pewnością zabiłby mnie i każdego, kogo uważałby za zagrożenie. Mróz i Doyle z pewnością by nie przeżyli. Co do Rhysa i Nicki, nie byłam pewna. Cel chyba nie obawiał się ich mocy, mógł więc pozostawić ich przy życiu. Choć wcale nie musiał.
Odsunęłam się od Mroza, kręcąc głową.
– Co się stało, Meredith? – spytał. Chwycił moją rękę, kiedy ją zabierałam z jego twarzy. Trzymał moją dłoń w swojej, ściskając ją prawie do bólu, jakby widział niektóre z moich myśli.
Skoro nie mogłam mówić innym o miłości, to oczywiście tym bardziej nie mogłam im mówić o cenie bycia księżniczką. Musiałam zajść w ciążę. Musiałam zostać następną królową Dworu Unseelie, inaczej wszyscy zginiemy.
– Księżniczko – powiedział cicho Doyle. Spojrzałam na niego. Wyraz jego oczu mówił mi, że myśli o tym samym co ja. Co oznaczało również, że zdaje sobie sprawę z tego, co czuję do Mroza. Nie podobało mi się, że jest to tak widoczne. Miłość podobnie jak ból jest zbyt intymną rzeczą, by się nią ze wszystkimi dzielić. No, chyba że się tego chce.
– Tak? – spytałam ochrypłym głosem.
– Osłony takiej mocy uniemożliwiają wykrycie magii wewnątrz posiadłości. Nie wiemy, jakie niespodzianki mogą nas spotkać w środku. – Jego głos wciąż był cichy i łagodny. Gdyby to był ktoś inny, mogłabym pomyśleć, że z litości.
– Czyżbyś uważał, że nie powinniśmy tam wchodzić? – spytałam. Wyswobodziłam rękę z uścisku Mroza.
– Nie, choć muszę przyznać, że jej pragnienie spotkania się z tobą, z nami wszystkimi, jest dosyć intrygujące.
Van zatrzymał się pod bramą. Rhys odwrócił się do nas.
– Głosuję za tym, żebyśmy wracali. Jeśli król Taranis dowie się, że z nią rozmawialiśmy, wpadnie we wściekłość. Czy coś jest warte takiego ryzyka?
– Przyczyny jej wygnania są wielką zagadką – powiedział Doyle.
– To prawda – przyznał Mróz. Osunął się w fotelu, z nieobecnym wzrokiem, jakby zamykał się przede mną. Poruszyłam się, a on nawet nie zareagował.
– Plotka głosi, że miała być następną królową Seelie.
Odsunął nogę, tworząc fizyczny dystans między nami. Obserwowałam, jak jego twarz robi się zimna, twarda i arogancka – stara maska, którą przez lata nosił na Dworze Unseelie. Nie mogłam tego znieść. Ujęłam jego dłoń. Zmarszczył brwi, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Zaczęłam całować kostki jego palców, aż wreszcie jego oddech stał się płytki. Miałam łzy w oczach. Z wielkim trudem udało mi się nie rozpłakać.
Mróz znowu się uśmiechnął, wyraźnie uszczęśliwiony. Cieszyło mnie to. Powinno się zawsze dążyć do tego, by ludzie, których się kocha, byli szczęśliwi. Rhys tylko na nas popatrzył. Zachował nieprzenikniony wyraz twarzy. Ostatniej nocy była jego kolej, ta miała należeć do Mroza. Rhys nie robił z tego problemu.
– Czy to, dlaczego została wygnana, ma jakieś znaczenie? – spytał.
– Nie wiadomo – odparł Doyle. – Nie dowiemy się, dopóki nie zapytamy.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Chcesz otwarcie zapytać o coś tak osobistego?
Pokręcił głową.
– Nie ja, a ty. Jesteś częściowo człowiekiem. Możesz pytać o to, o co my nie możemy.
– Dobre maniery nie pozwalają mi na zadawanie tak osobistych pytań – zaprotestowałam.
– My wiemy, że masz dobre maniery. Maeve Reed nie musi o tym wiedzieć.
Wpatrzyłam się w niego. Palce Mroza ocierały się o kostki mojej dłoni.
– Twoim zdaniem powinnam udawać głupszą, niż jestem?
– Moim zdaniem powinniśmy wykorzystać każdą broń, jaką mamy w arsenale. Twoja mieszana krew może okazać się dzisiaj zaletą.
– To byłoby prawie kłamstwo – zauważyłam.
– Prawie – powtórzył z naciskiem i uśmiechnął się cierpko. – Sidhe nigdy nie kłamią, ale zaciemnianie prawdy od dawna jest naszą ulubioną rozrywką.