– Zdaję sobie z tego sprawę – przyznałam. W moim głosie było tyle sarkazmu, że mógłby on wypełnić cały samochód.
Doyle błysnął zębami w uśmiechu.
– Jak my wszyscy, księżniczko, jak my wszyscy.
– Nie sądzę, żeby warto było aż tak ryzykować – orzekł Rhys.
Pokręciłam głową.
– Już to przerabialiśmy. Ja uważam, że warto. – Spojrzałam na Mroza. – A ty?
Odwrócił się do Doyle’a.
– A co ty o tym sądzisz? – spytał. – Wolałbym nie narażać księżniczki na niebezpieczeństwo, ale potrzebujemy sprzymierzeńców, a sidhe wygnana z Krainy Faerie wiele zaryzykuje, żeby do niej wrócić.
– Sugerujesz, że Maeve chce pomóc Meredith zostać królową – ni to spytał, ni to stwierdził Doyle.
– Jeśli Meredith zostanie królową, może zaproponować Maeve powrót do Krainy Faerie. Nie sądzę, żeby Taranis ryzykował otwartą wojnę z powodu jednego ułaskawionego wygnańca.
– Naprawdę uważasz, że członek rodu królewskiego Dworu Seelie może pragnąć zaproszenia na Dwór Unseelie? – spytałam.
Mróz popatrzył na mnie.
– Jakiekolwiek uprzedzenia Maeve wobec Unseelie nie mają już znaczenia, bo od stuleci jest pozbawiona kontaktu z innymi sidhe. – Uniósł moje dłonie do swoich ust i pocałował koniuszki palców, owiewając każdy z nich swoim oddechem, zanim go dotknął ustami. Dreszcz przeszył całe moje ciało. – Wiem, co to znaczy pragnąć dotyku sidhe i być go pozbawionym – powiedział. – Ja przynajmniej żyłem cały czas w otoczeniu innych sidhe. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo samotna musiała być przez te wszystkie lata. – Ostatnie zdanie wyszeptał. Jego oczy były teraz szare szarością ciemnej chmury deszczowej.
Wiele mnie to kosztowało, ale udało mi się przenieść wzrok z niego na Doyle’a.
– Sądzisz, że Mróz ma rację? Sądzisz, że ona szuka sposobu, by powrócić do Krainy Faerie?
Wzruszył ramionami.
– Wiem jedno: ja po stu latach izolacji z pewnością bym to robił.
Skinęłam głową.
– A więc dobrze, podjęliśmy decyzję. Wchodzimy do środka.
– Wcale nie – zaprotestował Rhys. – Ja składam weto.
– Proszę bardzo, i tak jesteś przegłosowany.
– Ale przynajmniej będę mógł później powiedzieć: „A nie mówiłem?”
Skinęłam głową.
– Pod warunkiem, że w ogóle zdążysz cokolwiek powiedzieć.
– W takim razie będę nawiedzał cię we śnie.
– Jeśli jest tam coś, co ma moc cię zabić, to ja umrę na długo przed tobą.
Łypnął na mnie okiem.
– To dosyć wątpliwe pocieszenie, Merry, naprawdę. – Ale odwrócił się do wielkiej bramy, wychylił przez okno i nacisnął interkom, by oznajmić nasze przybycie. Chociaż mogłam się założyć, że było to zbyteczne. Maeve miała czterdzieści lat, by tę ziemię obłożyć zaklęciami. Conchenn, bogini piękna i wiosny, z pewnością wiedziała, że tu jesteśmy.
Rozdział 7
Ethan Kane nie był taki wysoki, na jakiego wyglądał. Wzrostem był właściwie zbliżony do Rhysa, ale zawsze wyglądał na większego, jakby zabierał więcej miejsca. Był krótkowłosym brunetem. Nosił okulary bez oprawek, które były prawie niewidoczne na jego twarzy. Ethan mógłby się podobać. Miał szerokie ramiona i kwadratową szczękę z dziurką w brodzie, piwne oczy i długie rzęsy. Chodził w ubraniach szytych na miarę, więc wyglądem nie odbiegał od gwiazd, dla których zwykle pracował. Wszystko przemawiało za tym, że powinien mieć powodzenie. Czemu więc go nie miał? Z powodu usposobienia. Zdawał się ciągle z czegoś niezadowolony; kwaśny uśmiech, który miał przylepiony do twarzy, kradł cały jego urok.
Stał przed nami ze splecionymi rękami i szeroko rozstawionymi nogami, mierząc nas wzrokiem. Znajdowaliśmy się u stóp marmurowych schodów, które wiodły do drzwi frontowych rezydencji Maeve Reed. Ludzie Ethana stali między białymi kolumienkami, które podtrzymywały dach wąskiego ganku. Był wielki i imponujący, ale próżno by na nim szukać miejsca, gdzie można by postawić krzesła i stolik, by napić się mrożonej herbaty w gorące, letnie wieczory. Ten ganek miano podziwiać, a nie z niego korzystać.
Oprócz Ethana na ganku stało jeszcze czterech ludzi. Jednego z nich znałam. Max Corbin miał około pięćdziesiątki. Był ochroniarzem w Hollywood przez większość swego dorosłego życia. Do sześciu stóp wzrostu brakowało mu cala. Był kanciasty jak skrzynia: wszystko było w nim niezgrabne, kwadratowe, łącznie z wielkimi sękatymi dłońmi. Siwe włosy miał ostrzyżone na jeża, która to fryzura prezentowała się całkiem stylowo, szkopuł w tym, że nie zmieniał jej od czterdziestu lat. Jego nos był już tyle razy złamany, że stał się krzywy i odrobinkę spłaszczony. Max pewnie mógłby sprzedać swój drogi garnitur i zafundować sobie operację plastyczną, ale był przekonany, że dzięki temu nosowi wygląda jak twardziel. I wyglądał.
– Cześć, Max – powiedziałam.
Skinął głową.
– Witam, panno Gentry. Czy powinienem mówić: księżniczko Meredith?
– Wystarczy: panno Gentry.
Uśmiechnął się przelotnie, bo zaraz potem odezwał się Ethan, a wtedy spojrzenie Maxa momentalnie zmieniło się w puste spojrzenie ochroniarza. To spojrzenie mówi: „Nic nie widzimy i niczego nie będziemy pamiętali”. A zarazem: „Widzimy wszystko i zareagujemy w mgnieniu oka, jeśli zajdzie potrzeba. Twoje tajemnice są z nami bezpieczne, podobnie jak i ty. W Hollywood nie pracują ochroniarze, którzy mają za długie języki”.
– Co tu robisz, Meredith? – spytał Ethan.
Nie znaliśmy się na tyle, by mówić sobie po imieniu, ale nie protestowałam, ponieważ ja też zamierzałam się tak do niego zwracać.
– Przybyliśmy tu na zaproszenie pani Reed. A dlaczego ty tutaj jesteś?
Popatrzył na mnie, mrugając. Słabiutkie napięcie ramion sygnalizowało, że albo coś go niepokoi, albo uwiera go kabura na broń ukryta pod marynarką.
– Jesteśmy ochroniarzami pani Reed.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.
– Domyśliłam się. Chyba długo nie miałeś zleceń, co?
– Dlaczego tak sądzisz?
Uśmiechnęłam się szerzej.
– Bo większość twoich ludzi jest tutaj.
Spojrzał na mnie z wściekłością.
– Mam o wiele więcej pracowników, Meredith, dobrze o tym wiesz. – Wypowiedział moje imię, jakby to było przekleństwo.
Skinęłam głową. Faktycznie, wiedziałam.
– Czy istnieje jakiś powód, dla którego nas tutaj przetrzymujesz? Pani Reed bardzo zależało na tym, żebyśmy się z nią spotkali jeszcze za dnia. – Spojrzałam na słońce skrywające się za rząd eukaliptusów. – Jest już późne popołudnie. Zaraz zapadnie noc. – To była gruba przesada, do końca dnia zostało jeszcze dużo czasu, ale byłam już zmęczona tym staniem przed wejściem i czekaniem nie wiadomo na co.
– Powiedz, z czym przychodzisz, to może cię wpuścimy – zgodził się łaskawie Ethan.
Westchnęłam. Miałam już tego dosyć. Chciałam odejść w jakieś ustronne miejsce i pomyśleć. Za mną stali Mróz i Doyle, niemal oko w oko z ochroniarzami na ganku. Rhys stał naprzeciw Maxa, uśmiechając się do niego. Obaj byli wielkimi fanami Humphreya Bogarta. Pracując kiedyś nad jakąś sprawą, spędzili długie popołudnie, wymieniając się ciekawostkami dotyczącymi filmu noir. Od tamtej pory są przyjaciółmi.
Kitto nie stał na wprost ostatniego ochroniarza, a zaraz za mną, prawie się chowając. Wyglądał, jakby był z innej bajki, w krótkich szortach, bezrękawniku i dziecięcych butach Nike. Miał na nosie czarne okulary przeciwsłoneczne i gdyby nie to, mógłby uchodzić za czyjegoś siostrzeńca, jednego z tych, co to się zwykle w końcu okazują nie siostrzeńcami, a kochankami. Kitto miał wygląd ofiary. Nie mam pojęcia, jak zdołał tyle czasu przetrwać pomiędzy goblinami.