– No i? – Odrobinę za dużo przejęcia było w tych słowach. Odniosłam wrażenie, że naprawdę chce wiedzieć. Chciałam powiedzieć: „Ty odpowiesz na moje pytania, a ja na twoje”, ale to by było odrobinę za prostackie. Subtelność, tego potrzebowała. Nie miałam do tego wrodzonych predyspozycji, ale się nauczyłam. W końcu.
– Zostałam pobita za to, że zapytałam o ciebie – powiedziałam.
Zamrugała powiekami.
– Co takiego?
– Jako dziecko zapytałam, dlaczego zostałaś wygnana. Król mnie za to pobił.
Wyglądała na zaskoczoną.
– Nikt wcześniej nie pytał?
– Pytali – odparłam.
Zrobiła błagalną minę, ale nie dokończyłam tej myśli. Uważałam, by nie przejęła kontroli nad rozmową, ponieważ chciałam się dowiedzieć, dlaczego została wygnana. Jeśli utrzymywała milczenie przez sto lat, to trudno mi było uwierzyć, że łatwo się wygada.
– Do czasu, kiedy pojawiłam się na dworze, nikt już nie pytał.
– Co się stało z moimi sojusznikami? – To było bardzo bezpośrednie pytanie. Nie mogłam już udawać, że nie rozumiem, o co jej chodzi.
– Po tym, jak król zabił Emrysa, bali się już o ciebie pytać – powiedziałam.
Odniosłam wrażenie, że pobladła pod złocistą opalenizną.
Oczy rozszerzyły się jej z przerażenia, zanim opuściła wzrok. Chciała się napić, ale szklanka okazała się pusta.
– Nancy! – krzyknęła.
Służąca pojawiła się niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na tacy miała wysoką ciemną szklankę rumu i parę okularów przeciwsłonecznych w białych oprawkach. Oprócz tego przyniosła trzy skąpe kostiumy kąpielowe.
Wyglądały zwyczajnie, ale wygląd bywa zwodniczy. Czasami zaklęcie działa dopiero wtedy, gdy ma się strój na sobie. Zastanawiałam się przez chwilę, czy na Dworze Seelie są istoty, które pragną mojej śmierci. Czy moja śmierć mogłaby być ceną za powrót z wygnania? Mogłaby, pod warunkiem jednak, że mojej śmierci chciałby sam król. Cóż, Taranis nie przepadał za mną, ale nie stanowiłam dla niego zagrożenia, więc nie powinno mu zależeć na mojej śmierci.
Maeve przestała mówić. Wpatrywała się w basen, ale nie sądzę, by go widziała. W końcu przerwałam ciszę.
– Po co te kostiumy, pani Reed?
– Zdawało mi się, że mówimy już sobie po imieniu – powiedziała, nie patrząc na mnie.
Uśmiechnęłam się.
– Po co te kostiumy, Maeve?
– Pomyślałam, że mogłabyś chcieć poczuć się wygodniej, to wszystko. – Jej głos brzmiał beznamiętnie.
– Dziękuję, ale w tym ubraniu czuję się dobrze.
– Jestem pewna, że mogę znaleźć również jakieś stroje dla twoich strażników. – Wreszcie spojrzała na mnie, ale nadal mówiła nieobecnym głosem.
– Nie, dziękuję.
Postawiła pustą szklankę na tacy, wsunęła okulary na nos i dopiero wtedy wzięła do ręki nowego drinka. Opróżniła ćwierć szklaneczki jednym haustem, po czym spojrzała na mnie. Okulary były duże, okrągłe, o grubych białych oprawkach, i lustrzane, tak że widziałam swoje odbicie, kiedy poruszyła głową. Oczy i większa część jej twarzy były całkowicie ukryte. Właściwie osłona magii nie była już jej potrzebna.
Podciągnęła płaszcz pod szyję i znów napiła się rumu.
– Nawet Taranis nie odważyłby się skazać Emrysa. – Jej głos był cichy, ale wyraźny. Myślę, że bardzo chciała mi nie uwierzyć. Dała sobie trochę czasu, plotąc dyrdymały o strojach kąpielowych, by przemyśleć to, co powiedziałam. Nie podobało jej się to, więc zamierzała zamienić to w nieprawdę.
– Nie został stracony – powiedziałam i spojrzałam na nią, czekając, by poprosiła o szczegóły. Często dowiadujesz się więcej, gdy mówisz mniej.
Popatrzyła znad swojego drinka. Promienie słońca odbijały się od szkieł jej okularów.
– Powiedziałaś przecież, że Taranis kazał go stracić.
– Nie, ja powiedziałam, że go zabił.
Zmarszczyła brwi.
– Bawisz się ze mną w gierki słowne, Meredith. Emrys był jednym z niewielu dworzan, których mogłam nazwać przyjaciółmi. Jeśli nie został stracony, to co? Sugerujesz zabójstwo?
Pokręciłam głową.
– Nie. Król wyzwał go na pojedynek.
Drgnęła, wylewając na płaszcz rum. Służąca podała jej lnianą chusteczkę. Maeve oddała kobiecie szklankę i zaczęła wycierać dłoń, ale chyba nie zwracała uwagi na to, co robi.
– Król nigdy nie wyzywa nikogo na pojedynki. Jest zbyt drogocenny dla dworu.
Wzruszyłam ramionami, obserwując swoje odbicie w okularach Maeve.
– Ja tylko mówię, jak było, interpretację pozostawiam tobie.
Położyła chustkę na tacy. Służąca chciała podać jej szklankę z drinkiem, ale odmówiła. Pochyliła się do przodu, ciągle otulona szczelnie płaszczem kąpielowym.
– Przysięgnij mi uroczyście, że król zabił Emrysa w pojedynku.
– Daję ci słowo, że to prawda.
Opadła na oparcie, jakby nagle cała energia z niej uleciała. Jej dłonie nadal zaciskały się na płaszczu, ale wyglądała, jakby miała zemdleć.
– Wszystko w porządku? – spytała służąca. – Czy czegoś pani potrzebuje?
Maeve odprawiła ją słabym gestem.
– Nie… i wszystko w porządku – odpowiedziała na pytania służącej w odwrotnej kolejności. Wyraźnie nie czuła się najlepiej.
– A więc miałam rację. – Jej głos był bardzo cichy, kiedy wymawiała ostatnie słowo.
– Miałaś rację w związku z czym? – spytałam równie cichym głosem.
Uśmiechnęła się, ale to był słaby, smutny uśmiech.
– Nie łudź się, nie wydobędziesz ze mnie mojego sekretu.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Jej głos był głośniejszy, bardziej pewny siebie, kiedy spytała:
– Dlaczego tu przyszłaś, Meredith?
Cofnęłam się odrobinę.
– Przyszłam, bo mnie o to prosiłaś.
Westchnęła przeciągle.
– Ryzykowałabyś gniew Taranisa tylko po to, żeby złożyć wizytę innej sidhe? Myślę, że nie.
– Jestem następczynią tronu Unseelie. Myślisz, że Taranis naprawdę odważyłby się zrobić mi krzywdę?
– Wyzwał Emrysa na pojedynek tylko za to, że zapytał, dlaczego zostałam wygnana. Ty sama zostałaś pobita jako dziecko za to, że zapytałaś o mój los. Teraz siedzisz tu i ze mną rozmawiasz. Nigdy nie uwierzy, że nie wyjawiłam ci powodu swojego wygnania.
– Ale przecież go nie wyjawiłaś – powiedziałam, starając się nie zdradzić najmniejszym gestem, że mi zależy na tym, by to zrobiła.
Znów się uśmiechnęła.
– Nigdy nie uwierzy, że nie podzieliłam się z tobą swoim sekretem.
– Może myśleć, co mu się podoba. Zrobienie mi krzywdy oznaczałoby wojnę między dworami. Nie wierzę, żeby jakikolwiek twój sekret był tego wart.
Znów roześmiała się szyderczo.
– Myślę, że zaryzykowałby.
– Dobrze, może i zaryzykowałby wojnę, ale na pewno nie zaryzykowałby pojedynku z królową Andais.
– Jesteś następczynią tronu w królestwie mroku, Meredith. Nie masz pojęcia, jaka moc drzemie w świetle.
– Znam Dwór Seelie, Maeve, i wcale się nie dziwię, że skoro kiedyś weszłaś z nim w konflikt, teraz boisz się światła. Tak naprawdę jednak wszyscy boją się mroku.
– Twierdzisz, że władca Dworu Seelie boi się władcy Dworu Unseelie? – spytała z niedowierzaniem.
– Wiem, że wszyscy na dworze Seelie boją się sluagh.
Maeve poprawiła się na leżaku.
– Wszyscy się ich boją, Meredith, na obu dworach.
Miała rację. Sluagh byli gorsi od Dworu Unseelie. To było zbiorowisko koszmarów zbyt przerażających, by na nie patrzeć.
– A kto ma władzę nad sluagh? – spytałam.
Wyglądała na niepewną, ale w końcu powiedziała: