– A sluagh? – spytałam. – Mają dwór i własną tradycję. A są jedną z największych gróźb w arsenale Unseelie od tysiąca lat.
– O wiele dłużej – sprostował Doyle.
– Ale nie zostali zredukowani do roli oprawców.
– Sluagh są tym, co pozostało z oryginalnego Dworu Unseelie. Byli Unseelie, zanim ukuto jeszcze takie określenie. To nie oni dołączyli do nas, tylko my do nich. Jednak bardzo niewielu z nas teraz o tym pamięta.
– Zgodziłbym się raczej się z tymi, którzy twierdzą, że to sluagh są esencją Dworu Unseelie i jeśli odejdą, wymrzemy – powiedział Mróz. – To w nich, a nie w krwawych motylach, tkwi prawdziwa moc Krainy Faerie.
– Tego nikt nie wie na pewno – zaoponował Doyle.
– Nie sądzę, żeby królowa podjęła ryzyko przekonania się o tym na własnej skórze – powiedział Rhys.
– Co to, to nie – przyznał Doyle.
– To oznacza, że krwawe motyle zajmują podobną pozycję jak sluagh – powiedziałam.
Doyle spojrzał na mnie.
– Wyjaśnij to. – Ciężar jego mrocznego spojrzenia sprawił, że o mało nie zaczęłam się wiercić. Opanowałam się jednak. Nie byłam już dzieckiem, żeby się bać tego wysokiego czarnego mężczyzny.
– Królowa zrobiłaby niemal wszystko, żeby zatrzymać sluagh przy sobie, ale czy nie można tego samego powiedzieć o krwawych motylach? Gdyby się naprawdę bała, że ich odejście przyspieszy upadek Unseelie, czy nie zrobiłaby wszystkiego, żeby je zatrzymać na swoim dworze?
Doyle wpatrywał się we mnie przez dłuższy czas.
– Być może – powiedział w końcu. Przechylił się w moim kierunku, opierając się rękami o prawie pusty stół. – Galen i Mróz mają rację co do jednego. Niceven nie reaguje jak sidhe. Przywykła do wykonywania poleceń królowej. Musimy sprawić, żeby myślała o tobie tak jak o niej.
– To znaczy? – spytałam.
– Musimy jej na każdym kroku przypominać, że jesteś dziedziczką Andais.
– Nadal nie rozumiem.
– Kiedy Cel kontaktuje się z krwawymi motylami, jest synem swojej matki. Jego żądania są zwykle tak samo krwawe jak żądania Andais. Ale ty prosisz o uzdrowienie, o pomoc. To stawia cię automatycznie w gorszej sytuacji.
– Dobrze, rozumiem, ale co w związku z tym możemy zrobić?
– Połóż się z nami na łóżku. Przystrój się nami dla efektu tak, jak zrobiłaby to królowa. Dzięki temu będziesz wyglądała na potężną, bo Niceven niczego tak nie zazdrości królowej, jak jej stadka mężczyzn.
– Czy Niceven nie ma w czym wybierać pośród krwawych motyli?
– Nie, ma troje dzieci z jednym samcem i on jest jej królem. Nie może się od niego uwolnić.
– Nie wiedziałem, że krwawe motyle mają króla – powiedział Rhys.
– Niewielu wie. Jest królem tylko z nazwy.
Nagle poraziła mnie pewna myśl. Cudownie było spać ze wszystkimi strażnikami. Gorzej – być zmuszoną do poślubienia jednego z nich tylko z powodu dziecka…
A jeśli ojcem zostałby ktoś, kogo nie szanuję? Myśl o Nicce przywiązanym do mnie na zawsze była przerażająca. Był uroczy, ale nie był na tyle silny, by mi pomóc jako król. W rzeczywistości zamiast nieść pomoc, stałby się ofiarą. To mi przypomniało, że miałam o coś zapytać.
– Czy Nicca nadal pracuje jako ochroniarz?
– Tak – odparł Doyle – przejął zadanie Mroza.
– A co powiedziała klientka na zmianę ochroniarza?
Doyle spojrzał na Mroza, a ten wzruszył ramionami.
– Ona nie jest w prawdziwym niebezpieczeństwie. Chce mieć tylko za plecami wojownika sidhe, żeby pokazać, że jest wielką gwiazdą. Jeden wojownik sidhe nie różni się dla niej od drugiego.
– A jak daleko będziemy musieli się posunąć w przypadku Niceven? – spytałam.
– Tak daleko, żebyś nie czuła się skrępowana – odpowiedział.
Uniosłam brwi i spróbowałam pomyśleć.
– Nie dołączaj mnie do tego widowiska – powiedział Galen. – Nie chcę widzieć żadnego z tych zwierząt, nawet z daleka. – Załadował zmywarkę i uruchomił ją, po czym wrócił na swoje miejsce przy stole.
– To komplikuje sprawę – zauważyłam – Ty i Rhys jesteście jedynymi strażnikami, którym nie przeszkadza flirtowanie przy obcych. Zarówno Mróz, jak i Doyle przy innych są dosyć spięci.
– Dzisiaj wieczorem jestem gotów pomóc – zaofiarował się Doyle.
Mróz spojrzał na niego.
– Dogadzałbyś Meredith na oczach tych stworzeń?
Doyle wzruszył ramionami.
– Jeśli to konieczne…
– Mogę być w łóżku, tak jak podczas niektórych widzeń z królową – powiedział Mróz – ale nic poza tym.
– Twój wybór. Ale jeśli nie chcesz grać roli kochanka Meredith, nie psuj nam przedstawienia. Może powinieneś poczekać w salonie, kiedy my będziemy rozmawiać z tymi maleństwami?
Mróz zmrużył oczy.
– Powstrzymałeś mnie dzisiaj, kiedy chciałem pomóc Meredith. Zrobiłeś to dwa razy. Teraz sugerujesz mi, żebym nie był w jej łóżku, kiedy ty będziesz odgrywał rolę jej kochanka. Co będzie dalej? Przerwiesz wreszcie swój celibat i wylądujesz z nią w łóżku?
– Mam prawo to zrobić.
Popatrzyłam na niego uważnie. Jego twarz była pusta, pozbawiona wyrazu. Czy właśnie zapowiedział mi, że będzie dziś dzielił ze mną łoże, czy też tylko sprzeczał się z Mrozem?
Mróz wstał. Doyle dalej siedział przy stole.
– Sądzę, że powinniśmy pozwolić Meredith zadecydować, z kim dziś spędzi noc.
– Nie po to tu jesteśmy – powiedział Doyle – a po to, żeby uczynić Meredith brzemienną. Wy trzej mieliście na to trzy miesiące. I co? Żadnego rezultatu. Czy naprawdę chciałbyś pozbawić jej szansy na urodzenie dziecka i bycie królową, skoro doskonale wiesz, że jeśli Celowi się powiedzie, a jej nie, będzie chciał jej śmierci?
Mróz zwiesił głowę.
– Nigdy nie życzyłem jej źle.
Zrobiłam krok do przodu i dotknęłam jego ramienia. Dotyk sprawił, że spojrzał na mnie. Jego spojrzenie było pełne bólu. Nagle zdałam sobie sprawę, że jest o mnie zazdrosny. Nie miał do tego prawa. Jeszcze nie. Jednak myśl o tym, że mogłabym już nigdy nie trzymać go w ramionach, była bolesna. Nie mogłam sobie pozwolić na takie myśli, podobnie jak on nie mógł sobie pozwolić na zazdrość.
– Mrozie… – zaczęłam. Nie wiem, co bym powiedziała, gdyby nagle w sypialni nie rozległo się dzwonienie. Ten dźwięk niebezpiecznie przyspieszył mi tętno. Puściłam rękę Mroza. Staliśmy nieruchomo, patrząc na siebie, podczas gdy Rhys i Doyle podążyli w kierunku drzwi.
– Muszę już iść, Mrozie. – Chciałam przeprosić, ale tego nie zrobiłam. Ani on na to nie zasłużył, ani ja nie byłam mu tego winna.
– Pójdę z tobą – powiedział.
Rozszerzyłam ze zdumienia oczy.
– Dla mojej królowej gotów jestem zrobić to, czego nie zrobiłbym dla nikogo innego.
Wiedziałam, że w tej chwili nie ma na myśli Andais.
Rozdział 17
Kiedy Mróz i ja weszliśmy do pokoju, Doyle klęczał na bordowej narzucie, mówiąc do lustra.
– Oczyszczę obraz, gdy tylko księżniczka będzie z nami, królowo Niceven.
Kiedy weszłam na łóżko, zobaczyłam, że lustro zasnute jest kłębami mgły. Doyle klęczał z boku. Rhys siedział za nami, przy wezgłowiu, na stercie bordowych, fioletowych, fiołkowych, różowych i czarnych poduszek. Był nagi. Nie miałam pojęcia, jak zdążył się tak szybko rozebrać.
Mróz usiadł na łóżku przy moim drugim boku, tak że po jednej stronie miałam Doyle’a, a po drugiej jego.
Kapitan mojej straży machnął ręką i mgła rozproszyła się. Niceven siedziała na rzeźbionym drewnianym krześle, które miało w oparciu otwory na jej skrzydła. Królowa krwawych motyli ma trójkątną twarz i białą skórę. Jednak nie tak białą jak ja, Mróz czy Rhys. Jej biała skóra ma szarawy odcień. Tego wieczora białoszare loki miała wymyślnie upięte. Na górze głowy skrzył się zimnym blaskiem maleńki diamentowy diadem. Jej suknia była biała i powłóczysta. Mogłaby ukrywać całe ciało, gdyby nie to, że była całkowicie przezroczysta. Widziałam małe, spiczaste piersi, wystające żebra i drobne skrzyżowane nogi. Na nogach Niceven miała pantofle zrobione z płatków kwiatów. Obok niej siedziała biała mysz, tak duża przy niej, jak przy mnie owczarek niemiecki. Królowa głaskała ją po głowie.