Za nią stały trzy damy dwora, każda w sukni innego koloru, który pasował do blasku skrzydeł: różanoczerwonych, żonkilowożółtych i irysowofioletowych. Pierwsza miała włosy czarne, druga – żółte, a trzecia – brązowe.
Niceven włożyła o wiele więcej wysiłku niż my w przygotowanie widowiska.
W swojej zielonej spódnicy wyglądałam w porównaniu z nią całkiem zwyczajnie. Ale nie przejmowałam się tym zbytnio. W końcu spotykałyśmy się w interesach.
– Królowo Niceven, to miło z twojej strony, że odpowiedziałaś na nasze wezwanie.
– Szczerze mówiąc, księżniczko Meredith, czekałam na nie trzy miesiące. Twoja słabość do tego zielonego rycerza jest na dworze powszechnie znana. Jestem zaskoczona, że skontaktowanie się ze mną zajęło ci tyle czasu.
Była bardzo oficjalna. Zdałam sobie sprawę, że nie tylko w mowie. Miała na głowie diadem. Ja, przynajmniej na razie, nie mogłam poszczycić się posiadaniem korony. Siedziała na tronie, podczas gdy ja na łóżku, w zmiętej pościeli. Miała za sobą damy dwora niczym milczący grecki chór. I mysz, nie można o niej zapominać. Ja miałam tylko Doyle’a i Mroza po bokach, a za sobą Rhysa. Niceven od razu próbowała postawić mnie w niekorzystnej sytuacji.
– Prawdę mówiąc, szukaliśmy pomocy u uzdrowicieli, tutaj, w świecie śmiertelników. Dopiero ostatnio uznaliśmy, że jednak niezbędne jest skontaktowanie się z tobą.
– A więc przemawiał przez ciebie czysty upór, księżniczko.
– Być może. Więc wiesz dlaczego się odezwałam i czego sobie życzą”?
– Nie jestem wróżką z bajki, żeby spełniać życzenia, Meredith. – Opuściła mój tytuł, co było jawną zniewagą.
Świetnie, więc obie mogłyśmy być niegrzeczne.
– Nie da się ukryć, Niceven. Ale w każdym razie wiesz, czego chcę.
– Chcesz lekarstwa dla swojego zielonego rycerza – powiedziała, wiodąc jedną ręką po różowej krawędzi ucha myszy.
– Tak.
– Książę Cel usilnie prosił, żeby Galen pozostał okaleczony.
– Kiedyś mi powiedziałaś, że książę Cel jeszcze nie rządzi Dworem Unseelie.
– To prawda, ale nie ma całkowitej pewności, że dożyjesz zostania królową, Meredith. – Znowu opuściła mój tytuł.
Doyle przysunął się plecami do Rhysa. Upewnili się obaj, że królowa ich dobrze widzi. I wtedy Rhys podniósł się z poduszek na kolana i ukazał się w pełnej krasie. Przekładał w rękach długi warkocz Doyle’a, aż dotarł do jego końca i zaczął rozwiązywać kokardę, która go trzymała w całości.
Niceven przeniosła na nich wzrok, po czym znów spojrzała na mnie.
– Co oni robią?
– Szykują się do łóżka – odparłam. Chociaż nie miałam pewności.
Zmarszczyła swe delikatne, szare brwi.
– Tam, gdzie jesteście, jest dopiero dziewiąta. Wieczór jest zbyt wczesny, żeby go marnować na spanie.
– Nie powiedziałam, że będą spać – wyjaśniłam spokojnym głosem.
Wciągnęła powietrze. Widziałam, jak jej filigranowa klatka piersiowa unosi się i opada. Starała się utrzymywać wzrok na mnie, ale jej spojrzenie ciągle przeskakiwało na mężczyzn. Rhys rozplatał właśnie warkocz Doyle’a. Widziałam kapitana mojej straży z rozpuszczonymi włosami tylko raz. Wyglądały one wtedy jak jakaś ciemna, żywa peleryna spowijająca jego ciało.
Niceven obserwowała ich ukradkiem, zachowując ze mną znikomy kontakt wzrokowy. Nie byłam pewna, czy powodem jej zainteresowania były włosy Doyle’a czy nagość Rhysa. W to drugie wątpiłam, ponieważ nagość nie była taka niezwykła w Krainie Faerie. Chociaż nie mogłam wykluczyć, że wpatruje się w twarde mięśnie brzucha Rhysa i to, co poniżej.
Mróz usiadł prosto, zdjął marynarkę i zaczął uwalniać się z szelek i kabury. Oczy Niceven zwróciły się na niego.
– Niceven – powiedziałam cicho. Musiałam powtórzyć jej imię jeszcze przynajmniej ze dwa razy, zanim na mnie spojrzała. – Jak mogę uleczyć Galena?
– Nie jest pewne, czy zostaniesz królową, a jeśli to książę Cel zostanie królem, będzie miał mi za złe, że ci pomogłam.
– Ale jeśli jednak ja zostanę królową, będę miała ci za złe, że nie pomogłaś.
Uśmiechnęła się.
– Muszę więc znaleźć drogę między dwoma warczącymi na siebie psami. Pomogę ci, ponieważ wcześniej pomogłam Celowi. To wyrówna rachunki.
Pamiętałam krzyki Galena i ból w jego oczach przez ostatnie miesiące i nie wydawało mi się, by to wyrównywało cokolwiek. Nie sądziłam, by naprawienie tego, co zniszczyła, choćby zbliżało się do wyrównania rachunków. Ale uprawialiśmy tu politykę faerie, a nie terapię, więc nic nie powiedziałam. Milczenie nie jest kłamstwem. Grzechem zaniedbania – owszem, ale nie kłamstwem.
– Jak mogę uleczyć Galena? – spytałam ponownie.
Pokręciła głową, błyskając diamentami w diademie.
– Najpierw pomówmy o cenie. Co jesteś gotowa mi dać w zamian za wyleczenie swojego zielonego rycerza?
Mróz i Doyle zbliżyli się do mnie niemal jednocześnie.
– Wdzięczność królowej Unseelie. To powinno ci wystarczyć – powiedział Mróz głosem tak lodowatym jak jego przydomek.
– Ona jeszcze nie jest królową, Zabójczy Mrozie. – Głos Niceven pełen był gniewu. Słychać w nim było zadawnioną urazę. Czyżby mieli jakieś stare porachunki?
Zobaczyłam, że Doyle wyciąga rękę w kierunku Mroza. Powstrzymałam go spojrzeniem. Tego wieczoru było między nimi napięcie. Nie wyglądalibyśmy na silnych, kłócąc się między sobą. Doyle pozostał przy mnie, patrząc tylko na niego. To spojrzenie wcale nie było przyjazne.
Dotknęłam ramienia Mroza. Drgnął, napinając mięśnie i patrząc na kapitana mojej straży. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to ja. Cicho, powoli wypuścił powietrze i przesunął się odrobinę za mnie.
Odwróciłam się do lustra i dostrzegłam spojrzenie Niceven, przenikliwe, uważne. Spodziewałam się, że coś powie, ale tego nie zrobiła. Siedziała tylko i czekała.
– Czego Niceven, Królowa Krwawych Motyli chciałaby od Księżniczki Meredith z Dworu Unseelie w zamian za uzdrowienie jej rycerza? – Celowo umieściłam oba nasze tytuły w jednym zdaniu, akcentując to, że ona jest królową, a ja nie. Miałam nadzieję, że złagodzę nieco wrażenie wywołane wybuchem Mrożą.
Przez kilka uderzeń serca wpatrywała się we mnie. Potem nieznacznie skinęła głową.
– A co Księżniczka Meredith z Dworu Unseelie mogłaby mi zaoferować?
– Kiedyś powiedziałaś, że dałabyś wiele za dłuższy łyk mojej krwi.
Wyglądała na kompletnie zaskoczoną. Kiedy już zdołała nad sobą zapanować, powiedziała:
– Krew jak krew, księżniczko. Dlaczego miałaby mnie obchodzić?
– Mówiłaś, że smakuję magią i seksem. Czyżbyś już zapomniała ten smak, królowo Niceven? – Spuściłam wzrok. – Czy to tak mało dla ciebie znaczyło? – Wzruszyłam ramionami, a moje włosy, które sięgały już do ramion, opadły mi na twarz. Zza zasłony włosów, które błyszczały jak rubiny, powiedziałam: – Jeśli krew następczyni tronu nic dla ciebie nie znaczy, to nie mam nic do zaoferowania. – Zwróciłam twarz w jej kierunku, wiedząc, jaki efekt wywołują moje trójkolorowe, zielonozłote oczy w połączeniu z krwistokasztanowymi włosami i skórą jak alabaster. Dorastałam wśród istot, które posługiwały się urodą jak bronią. Nigdy nie śniło mi się, by to wykorzystywać przeciwko innym sidhe, ponieważ wszystkie były piękniejsze ode mnie, ale co innego przeciwko Niceven.