– No, dobrze. On mnie rani, a wtedy wkraczasz ty. I co dalej?
– Grożę, że zabiorę twój cały dwór do siebie, do Los Angeles.
Wzdrygnęła się.
– Nie mam ochoty przenosić się do miasta ludzi. – Zabrzmiało to tak, jakby ludzie mieli tylko jedno miasto.
– Mogłabyś mieszkać w ogrodach botanicznych, na otwartej przestrzeni. Jest tu dla ciebie miejsce, Niceven, przysięgam.
– Ale ja nie chcę opuszczać dworu.
– Tam, gdzie krwawe motyle, tam i faerie.
– Większość sidhe o tym nie pamięta.
– Mój ojciec zatroszczył się o to, żebym poznała historię wszystkich istot magicznych. Krwawym motylom najbliżej do najbardziej elementarnej mocy faerie, tej mocy, która czyni nas różną od ludzi. Nie jesteś leprikonem ani pixie, żeby uschnąć i umrzeć ze smutku za faerie. Ty jesteś esencją faerie. Czyż nie jest powiedziane, że dopóki żyją krwawe motyle, żyją i inne istoty magiczne?
– Przesąd – powiedziała.
– Być może, ale bez was Dwór Unseelie stanie się osłabiony. Cel może o tym nie pamiętać, ale królowa będzie. Jeśli Cel znieważy cię tak, że spakujesz manatki, królowa zainterweniuje.
– Rozkaże nam zostać.
– Nie może rozkazywać innemu monarsze. Tak stanowi nasze prawo.
Niceven wyglądała na zdenerwowaną. Bała się Andais. Wszyscy się jej bali.
– Nie chciałabym rozgniewać królowej.
– Ani ja.
– Naprawdę sądzisz, że królowa ukarałaby własnego syna, a nie skierowała całego gniewu na nas? – Znowu skrzyżowała nogi, ręce złożyła na piersi, zapominając o flirtowaniu i o królewskiej godności.
– Gdzie jest teraz Cel? – spytałam.
Niceven zachichotała, najbardziej nieprzyjemnym z chichotów.
– Został skazany na sześć miesięcy. Niektórzy stawiają na to, że nie wytrzyma psychicznie sześciu miesięcy izolacji i cierpienia.
Wzruszyłam ramionami.
– Powinien był pomyśleć o tym, zanim się tak niegrzecznie zachował.
– Żartujesz sobie, ale jeśli Cel naprawdę zwariuje, to twoje imię będzie wykrzykiwał, ciebie będzie chciał zabić.
– Nie zamierzam się martwić na zapas.
– Co takiego?
– Tak się mówi w świecie ludzi. To znaczy, że zmierzę się z tym problemem we właściwym czasie.
Zdawała się przez chwilę myśleć intensywnie. Potem powiedziała:
– Jak zamierzasz rozwiązać sprawę krwi? Nie chciałabym odbywać tygodniowej podróży między Krainą Faerie a Morzem Zachodnim.
– Mogłabym przesłać ci esencję swojej krwi za pomocą magii.
Pokręciła głową.
– To nie to samo.
– Co w takim razie proponujesz?
– Mogę wysłać do ciebie w zastępstwie jednego ze swoich ludzi.
Przez chwilę myślałam o tym, wyczuwając bezruch Mroza i słysząc szorstki, prawie rozdzierający odgłos szczotki, którą Rhys rozczesywał włosy Doyle’a.
– Zgoda. Wyjaw mi lekarstwo dla mojego rycerza i przyślij swojego zastępcę.
Roześmiała się, znów dzwoniąc niczym pęknięte dzwonki.
– Nie, księżniczko, lekarstwo dostaniesz od mojego zastępcy. Gdybym podała ci je przed zapłatą, mogłabyś się rozmyślić.
– Dałam ci słowo. Nie mogę go cofnąć.
– Za długo miałam do czynienia z sidhe, by wierzyć w to, że zawsze dotrzymujecie słowa.
– To jedno z naszych najsurowszych praw – powiedziałam. – Bycie wiarołomnym oznacza wygnanie.
– Chyba że masz przyjaciół na bardzo wysokich stanowiskach, którzy dopilnują, żeby wieści o twoim wiarołomstwie się nie rozniosły.
– O czym ty mówisz, królowo Niceven?
– O tym, że królowa bardzo kocha swojego syna i żeby go ocalić, złamała niejeden zakaz.
Popatrzyłyśmy na siebie i wiedziałam już, że Cel musiał składać obietnice i je łamać. Już samo to powinno go uczynić wyrzutkiem i w sposób oczywisty pozbawić go prawa do tronu. Andais zawsze go psuła, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo.
– Kiedy możemy oczekiwać twojego zastępcy? – spytałam.
Zdawała się to rozważać, kiedy sięgała ręką w kierunku przyczajonej myszy. Podpełzła do niej, poruszając długimi wąsami, z nastawionymi uszami, jakby nadal nie była pewna przywitania. Królowa delikatnie ją pogłaskała.
– Za kilka dni – powiedziała.
– Nie zawsze jesteśmy w domu. Nie chciałabym, żeby twój wysłannik pocałował klamkę.
– Zostaw wazon kwiatów pod drzwiami, to mu wystarczy.
– To będzie on?
– Sądzę, że on zadowoliłby cię bardziej niż ona, nieprawdaż?
Skinęłam głową, choć wcale nie byłam pewna, czy ma to dla mnie znaczenie. Nie miałam uprawiać seksu, tylko dzielić się krwią, a w tym ostatnim wypadku nie miałam określonych preferencji; przynajmniej tak mi się zdawało.
– Wierzę w mądrość wyboru królowej.
– Piękne słowa, księżniczko. Pozostaje czekać, czy za tymi pięknymi słowami pójdą czyny. – Jej wzrok skierował się z powrotem na mężczyzn i zatrzymał się na Rhysie i Doyle’u. – Miłych snów, księżniczko.
– Nawzajem, królowo Niceven.
Cień przebiegł jej po twarzy, co sprawiło, że wyglądała na jeszcze szczuplejszą.
– Moje sny to moja sprawa, księżniczko – powiedziała oschłym tonem.
– Nie chciałam cię urazić.
– Nie wzięłam sobie tego do serca, księżniczko, to tylko zazdrość unosi swoją wstrętną głowę. – Ledwo wypowiedziała te słowa, lustro stało się czyste i gładkie.
Siedziałam, wpatrując się we własne odbicie. Potem przeniosłam wzrok na swoich strażników. Rhys w dalszym ciągu rozczesywał włosy Doyle’a. Mróz siedział nieruchomo, patrząc na moje odbicie w lustrze. Kiedy nasze oczy się spotkały, odwrócił wzrok. Pozostali dwaj zdawali się nie zwracać na mnie uwagi.
– Nie ma już Niceven. Możecie przestać udawać – powiedziałam.
– Jeszcze nie skończyłem – odparł Rhys, po czym dodał: – Dlatego właśnie przestałem nosić włosy długie do kostek. Prawie niemożliwe jest dbać o nie samemu. – Oddzielił kolejny kosmyk włosów, unosząc go w jednej ręce, i zaczął czesać następny.
Doyle milczał, kiedy Rhys pracował nad jego fryzurą z miną zaaferowanego dziecka. Nic więcej dziecięcego w nim nie było, kiedy tak klęczał nago, otoczony morzem czarnych włosów i kolorowych poduszek. Jego ciało było umięśnione, blade, błyszczące. Z wyglądu był uroczy, ale nie podniecający. W wypadku sidhe nagość nie musi być ściśle związana z seksem.
Mróz wykonał nieznaczny ruch, który zwrócił na niego moją uwagę. Jego oczy były szare jak niebo tuż przed burzą. Był wściekły; ukazywała to jego twarz, napięcie ramion, to, jak siedział: ostrożnie, nieruchomo, a równocześnie z trudem nad sobą panując.
– Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałam, ale wiedziałam, co robię.
– Dałaś niezwykle jasno do zrozumienia, że ty rządzisz, a ja tylko słucham – powiedział ostrym głosem.
Westchnęłam. Było wcześnie, ale miałam za sobą długi dzień. Byłam zbyt zmęczona, by się z nim spierać. Zwłaszcza że nie miał racji.
– Nie mogę sobie teraz pozwolić na to, żeby okazywać słabość. Nawet Doyle powstrzymuje się od wyrażania publicznie swoich opinii.
– Popieram wszystko, co dzisiaj zrobiłaś – powiedział Doyle.
– Miło mi to słyszeć – odparłam.
Popatrzył na mnie spokojnie. Większość ludzi odwróciłaby wzrok albo się wzdrygnęła. Ja jednak wytrzymałam jego spojrzenie. Miałam już dosyć tych gierek. To, że jestem w nich dobra, nie znaczy, że mnie bawią.
– Nie chcę już żadnej próby sił. Wystarczy jak na jeden dzień.
Dalej wpatrywał się we mnie tymi swoimi czarnymi oczami.
– Wystarczy – powiedział do Rhysa. – Muszę porozmawiać z Meredith.
Rhys zamarł w bezruchu ze szczotką w ręku.