– Nie.
– Ale to z pewnością byłoby korzystne dla wszystkich.
– Taranis sprawia problemy. Zachowuje się tak, jakby Bezimienny został stworzony tylko z energii Unseelie. Udaje, że jego dwór jest bez skazy. – Wyglądała tak, jakby spróbowała czegoś kwaśnego. – Nie pomoże nam, bo udzielenie pomocy oznaczałoby przyznanie się do udziału w stworzeniu tego czegoś.
– To głupota.
Skinęła głową.
– Zawsze był bardziej zainteresowany iluzją czystości niż samą czystością.
– Kto może powstrzymać Bezimiennego? – spytał Doyle głosem tak cichym, jakby po prostu głośno myślał.
– Nie wiemy. Ale jest on pełen starej magii, rzeczy, których już nie tolerujemy nawet między Unseelie. – Usiadła na brzegu łoża. – Ktokolwiek go uwolnił i ukrył przed naszym wzrokiem… jeśli naprawdę potrafi go kontrolować, dysponuje naprawdę potężną bronią.
– Czego ode mnie oczekujesz, królowo?
Spojrzała na niego niezbyt przyjaźnie.
– A jeśli powiem: Wracaj do domu, wracaj do domu i chroń mnie? A jeśli powiem, że nie czuję się bezpieczna, nie mając ciebie i Mroza przy boku?
Klęknął na jedno kolano. Jego twarz zginęła pod falą włosów.
– Nadal jestem kapitanem Kruków Królowej.
– Przybyłbyś? – spytała cichym głosem.
– Gdybyś rozkazała…
Próbowałam nie okazywać żadnych uczuć. Przyciągnęłam kolana do piersi i usiłowałam nie pokazywać nic po sobie. Gdyby udało mi się nie myśleć, nie byłoby nic widać na mojej twarzy.
– Twierdzisz, że nadal jesteś kapitanem moich Kruków, ale czy nadal też jesteś moją Ciemnością, czy może należysz już do kogoś innego?
Głowę trzymał opuszczoną i milczał. Ja usiłowałam nie myśleć o niczym. Posłała mi bardzo nieprzyjazne spojrzenie.
– Ukradłaś mi moją Ciemność, Meredith.
– Co mam powiedzieć, ciociu Andais?
– Dobrze, że mi przypomniałaś, że jesteś moją krewną. Widok jego poranionych pleców pozwala mieć nadzieję, że masz ze mną więcej wspólnego, niż się spodziewałam.
Chciałam myśleć o niczym. Wyobraziłam sobie pustkę, wyobraziłam sobie szybę, za którą jest następna szyba, a za nią jeszcze jedna…
– Bezimienny nie został wypuszczony bez powodu. Dopóki nie dowiem się, co to za powód, ostrzegam tych, z którymi wiążę największe nadzieje. Jedną z tych osób jest piękna Meredith. Nadal mam nadzieję, że doczekam jej dziecka.
Spojrzała na mnie wrogo.
– Czy jest tak wspaniały, jak wygląda?
Wysiliłam głos, żeby zabrzmiał obojętnie.
– Tak.
Królowa westchnęła.
– Szkoda. Już dawno wzięłabym go do łóżka, gdybym się nie bała, że urodzę szczenięta.
– Szczenięta?
– Nie powiedział ci? Doyle ma dwie ciotki, których prawdziwymi formami są psy. Jego babka była ogarem z Dzikiego Gonu. Ogary piekielne – tak je ludzie teraz nazywają, chociaż, jak wiesz, z piekłem nie mamy nic wspólnego. To zupełnie inny system religijny.
Przypomniałam sobie wycie i głodny wzrok Doyle’a.
– Wiedziałam, że Doyle nie jest czystym sidhe.
– Jego dziad był phouka – tak złym, że jako pies sparzył się z ogarem z Dzikiego Gonu i przeżył, żeby o tym opowiedzieć. – Uśmiechnęła się złośliwie.
– A więc Doyle jest równie mieszanej krwi jak ja. – Głos miałam nadal obojętny; punkt dla mnie.
– Ale czy wiedziałaś, że jest po części psem, zanim go wzięłaś do łóżka?
Doyle klęczał przez ten cały czas, włosy skrywały mu twarz.
– Wiedziałam, że w jego żyłach płynie krew Dzikiego Gonu, zanim we mnie wszedł.
– Doprawdy? – Zabrzmiało to tak, jakby mi nie wierzyła.
– Słyszałam, jak z jego ust wydobywa się ujadanie ogarów. – Odgarnęłam włosy, żeby mogła zobaczyć znak ugryzienia na ramieniu, bardzo blisko szyi. – Wiedziałam, że jest głodny mojego ciała nie tylko w sensie seksualnym.
Jej wzrok znowu stał się surowy.
– Zaskakujesz mnie, Meredith. Nawet nie przypuszczałam, że lubisz przemoc.
– Nie sprawia mi przyjemności krzywdzenie ludzi. Przemoc w sypialni, kiedy wszyscy się na nią godzą, to co innego.
– Dla mnie nie – powiedziała.
– Wiem – odparłam.
– Jak ty to robisz? – spytała.
– Co robię?
– Jak udaje ci się mówić tak obojętnym tonem? Jesteś w stanie powiedzieć „idź do diabła” z uśmiechem na ustach.
– To nie jest świadome, ciociu Andais, wierz mi.
– Przynajmniej nie zaprzeczyłaś.
– Nie okłamujemy się nawzajem – powiedziałam zmęczonym głosem.
– Wstań, Ciemności, i pokaż swojej królowej zranione plecy.
Podniósł się bez słowa, odwrócił się plecami do lustra i odgarnął włosy na bok.
Andais podeszła bliżej do lustra, wyciągając rękę w rękawiczce. Przez chwilę wydawało mi się, że ta ręka wysunie się przez lustro.
– Brałam cię za osobę dominującą, Doyle, a ja nie lubię się nikomu podporządkowywać.
– Nigdy nie pytałaś, co lubię. – Nadal stał odwrócony tyłem do lustra.
– Nie sądziłam również, że jesteś tak hojnie obdarzony przez naturę. – Teraz w jej głosie pojawiła się nutka nostalgii. Przypominała dziecko, które nie dostało na urodziny upragnionej zabawki. – To znaczy, psy i phouka nie są aż tak hojnie obdarzone.
– Większość phouka może przybierać również inne formy, pani.
– Tak, wiem, niektóre mogą stawać się również końmi, czasami orłami… Ale co to ma… – Przerwała w połowie zdania i uśmiech wygiął jej uszminkowane usta. – Chcesz powiedzieć, że twój dziad mógł zamieniać się zarówno w konia, jak i psa?
– Tak, pani – odrzekł cicho.
– Dlatego masz tak wielkiego jak koń. – Roześmiała się.
Nic nie powiedział, tylko wzruszył ramionami. Byłam zbyt zaskoczona jej śmiechem, by się do niego przyłączyć.
– Ale przecież nie jesteś koniem.
– Phouka są zmiennokształtni, moja królowo.
Przestała się śmiać.
– Sugerujesz, że możesz zmieniać jego wielkość?
– Czy sugerowałbym coś takiego? – spytał obojętnym głosem.
Patrzyłam, jak na jej twarzy pojawia się wyraz niedowierzania, ciekawości, wreszcie z trudem skrywanego pragnienia. Wpatrywała się w niego tak, jak skąpcy w złoto: pożądliwie, natarczywie, samolubnie.
– Kiedy to wszystko się skończy, Ciemności, a ty nie okażesz się ojcem dziecka księżniczki, sprawimy, żebyś spełnił te przechwałki.
Myślę, że nie zachowałam obojętnej miny, ale próbowałam.
– Ja się nie przechwalam, pani – powiedział Doyle, niemal szeptem.
– Nie wiem, czego teraz pragnąć. Jeśli zapłodnisz Meredith, nigdy nie zaznam z tobą przyjemności. I nadal wierzę w to, w co zawsze wierzyłam, a co naprawdę trzymało cię z dala od mojego łoża.
– Czy mogę spytać, co to jest?
– Możesz. A ja mogę nawet odpowiedzieć.
Jednak nie odpowiedziała. Zapadła cisza. W końcu Doyle spytał:
– W co takiego wierzyłaś, że trzymałaś mnie z dala od swojego łoża? – Kiedy pytał, odwrócił głowę na tyle, by widzieć Andais.
– W to, że mógłbyś być królem, prawdziwym królem, a nie tylko z nazwy. A ja nie podzielę się swoją władzą. – Spojrzała na mnie. Starałam się ze wszystkich sił zachować bezmyślny wyraz twarzy, ale wiedziałam, że mi się to nie udaje. – A ty, Meredith? Co sądzisz o posiadaniu prawdziwego króla, który zażąda podziału władzy?
Postanowiłam powiedzieć prawdę.
– Umiem się lepiej dzielić niż ty, ciociu Andais.
Spojrzała na mnie. Nie potrafiłam odczytać tego spojrzenia. Napotkałam jej wzrok.
– Umiesz się dzielić lepiej niż ja – powtórzyła. – Co to znaczył Przecież ja w ogóle się niczym nie dzielę?