– Wiesz, jak bardzo lubi kino noir.
– To nie jest film – powiedziała.
– Co cię tak rozstroiło, Lucy? Widywałam cię przy gorszych sprawach niż ta. Dlaczego jesteś taka… rozbita?
– Poczekaj tylko. Nie będziesz musiała o nic pytać, kiedy to zobaczysz.
– Nie możesz mi po prostu powiedzieć?
Rhys podszedł do nas, promieniejąc jak dziecko w poranek bożonarodzeniowy.
– Witam, pani detektyw. Ta dziewczyna nie ma żadnych siniaków, nie zauważyłem też pękniętych naczynek w oczach. Czy wiadomo, jak się udusiła?
– Oglądałeś ciało? – Jej głos był zimny.
Skinął głową, nadal uśmiechnięty.
– Myślałem, że po to tu jesteśmy.
Wycelowała palcem w jego pierś.
– Nie zostałeś tutaj zaproszony. Merry, Jeremy i Teresa – owszem, ale ty… – dźgnęła go palcem -…nie.
Przestał się uśmiechać.
– Merry musi mieć przy sobie przez cały czas dwóch ochroniarzy. Doskonale pani o tym wie.
– Tak, wiem. – Znowu dźgnęła go palcem, ale mocniej, tak że odrobinę się odchylił. – Nie lubię jednak, jak kręcisz się po miejscu zbrodni.
– Znam zasady, pani detektyw. Nie grzebałem w pani materiale dowodowym. Nikomu nie przeszkadzałem.
Nagły powiew wiatru zarzucił jej ciemne włosy na twarz, tak że była zmuszona wyjąć rękę z kieszeni, by je odgarnąć.
– Więc mnie też nie przeszkadzaj.
– Dlaczego, co ja takiego zrobiłem?
– Ciebie to bawi. – Ostatnie słowo prawie wypluła mu prosto w twarz. – A nie powinno. – Ruszyła w kierunku schodów, które prowadziły do drogi, parkingu i klubu na małym cyplu.
– Co ją ugryzło? – spytał Rhys.
– Wyprowadziło ją z równowagi to, co znajduje się na górze, i musiała się na kimś wyładować. Padło na ciebie.
– Dlaczego właśnie na mnie?
– Ponieważ jest człowiekiem, a śmierć jest dla ludzi wstrząsem – wyjaśnił Mróz, podchodząc do nas. – Nie lubią w niej dłubać tak jak ty.
– Nieprawda – zaprotestował Rhys. – Wielu detektywów cieszy ich praca. Lekarzy sądowych również.
– Ale nie kręcą się przy zwłokach, podśpiewując pod nosem – powiedziałam.
– Czasem tak robią.
Popatrzyłam na niego z dezaprobatą, zastanawiając się, jak mu to jaśniej wytłumaczyć.
– Ludzie nucą, śpiewają albo opowiadają kiepskie dowcipy nad zwłokami, żeby się nie bać. A ty nucisz, bo jest ci wesoło. To cię nie obchodzi.
Zerknął na martwą kobietę.
– Jej też już nic nie obchodzi. Jest martwa. Moglibyśmy tu odegrać operę Wagnera i dalej by jej to nie obchodziło.
Dotknęłam jego ramienia.
– To nie do zmarłych powinieneś odnosić się z większym szacunkiem, tylko do żywych.
Spojrzał na mnie, najwyraźniej nie rozumiejąc.
– Bądź mniej wesoły przy ludziach, kiedy patrzysz na zmarłych – wyjaśnił Mróz.
– Nie rozumiem, dlaczego miałbym udawać.
– Wyobraź sobie, że detektyw Tate to królowa Andais – powiedziałam – i że denerwuje ją, że chichoczesz nad zmarłymi.
Przez chwilę zastanawiał się nad czymś. W końcu wzruszył ramionami.
– Mogę udawać przy niej mniej wesołego, ale nadal nie rozumiem dlaczego.
Westchnęłam i spojrzałam na Mroza.
– Czy ty rozumiesz dlaczego?
– Gdyby tu leżała bliska mi kobieta, czułbym smutek z powodu jej śmierci.
Odwróciłam się do Rhysa.
– Widzisz?
Wzruszył ramionami.
– Dobrze, przy detektyw Tate będę udawał smutnego.
Oczami wyobraźni ujrzałam go, jak przy następnych zwłokach pada na kolana, płacząc i zawodząc.
– Tylko nie przesadź.
Uśmiechnął się do mnie i wiedziałam, że myśli właśnie o tym, czego się obawiałam.
– Mówię poważnie. Tate może zakazać ci wstępu na miejsca zbrodni.
Nagle stał się ponury; akurat to miało dla niego znaczenie.
– Dobra, dobra, będę grzeczny.
Detektyw Tate krzyknęła do nas. Była w połowie schodów i to, że jej głos brzmiał z odległości tak wyraźnie, robiło wrażenie.
– Pośpieszcie się. Nie mamy na to całego dnia.
– Właściwie to mamy – mruknął Rhys.
Ruszyłam po miękkim piasku w kierunku schodów. Bardzo żałowałam, że włożyłam dziś buty na wysokich obcasach i nie protestowałam, kiedy Mróz zaoferował mi swoje ramię.
– Co mamy? – spytałam Rhysa.
– Mamy cały dzień. Mamy całą wieczność. Martwi nigdzie się nie wybierają.
Spojrzałam na niego. Patrzył na Lucy Tate z niemal rozmarzoną miną.
– Wiesz co, Rhys?
Uniósł pytająco brwi.
– Lucy ma rację. Jesteś koszmarny.
Znowu się uśmiechnął.
– Nie tak, jak ty potrafisz być.
– A to niby co ma znaczyć?
Nie odpowiedział. Zaczął iść przed nami. Spojrzałam na Mroza.
– Co chciał przez to powiedzieć?
– Rhysa nazywano kiedyś Panem Doczesnych Szczątków.
– Panem czego? – spytałam, prawie potykając się o jego nogi.
– Doczesnych szczątków, czyli zwłok.
Zatrzymałam go, kładąc mu rękę na ramieniu i spojrzałam na niego. Próbowałam dostrzec jego oczy przez plątaninę jego srebrnych i moich rudych włosów trzepoczących mi przed twarzą.
– Kiedy sidhe jest nazywany panem czegoś, oznacza to, że ma nad tym władzę. Co chcesz przez to powiedzieć? Że Rhys potrafi spowodować śmierć? O tym akurat wiem.
– Nie, Meredith, on potrafił ożywiać nieboszczyków. Dzięki niemu powstawali z martwych i walczyli w bitwie po naszej stronie.
– Nie wiedziałam, że Rhys ma taką moc.
– Już jej nie ma. Kiedy Bezimienny został stworzony, Rhys stracił moc ożywiania. Nie musieliśmy już używać armii, żeby walczyć między sobą, a walka z ludźmi w taki sposób, oznaczałaby wydalenie z tego kraju. – Zawahał się, po czym dodał: – Wielu z nas straciło moc, kiedy Bezimienny został stworzony. Ale nie znam nikogo, kto straciłby więcej od Rhysa.
Obserwowałam Rhysa, jak idzie przed nami z rozwianymi włosami. Z boga, który mógł tworzyć armie jednym gestem, stał się… Rhysem.
– Czy dlatego właśnie nie chce wyjawić mi swojego prawdziwego imienia, tego, pod którym był czczony?
– Kiedy stracił swoją moc, przyjął imię Rhys i powiedział, że poprzednie imię umarło wraz z jego magią. Wszyscy, łącznie z królową, zawsze to szanowali. Każdego z nas mogło spotkać to, co spotkało jego.
Zdjęłam buty. Było mi łatwiej iść po piasku w samych pończochach.
– Jak to się stało, że wszyscy zgodzili się na stworzenie Bezimiennego?
– Władcy uzgodnili, że ukarzą śmiercią tych, którzy się sprzeciwią.
Tego mogłam się domyślić. Buty przełożyłam do jednej ręki, a drugą wzięłam Mroza pod ramię.
– Chodzi mi o to, jak Andais przekonała do tego Taranisa?
– To jest tajemnica, którą znają tylko królowa i Taranis. – Dotknął moich włosów, odgarniając je z mojej twarzy. – W odróżnieniu od Rhysa, naprawdę nie lubię mieć tyle śmierci i smutku wokół siebie. Czekam na dzisiejszą noc.
Przyłożyłam jego rękę do ust.
– Ja też.
– Merry! – krzyknęła Lucy Tate ze szczytu schodów. Rhys był prawie przy niej.
Pociągnęłam Mroza za ramię.
– Lepiej się pośpieszmy.
– Tak – odpowiedział. – Nie dowierzam Rhysowi i jego poczuciu humoru. Nie wiadomo, co mu przyjdzie do głowy, gdy znajdzie się sam na sam z panią detektyw.
Wymieniliśmy spojrzenia, po czym zaczęliśmy biec w kierunku schodów. Myślę, że oboje mieliśmy nadzieję dotrzeć tam, zanim Rhys zrobi coś niefortunnego. I, przynamniej ja, nie wierzyłam, że zdążymy na czas.
Rozdział 22