– Panie poruczniku, to ja zadzwoniłam do Agencji Detektywistycznej Greya – powiedziała Lucy Tate, schodząc po schodkach z półpiętra.
– Na czyje polecenie? – spytał Peterson.
– Nigdy dotąd nie potrzebowałam niczyjego polecenia, żeby poprosić ich o pomoc. – Przedarła się przez rzędy ciał, a kiedy znalazła się przy nas, okazało się, że jest o głowę wyższa od porucznika.
– Rozumiem, że można poprosić o pomoc jasnowidza. Nawet Greya, jako znanego czarodzieja, ale ją? – Pokazał palcem w moją stronę.
– Sidhe słyną z używania magii, panie poruczniku. Pomyślałam sobie, że im więcej nas tutaj będzie, tym lepiej…
– „Pomyślałam, pomyślałam” – przedrzeźniał ją Peterson. – Na przyszłość radzę mniej myśleć. Trzymać się za to procedury. A procedura jest taka, że najpierw uzgadnia się tego rodzaju rzeczy z oficerem prowadzącym śledztwo, w tym przypadku ze mną. A ja nie życzę sobie tutaj jej obecności.
– Panie poruczniku…
– Pani detektyw, jeśli nie chce pani, żebym odsunął ją od śledztwa, proszę wykonywać moje rozkazy, zamiast się ze mną kłócić. Jasne?
– Tak jest – odpowiedziała Lucy.
– Cieszę się – powiedział. – Ci na górze mogą sobie myśleć, co chcą, ale to ja jestem tutaj na pierwszej linii i twierdzę, że to jakiś toksyczny gaz albo trucizna. Kiedy toksykolodzy skończą robotę, będziemy wiedzieć, co to, a wtedy do nas będzie należeć odnalezienie tego, kto to zrobił. Nie pójdziemy do krainy z bajki, żeby rozwiązać zagadkę tego morderstwa. To po prostu kolejny szalony sukinsyn, który jest tak samo śmiertelny, jak każdy w tej sali.
Jego wzrok padł na mnie, Rhysa i Doyle’a.
– No dobrze, niech będzie, że się pomyliłem. Są tutaj nie tylko śmiertelnicy. A teraz zabierajcie stąd swoje pieprzone nieśmiertelne tyłki. I jeśli usłyszę, że któryś z moich ludzi z wami rozmawia, wyciągnę wobec niego konsekwencje służbowe. Jasne?
– Tak jest – odpowiedziała Lucy.
Uśmiechnęłam się do niego czarująco.
– Bardzo panu dziękuję, panie poruczniku. Miałam już dosyć przebywania tutaj. Nigdy nie widziałam czegoś równie okropnego, więc wypada mi tylko podziękować panu, że kazał mi pan stąd iść.
Nie przestając się uśmiechać, zdjęłam rękawicę chirurgiczną, którą wcześniej nałożyłam. Wolałam niczego tu nie dotykać gołą ręką.
Rhys również zdjął rękawiczki. Podeszliśmy do worka na śmieci i wyrzuciliśmy je. W drzwiach odwróciłam się i powiedziałam:
– Jeszcze raz dziękuję, panie poruczniku. Zgadzam się z panem, nie wiem, co ja tu, do kurwy nędzy, robię.
Z tymi słowy wyszłam, a Rhys i Mróz podążyli za mną niczym cienie.
Rozdział 23
Siedziałam już za kierownicą, gdy uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie, dokąd mamy jechać. Wpatrzyłam się w kluczyki w dłoni, nie mogąc się skoncentrować.
– Dokąd jedziemy? – spytałam w końcu.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
– Może ja poprowadzę – zaproponował Rhys siedzący z tyłu. Wyjął delikatnie kluczyki z mojej ręki. Nie protestowałam. Głowę wypełniało mi bzyczenie, zupełnie jakby zalęgł się w niej jakiś owad.
Przesiadłam się na siedzenie dla pasażera. Miałam szczęście, że Rhys był ze mną. Mróz nie umiał prowadzić.
– Zapnij pas – przypomniał mi Rhys.
To było do mnie niepodobne zapomnieć o zapięciu pasa bezpieczeństwa. Dopiero za drugim razem udało mi się to zrobić.
– Co się ze mną dzieje? – zdziwiłam się.
– Szok – odrzekł Rhys.
– Szok? Z jakiego powodu?
Mróz pochylił się nad moim siedzeniem. Strażnicy na ogół nie zapinali pasów bezpieczeństwa; mogliby zostać nawet skróceni o głowę, a i tak by przeżyli, więc nie przejmowali się za bardzo możliwością wypadnięcia przez przednią szybę.
– Powiedziałaś już to temu policjantowi. Nigdy nie widziałaś jeszcze czegoś równie okropnego.
– A ty widziałeś już coś gorszego?
Przez chwilę milczał. W końcu powiedział:
– Tak.
Popatrzyłam na Rhysa, który wyjechał właśnie na Pacific Highway, z której roztaczał się piękny widok na ocean.
– A ty? – spytałam.
– Co ja? – odparł, uśmiechając się pod nosem.
– Czy ty widziałeś już coś gorszego?
– Tak. Ale nie chcę o tym mówić.
– Nawet jeśli poproszę?
– Zwłaszcza jeśli poprosisz. Gdybym był na ciebie wściekły, może zechciałbym zaszokować cię opowieściami o tym, co widziałem. Ale nie jestem na ciebie wściekły i nie chcę cię ranić.
– A ty, Mrozie?
– Jestem pewien, że Rhys widział o wiele gorsze rzeczy niż ja. Nie było mnie jeszcze na świecie podczas pierwszych wojen między nami a Firbolgami.
Wiedziałam, że Firbolgowie byli pierwszymi półboskimi mieszkańcami Wysp Brytyjskich i Irlandii. Wiedziałam również, że moi przodkowie pokonali ich i stali się nowymi władcami wysp. To było tysiące lat temu. Nie wiedziałam jednak, że Rhys jest starszy od Mroza, starszy od większości sidhe. Najwyraźniej Rhys był jednym z pierwszych spośród nas, którzy przybyli na wyspy, które uważamy za nasz dom rodzinny.
– Rhys jest starszy od ciebie? – spytałam Mroza.
– Tak – przyznał.
Spojrzałam na Rhysa.
Nagle wydał się strasznie zajęty prowadzeniem.
– Rhysie?
– Tak – odpowiedział, patrząc prosto przed siebie. Odrobinę za szybko wjechał w zakręt, więc musiał obrócić kierownicą.
– Ile jesteś starszy od Mroza?
– Nie pamiętam. – W jego głosie dało się słyszeć błagalną nutę.
– Nie kłam.
Zerknął na mnie.
– Naprawdę nie pamiętam. To było tak dawno temu… Nie pamiętam, kiedy urodził się Mróz. – Tym razem brzmiał gderliwie.
– Pamiętasz, kiedy się urodziłeś? – spytałam Mroza.
Zamyślił się na chwilę, po czym pokręcił głową.
– Nie za bardzo. Rhys ma rację co do jednego: minęło tak dużo czasu, że trudno to ogarnąć myślą.
Chcesz przez to powiedzieć, że straciliście pamięć?
– Nie – odparł Mróz – ale to, kiedy kto się urodził, nie jest dla nas najważniejsze. Wiesz, że nie obchodzimy urodzin.
– Tak, choć nigdy nie mogłam zrozumieć dlaczego.
Odwróciłam się do Rhysa. Miał ponurą minę.
– Więc widziałeś już gorsze rzeczy od tego, co widzieliśmy w tym klubie?
– Tak.
– Czy gdybym poprosiła, żebyś mi o tym opowiedział, zrobiłbyś to?
– Nie.
Wiedziałam, że to „nie” z pewnością nie zmieni się w „tak”. Rhys nie jest z tych, co zmieniają zdanie.
Zrezygnowałam. Pomijając już wszystko inne, nie byłam pewna, czy chcę wysłuchiwać dzisiaj opowieści o straszliwych mordach, zwłaszcza jeśli były one gorsze od tego, co właśnie widzieliśmy. W całym swoim życiu nie widziałam czegoś równie strasznego.
– Uszanuję twoje życzenie.
Spojrzał na mnie tak, jakby nie do końca w to wierzył.
– To bardzo wielkoduszne z twojej strony.
– Nie musisz być złośliwy.
Wzruszył ramionami.
– Przepraszam. Po prostu nie czuję się zbyt dobrze.
– Myślałam, że tylko na mnie zrobiło to takie wrażenie.
– To nie widok ciał tak na mnie podziałał – odparł Rhys – a fakt, że ten porucznik się myli. To nie był gaz ani trucizna, ani coś w tym rodzaju.