Mróz otworzył drzwi, wchodząc jako pierwszy; sprawdzał, czy osłona nie została naruszona. Powitał nas zapach lawendy i kadzidełka. Ołtarz znajdował się w kącie salonu, tak że każdy mógł go używać. Właściwie go nie potrzebowaliśmy. Nawet gdy staliśmy pośrodku łąki albo lasu, albo w zatłoczonym metrze, bóstwo było zawsze z nami – jeśli tylko się odpowiednio skupiliśmy, jeśli chcieliśmy je przyjąć do serca. Ołtarz był jednak miłym przypomnieniem. Miejscem, w którym można było zacząć każdy dzień od małej strawy duchowej.
Ludzie często myślą, że nie wyznajemy żadnej religii – przecież w końcu sami kiedyś byliśmy bogami, prawda? Cóż, tak jakby. Oddawano nam boską cześć, ale większość z nas uznaje, że są moce potężniejsze od nich. Większość z nas oddaje cześć Bogini i Jej Małżonkowi. Bogini jest dawczynią życia, a Jej Małżonek – tym wszystkim, co męskie. Są podstawą wszystkiego. Ona, zwłaszcza Ona, jest największą ze wszystkich sił na tej planecie.
Gdyby nie nieznaczny zapach kadzidełka i niewielka czara z wodą stojąca na ołtarzu, można by pomyśleć, że nikogo nie ma. Wyczuwałam jednak drobne zawirowania magii – nie wielkiej magii, a takiej codziennego użytku. To prawdopodobnie Doyle siedział przed lustrem i z kimś rozmawiał. Postanowił zostać w domu i zebrać informacje o Bezimiennym od przyjaciół na dworze. Zaklęcia Doyle’a były tak delikatne, że prawie zupełnie nie do wykrycia. Moje zaklęcia takie nigdy nie były.
Rhys zamknął drzwi i ściągnął karteczkę, która była do nich przyklejona.
– Galen poszedł szukać mieszkania. Ma nadzieję, że spodobały nam się kwiaty. – Ściągnął drugą karteczkę. – Nicca kończy dzisiaj swoją fuchę ochroniarza.
– Tej aktorce nic nie grozi – powiedział Mróz, zdejmując marynarkę. – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to jej agent namówił ją do wzięcia ochroniarza dla większego rozgłosu.
Skinęłam głową.
– Jej dwa ostatnie filmy były klęską, zarówno pod względem artystycznym, jak i finansowym.
– Tego nie wiedziałem. Choć zauważyłem, że fotoreporterzy częściej robili zdjęcia mnie niż jej.
– Zabierała cię do wszystkich najmodniejszych klubów nocnych, żeby cię zobaczyli.
Chciałam zrzucić buty, ale mieliśmy zaraz wracać do pracy. Zamiast tego podeszłam więc do legowiska Kitta i uklękłam przy nim, odruchowo obciągając spódnicę, by sprzączki na moich butach nie zaczepiały pończoch.
Leżał zwinięty w kłębek.
– Kitto, śpisz?
Nie poruszył się.
Dotknęłam jego pleców. Był zimny.
– Matko jedyna. Mróz, Rhys, coś nie tak!
Mróz natychmiast pojawił się przy mnie; Rhys trzymał się z tyłu. Mróz dotknął pleców goblina.
– Jest lodowaty.
Zbadał puls. Czekał długo, w końcu powiedział:
– Krew w nim jeszcze krąży, ale wolno.
Wyciągnął Kitta z jego nory. Goblin sprawiał wrażenie nieżywego.
– Kitto! – krzyknęłam.
Miał zamknięte oczy, ale wydawało mi się, że widzę jego źrenice, zupełnie jakby miał przezroczyste powieki. Nagle otworzył oczy i wymamrotał coś. Pochyliłam się, by usłyszeć, co mówi. To było moje imię.
– Merry, Merry… – powtarzał bez przerwy.
Był w samych szortach. Widziałam jego żyły i mięśnie. Ciemny kształt poruszył się na jego piersi i zrozumiałam, że to serce. Mogłam je prawie zobaczyć. Robił się prześwitujący. To było tak, jakby roztapiał się albo…
Spojrzałam na Mroza.
– On gaśnie.
Skinął głową.
Rhys przyprowadził z sypialni Doyle’a. Pochylili się nad nami. Ich miny mówiły więcej niż słowa.
– Nie – powiedziałam – musi być jakaś nadzieja. Z pewnością coś można zrobić.
Wymienili spojrzenia, jakby myśli, które przyszły im do głowy, były zbyt trudne do zniesienia i trzeba się było nimi podzielić z innymi.
Ścisnęłam Doyle’a za ramię.
– Musi być jakiś sposób.
– Nie wiemy, co powstrzymuje gobliny przed gaśnięciem.
– Jego matka była sidhe. Ratuj go tak, jak ratowałbyś sidhe.
Doyle popatrzył na mnie z wyższością, jakbym ich wszystkich znieważyła.
– Nie bądź taki napuszony. Nie pozwolę mu umrzeć tylko dlatego, że w jego żyłach płynie mniej mieszanej krwi niż w każdym z nas.
Złagodniał.
– Meredith… Merry, sidhe gasną tylko wtedy, gdy tego chcą. Gdy ten proces się zacznie, nie można go zatrzymać.
– Nie! Musi być coś, co można zrobić!
– Obejmij go, a ja spróbuję skontaktować się z Kuragiem. Jeśli nie możemy uratować go jak sidhe, może uda się go uratować jak goblina.
Kitto leżał wciąż w ramionach Mroza.
– Merry musi go objąć – powiedział Doyle, kierując się w stronę sypialni.
Usiadłam na podłodze. Mróz położył mi Kitta na kolanach. Pasował idealnie; oto mężczyzna, którego mogę brać na kolana. Spędziłam większość życia między istotami, które były mniejsze niż Kitto, ale żadna z nich nie była tak podobna do sidhe. Może dlatego właśnie tak bardzo mi czasami przypominał lalkę.
Przyłożyłam policzek do jego lodowatego czoła.
– Kitto, proszę cię, wróć, wróć do nas, gdziekolwiek jesteś. Proszę cię, Kitto, to ja, Merry.
Przestał wypowiadać moje imię. Przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki, a jego ciężar, sposób, w jaki jego ciało bezwładnie spoczywało w moich ramionach… Sprawiał wrażenie umarłego. Nie umierającego, a właśnie umarłego. To był ciężar umarłego ciała; takiego ciężaru nie mają żywi, nieważne jak bardzo chorzy. Na zdrowy rozum, nie powinno być różnicy, a jednak jest.
Wrócił Doyle, mrucząc pod nosem:
– Kuraga nie ma w pobliżu lustra ani stojącej wody. Nie mogę go namierzyć, przykro mi.
– Jeśli Kitto byłby sidhe, w jaki sposób byś go ratował?
– Sidhe nie gasną z braku faerie – odparł Doyle. – Sidhe gasną tylko wtedy, gdy tego chcą.
Trzymałam jego zimne ciało w ramionach i czułam, że zaraz się rozpłaczę. Ale płacz nic tu nie pomoże, szlag by to! Musiałam porozmawiać z Kuragiem, i to już. Jaką rzecz wszyscy goblińscy wojownicy mają zawsze przy sobie?
– Podaj mi nóż – powiedziałam do Mroza.
– Co takiego?
– Nie mogę wyjąć noża zza podwiązki, bo trzymam Kitta. Potrzebuję noża, szybko.
– Rób, co ci każe – powiedział Doyle.
Mróz nie lubił robić rzeczy, których nie rozumiał, ale wyjął zza pleców swój nóż, który był prawie długości mojego przedramienia, i wyciągnął go w moim kierunku rękojeścią do przodu.
Wyjęłam rękę spod ciała Kitta i powiedziałam:
– Trzymaj nóż stabilnie.
Mróz uklęknął na jedno kolano, trzymając nóż w obu rękach. Nabrałam powietrza w płuca, przyłożyłam palec do czubka noża i nacisnęłam. Po chwili pojawiła się krew.
– Merry, przestań…
– Trzymaj nóż nieruchomo. To wszystko, co masz robić, więc rób to. Nie mogę trzymać i noża, i Kitta. Po prostu to rób.
Zmarszczył brwi, ale dalej klęczał, trzymając nóż, podczas gdy ja przesuwałam krwawiącym palcem w dół jego błyszczącej powierzchni. Krew nie rozmazywała się na niej, tylko plamiła nieskazitelnie czyste ostrze.
Zrzuciłam osłonę, która trzymała mnie z dala od duchów i magii. Magia uwolniła się momentalnie, jakby była szczęśliwa, że wreszcie się wyswobodziła. Skierowałam ją na ostrze. Wyobraziłam sobie Kuraga, jego twarz, głos, nieprzyjemny sposób bycia.