Tym razem nie rzucałam zaklęcia; tym razem odwoływałam się do czegoś mniejszego i większego zarazem. Czarownice nazywają to naturalną magią, co oznacza naturalną umiejętność sporządzania zaklęć bez żadnego wysiłku.
Włożyłam całą swoją magię i energię w oddech i dmuchnęłam na niego. Zmusiłam go do obudzenia się i spojrzenia na mnie.
Zamrugał powiekami i otworzył oczy. Tym razem mnie zobaczył.
– Merry – powiedział ochrypłym głosem. Uśmiechnęłam się do niego, dotykając jego włosów.
– Tak, Kitto, to ja.
Skrzywił się, jakby go coś zabolało.
– Co się stało?
– Potrzebujesz mojego ciała.
Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał.
Zdjęłam żakiet i zaczęłam rozpinać bluzkę. Nie chciałam zaplamić krwią białego materiału. Biustonosz też był biały, ale miałam nadzieję, że zachowując odrobinę ostrożności, uda mi się go nie zabrudzić.
Kitto otworzył szerzej oczy.
– Ciała?
– Zostaw swój znak na moim ciele, Kitto.
– Skontaktowaliśmy się z Kuragiem – powiedział Doyle. – Jego zdaniem osłabłeś dlatego, że znak po twoim ugryzieniu zniknął. Tylko moc Meredith może cię utrzymać przy życiu z dala od Krainy Faerie i dlatego musisz znów podzielić się ciałem.
Kitto spojrzał na niego.
– Nie rozumiem.
Dotknęłam jego twarzy, kierując jego wzrok z powrotem na siebie.
– Czy to ważne? Czy cokolwiek jest ważne z wyjątkiem zapachu mojej skóry?
Zbliżyłam nadgarstek do jego twarzy, potem opuściłam wolno rękę do jego ust. Uklękłam przy łóżku, wsuwając drugą rękę za jego głowę, przyciągając ją do mojej pierwszej ręki, tuż pod ramieniem. Podczas seksu gryzienie jest wspaniałe, nawet takie do krwi; ale to odbywało się na zimno i nie byłam na to gotowa. To będzie boleć, więc wolałam, by ugryzł mnie gdzieś, gdzie mam trochę więcej mięsa.
Jego źrenice zmieniły się w cienkie czarne szpary. Był spokojny, ale nie nieruchomy. W tym spokoju było wiele rzeczy: podniecenie, pragnienie i żądza, ślepa żądza. Coś w tej chwili, gdy patrzył na moje ramię, przypomniało mi, że jego ojciec nie był goblinem, a wężowym goblinem. Kitto stawał się ciepły i ssakowaty, ale był w nim i jakiś przerażająco gadzi spokój.
Wciąż był małą wersją wojownika sidhe; ale patrząc, jak jego ciało się napina, miałam wrażenie, że mam przed sobą węża gotującego się do ukąszenia. Przez chwilę się go bałam, potem poruszył się szybko i zmusiłam się, by nie odskoczyć.
To było tak, jakbym została uderzona w rękę kijem baseballowym, jakby ugryzł mnie wielki pies. To było przerażające uderzenie, ale właściwie nie bolało. Krew spłynęła z jego ust po moim ramieniu. W ogóle się tym nie przejął. Krzyknęłam.
Upadłam na bok łóżka, byle dalej od niego, ale on pozostał przy moim ramieniu, z zębami zatopionymi w ciało. Krew spłynęła na moją pierś, brudząc biały biustonosz.
Powstrzymałam się od krzyku. Był goblinem – krzyk tylko by go napełnił jeszcze większą żądzą krwi. Dmuchnęłam mu delikatnie w twarz. Wciąż był uwięziony przez moją rękę, oczy miał zamknięte, na twarzy malował się wyraz błogości. Dmuchnęłam mocniej, tak jak się reaguje na ugryzienie przez małe zwierzątko. Większość stworzeń nie lubi, gdy dmucha się im w twarz.
Otworzył oczy. Znów pojawił się w nich dawny Kitto, podczas gdy zwierzę zniknęło. Puścił moją rękę.
Zatoczyłam się pod szafę. Ból był nagły i ostry. Miałam wielką ochotę przekląć go cicho, ale gdy popatrzyłam na jego twarz, nie mogłam.
Krew pokrywała jego usta jak rozmazana szminka. Plamiła jego podbródek i szyję. Jego oczy skupiły się i nagle był to znowu on, ale wciąż przebiegał tym wąskim, rozwidlającym się na końcu językiem po malutkich zakrwawionych zębach. Przewrócił się na łóżko, wciąż upajając się smakiem mojej krwi.
Ja zaś po prostu siedziałam na podłodze i krwawiłam.
Doyle przyklęknął przy mnie z małym ręcznikiem w dłoniach. Uniósł moją rękę, przewiązał ją ręczniczkiem, nie tak bardzo, by zatamować krwawienie, ale na tyle, by krew nie plamiła wszystkiego wokół.
Powietrze wypełnił zapach kwiatów, przyjemny, lecz ostry. Doyle zerknął w lustro.
– Ktoś prosi o rozmowę – powiedział.
– Kto to?
– Nie jestem pewien, chyba Niceven. Popatrzyłam na zakrwawioną rękę. – Czy mogę to pokazać?
– Jeśli nie okażesz tylko, że cię boli, możesz.
Westchnęłam.
– Dobrze. Pomóż mi usiąść. – Objął mnie i posadził na łóżku. – Nie potrzebowałam aż tak wielkiej pomocy.
– Wybacz. Nie wiedziałem, w jak poważnym stanie jesteś.
– Przeżyję. – Wzięłam ręczniczek i przyłożyłam do rany. Kitto przycupnął przy mnie, jego twarz ciągle była cała we krwi. Zakopał się w pościeli, tak że z lustra nie można było dostrzec jego szortów, więc wyglądał na nagiego. Zwinął się obok mnie, zlizując krew z ust. Pogładził moją talię i biodra.
Kurag może sobie mówić, co chce, ale podzielenie się ciałem w ten sposób było dla goblinów równoznaczne z seksem.
– Odpowiedz, Doyle, a potem daj mi coś na zatamowanie krwawienia.
Uśmiechnął się i ukłonił. Machnął ręką i w lustrze ukazał się mężczyzna z haczykowatym nosem i skórą koloru fiołkowego.
To był Hedwick, osobisty sekretarz króla Taranisa. Nie tylko nie był Niceven, ale z pewnością też nie doceniał przedstawienia, które miał przed oczami.
Rozdział 26
Hedwick nawet na nas nie patrzył. Spoglądał w kartkę i czytał.
– Pozdrowienia dla księżniczki Meredith NicEssus od Jego Wysokości króla Taranisa Gromowładnego. Informujemy cię, że za trzy dni odbędzie się bal przedświąteczny. Jego Wysokość pragnąłby cię na nim widzieć.
Podczas tej przemowy ani razu nie oderwał wzroku od kartki. Dopiero kiedy odpowiedziałam, poruszył ręką, by oczyścić obraz w lustrze i spojrzał na mnie. A odpowiedziałam jednym słowem. Słowem, którego zapewne nie spodziewał się usłyszeć:
– Nie.
Na jego twarzy pojawił się najpierw wyraz niedowierzania, potem – obrzydzenia. Może sprawił to widok Kitta zwiniętego na łóżku. A może to, że byłam zakrwawiona. Cokolwiek to było, wyraźnie mu się nie podobało.
– Jesteś księżniczką Meredith NicEssus, prawda? – powiedział, jakby trudno mu było w to uwierzyć.
– Tak.
– Więc pragniemy cię zobaczyć na balu. – Znów machnął ręką, by oczyścić obraz w lustrze.
– Nie – powiedziałam raz jeszcze.
Zachmurzył się, patrząc na mnie.
– Zostało mi jeszcze dzisiaj kilka zaproszeń do przekazania, księżniczko, nie mam czasu na fochy.
Uśmiechnęłam się, ale czułam, że mój wzrok pozostał twardy. Narastał we mnie gniew. Wiedziałam, że Hedwick dostarcza zaproszenia tylko pomniejszym istotom magicznym i ludziom. Ważniejszym sidhe wręcza zaproszenia kto inny. To, że to Hedwicka wysłano z zaproszeniem do mnie, było obrazą. To, w jaki sposób mnie zapraszał, było obrazą podwójną.
– Nie stroję fochów, Hedwicku. Po prostu nie przyjmuję zaproszenia.
Najeżył się i poprawił swój biały fular. Był ubrany tak, jakby to ciągle był XVIII wiek. Dobrze przynajmniej, że nie miał na głowie peruki. Chybabym tego nie zniosła.
– Jego Wysokość Król osobiście nakazał ci się zjawić, księżniczko.
– Należę do Dworu Unseelie i nie mam nad sobą króla – odparłam.
Doyle ukląkł przy mnie, trzymając w rękach środki opatrunkowe. Odkąd zamieszkałam ze strażnikami, miałam je pod ręką, chociaż rany, jakie mi zadawali nie były nigdy tak poważne, jak tym razem.
Hedwick przeniósł na chwilę wzrok na Doyle’a, potem spojrzał na mnie.