– Nie ukrywaj się za zaklęciem, to rodzaj kłamstwa.
Złożył ręce, jego skrzydła zaczęły uderzać szybciej, wysyłając podmuchy powietrza na moją twarz.
– Zaklęcie? Czy taka marna istota jak ja byłaby w stanie ukrywać się przed sidhe z Dworu Unseelie?
Nie zaprzeczył.
– Albo opuścisz magiczną osłonę, albo sami cię jej pozbawimy. To nasze pierwsze spotkanie, więc chciałabym wiedzieć, jak wygląda ten, z którym wchodzę w układ.
Podleciał bliżej, na tyle blisko, że wiatr z jego skrzydełek potargał mi włosy na głowie.
– Krzywdzisz mnie. Wyglądam właśnie tak, jak mnie widzisz.
– Jeśli to prawda, podleć do mnie i pozwól mi to sprawdzić. Jeśli mówisz prawdę, moje dotknięcie cię nie zmieni, a jeśli mnie okłamujesz, mój dotyk pokaże twoją prawdziwą postać.
To była prawda. Kiedy dotknie mojej skóry, będzie zmuszony ukazać się pod swoją prawdziwą postacią.
Usiadłam tak, że mogłam wyciągnąć rękę. Pościel opadła, odsłaniając mnie do pasa. Kitto przytulił się mocniej do mnie, wpatrywał się swoimi dużymi oczami w unoszącego się nad nami wysłannika jak kot w ptaka. Wiedziałam, że goblinom nie jest obce zjadanie innych istot magicznych. Wyraz twarzy Kitta świadczył o tym, że krwawe motyle uchodzą wśród nich za przysmak.
– Wszystko w porządku, Kitto?
Zamrugał. Jego spojrzenie przeniosło się z unoszącej się nad nami istoty na moje odkryte piersi. To wygłodniałe spojrzenie przestraszyło mnie. Musiało to być widać na mojej twarzy, ponieważ Kitto dał nura w pościel i wtulił twarz w moje nagie biodro.
– Smak krwi sprawił, że nasz mały goblin stał się zuchwały – powiedział Doyle, stając w drzwiach.
Wysłannik Niceven odwrócił się i wykonał nieznaczny ukłon.
– Ciemność Królowej, to dla mnie zaszczyt.
Doyle odkłonił się jeszcze nieznaczniej, było to ledwie skinienie głową.
– Mędrzec! Muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony, widząc cię tutaj.
Malutki latający człowieczek podleciał do góry, tak że znalazł się na wysokości oczu Doyle’a; pozostał jednak poza jego zasięgiem, jak płochliwy owad, którego przypominał.
– Dlaczego jesteś zaskoczony? – Jego głos nie przypominał już brzęczących dzwoneczków.
– Nie wiedziałem, że Niceven przyśle tu swojego ulubionego kochanka.
– Już nim nie jestem, dobrze o tym wiesz.
– Wiem, że Niceven ma dziecko i męża, ale nie sądziłem, że krwawe motyle tak bardzo przestrzegają zasad.
Mędrzec podleciał trochę wyżej i bliżej niego.
– Myślisz, że jak nie jesteśmy sidhe, to nie znamy prawa.
– Powinien brzmieć bezsilnie, mówiąc tym swoim dzwoneczkowym głosikiem, ale nie brzmiał. To był dźwięk dzwonków, w które uderza wiatr podczas burzy, przerażająca muzyka.
– Więc nie jesteś już kochankiem królowej – powiedział Doyle. – Co więc takiego porabiasz? – Nigdy jeszcze nie słyszałam Doyle’a tak ironicznego. Rozmyślnie drażnił wysłannika królowej Niceven. Nigdy też nie widziałam Doyle’a tak zaangażowanego w coś, co do niczego nie prowadziło. Co takiego ten malutki człowieczek musiał zrobić Ciemności Królowej, że zasługiwał na tyle jego uwagi?
– Mam do dyspozycji całe królestwo kobiet, które mogą mnie zadowalać. – Podleciał do twarzy Doyle’a. – A co porabiasz ty, jeden z eunuchów królowej?
– Popatrz, kto jest w tym łóżku i powiedz, że nie jest to dar, dla którego każdy zaprzedałby swoją duszę.
Skrzydlaty człowieczek nie zadał sobie nawet trudu, by się odwrócić.
– Nie wiedziałem, że gustujesz w goblinach. Myślałem, że tylko Rhys ma do nich słabość.
– Nie udawaj głupszego, niż jesteś, doskonale wiesz, o kogo mi chodzi.
– Plotki się szybko rozchodzą, Ciemności. Powiada się, że strzeżesz księżniczki, ale nie dzielisz z nią łoża. Snuje się wiele domysłów, dlaczego przepuszczasz taką okazję, podczas gdy pozostali korzystają z niej do woli. – Podleciał tak blisko, że prawie muskał skrzydełkami twarz Doyle’a. – Plotki głoszą, że nie bez powodu królowa Andais nie dzieliła z tobą łoża. Że naprawdę jesteś eunuchem i nie ma z ciebie żadnego pożytku.
Nie widziałam twarzy Doyle’a zza trzepoczących skrzydełek krwawego motyla. Uświadomiłam sobie, że wyglądają one jak skrzydełka motyla, ale poruszają się o wiele szybciej.
– Przysięgam ci uroczyście – powiedział Doyle – że dogodziłem księżniczce Meredith tak, jak tylko mężczyzna może dogodzić kobiecie.
Mędrzec na chwilę przestał machać skrzydełkami, a potem obniżył się, jakby prawie zapomniał latać. Otrząsnął się, podlatując wyżej, znów na poziom oczu Doyle’a.
– Więc nie jesteś już eunuchem królowej, a kochankiem księżniczki. – Jego głos był cichy i zły, przemienił się w syczenie. Cokolwiek się między nimi wydarzyło, była to z pewnością sprawa osobista.
– Masz rację, plotki rozchodzą się szybko, także te dotyczące ciebie i Niceven. Byłeś jej ulubionym kochankiem do czasu, gdy pewnej nocy zaszła z innym w ciążę. Kiedy zakazała ci wstępu do swojego łoża, zakazano ci wstępu również do innych. Jeśli nie jesteś już jej ulubieńcem, nie jesteś też ulubieńcem nikogo innego.
Mędrzec zabzyczał na niego jak wściekła pszczoła.
– Widzę, że sprawia ci wiele przyjemności to, że zamieniliśmy się miejscami.
– Co masz na myśli? – spytał Doyle, choć wyglądało na to, że doskonale wie, dokąd zmierza jego rozmówca.
– Szydziłem z ciebie i tobie podobnych przez stulecia. Wielcy wojownicy sidhe zredukowani do roli dworskich eunuchów. Kłułem cię w oczy swoją jurnością i rozkoszą, jaką mogę dać swojej królowej.
Doyle tylko na niego patrzył.
Mędrzec odleciał od niego, kreśląc w powietrzu koło.
– A teraz co mi po mojej jurności? Co mi po niej, skoro nie mogę nawet dotknąć mojej pięknej królowej? – Odwrócił się do Doyle’a. – Och, przez te lata wiele myślałem o tym, jak z ciebie szydziłem. Nie myśl, że ironia nie dociera do mnie tylko dlatego, że nie jestem sidhe. – Podleciał teraz bardzo blisko do Doyle’a i chociaż następne słowa wypowiedział szeptem, rozległy się one w całym pokoju: – Ta ironia jest wystarczająca, żeby się nią zadławić na śmierć.
– Więc zgaśnij, a skończysz z tym.
Wysłannik królowej odleciał dalej.
– Sam sobie zgaśnij. Przybyłem tu na rozkaz królowej Niceven, żeby być jej zastępcą. Jeśli chcecie otrzymać lekarstwo dla zielonego rycerza, musicie dać mi coś w zamian. – W jego głosie pojawiła się groźba.
Galen podszedł do wciąż otwartych drzwi do salonu.
– Chcę być wyleczony, ale nie za wszelką cenę. – Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Dosyć już tego – powiedziałam łagodnie, bez gniewu.
Wszyscy odwrócili się do mnie. Ujrzałam pozostałych strażników, wliczając w to Niccę, stojących zaraz za drzwiami.
– To ja zawarłam układ z Niceven, nie Doyle. Zrobiłam to, żeby wyleczyć Galena, a ceną ma być moja krew.
Mędrzec wzleciał nad łóżko.
– Jeden łyk twojej błękitnej krwi, jedna porcja lekarstwa dla twojego zielonego rycerza, taka jest cena mojej królowej. – Jego głos nie był już brzęczeniem dzwoneczków. Był prawie normalnym, cienkim i cichym, ale jednak męskim głosem.
Jego ciemne oczy stały się matowe i czarne jak oczy lalki. Nie było nic życzliwego w tej ładnej lalkowej twarzy.
Uniosłam rękę i przysiadł na niej. Był cięższy, niż się spodziewałam, Z tego, co pamiętałam, Niceven była lżejsza. Mędrzec był bardziej umięśniony, a może miał po prostu więcej ciała.
Rozpostarł skrzydła, ukazując je w pełnej krasie. Wachlował nimi niespiesznie, patrząc na mnie. Zastanawiałam się, czy uderza skrzydłami w rytm uderzeń serca.