– Moja królowo, sądzę, że to niezbyt rozsądne.
– Nie pytałam cię o zdanie, rozkazałam ci to zrobić. – Pochyliła się na tronie. – Teraz, Mędrcze. – W jej głosie pojawiła się groźba.
Mędrzec złożył skrzydła i zeskoczył z krawędzi komody. Nagle zaczął rosnąć. Stawał się coraz wyższy. W końcu był prawie mojego wzrostu. Skrzydła, które były piękne, nawet będąc małe, teraz przypominały witraż. Pod żółtą skórą ukazały się mięśnie, a kiedy odwrócił się i spojrzał na mnie przez ramię, zobaczyłam, że jego czarne oczy mają kształt migdałów, a usta są wilgotne i pełne. Było w nim coś nieodparcie zmysłowego, kiedy tak stał tam, wypełniając skrzydłami prawie pół pokoju.
– Czyż nie jest piękny, Meredith? – spytała Niceven głosem pełnym pożądania.
Westchnęłam.
– Jest piękny, ale tym bardziej nie wezmę go do łóżka, bo może mnie teraz zapłodnić i stać się królem. – Musiałam odsunąć się na bok, by widzieć ją wyraźnie przez skrzydła Mędrca. – Czy to jest propozycja na tron Unseelie, Niceven? Czy taki jest twój cel? Nie sądziłam, że masz tak wielkie ambicje.
– Nie dążę do tronu – zaprzeczyła.
– Kłamstwo i krzywoprzysięstwo – powiedział Doyle. Nie ruszał się z miejsca, jakby chciał, by królowa cały czas go widziała i pamiętała, że jest przy mnie.
Popatrzyła na niego wrogo.
– Nie zapominaj się, Ciemności.
– Daj Meredith lek, tak jak przyrzekłaś.
– Królowa Andais powiedziała, że zielony rycerz ma być uleczony za wszelką cenę.
Doyle pokręcił głową.
– Taka cena nie przyszłaby jej do głowy. Zawsze krążyły pogłoski, że krwawe motyle mogą rosnąć, ale aż do teraz nie były one potwierdzone. Królowej nie spodobałby się pomysł, żeby na tronie Unseelie zasiadł krwawy motyl, zwłaszcza taki, który jest marionetką w twoich rękach.
Syknęła na niego i nagle wydała mi się bardzo obca, jakbym odkryła wreszcie, czym naprawdę jest, zrozumiała, jak mało ma w sobie z człowieka. Biała mysz przyczaiła się z dala od niej, jakby obawiała się jej gniewu.
– Masz wybór, królowo Niceven – powiedziałam. – Albo dasz mi lek dla Galena, tak jak przyrzekłaś, albo powiadomię królową Andais o twoim spiskowaniu.
Niceven spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
– Jeśli dam ci lek, nie powiesz jej o tym wszystkim?
– Jesteśmy sojusznikami, królowo Niceven. Sojusznicy ochraniają się nawzajem.
– Nie zgodziłam się na pełny sojusz, tylko na ofiarę z krwi raz w tygodniu. Prześpij się z Mędrcem, a stanę się twoim sojusznikiem.
– Dasz mi lek dla Galena, będziesz przyjmować raz w tygodniu swoją ofiarę z krwi i zostaniesz moim sojusznikiem albo powiem cioci Andais o tym, co próbowałaś zrobić.
Niceven już nie wyglądała na wściekłą, wyglądała na przerażoną.
– Gdybym nie rozkazała Mędrcowi, żeby zdradził ci nasz sekret, nie miałabyś mnie czym szantażować.
– Być może, ale czasami nawet małe ziarnko w niewłaściwym miejscu może być dużym problemem.
– Co masz na myśli?
– Ojciec Galena był pixie, a one nie są dużo większe od Mędrca w jego prawdziwej formie. Zdarzały się już dziwniejsze połączenia krwi na dworach. Sądzę, że Andais mogłaby uznać twoje żądanie, żebym przespała się z jednym z twoich ludzi, za nadużycie zaufania.
Splunęła i mysz uciekła; nawet damy dworu się cofnęły.
– Zaufanie? Co sidhe mogą wiedzieć o zaufaniu?
– Wiedzą o nim prawie tyle samo, co krwawe motyle – odrzekłam.
Spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem, ale byłam na to przygotowana. Uśmiechnęłam się do niej.
– Poprosiłam cię o sojusz, żeby twoi ludzie mogli dla mnie szpiegować. – Popatrzyłam na Mędrca. – Ale wygląda na to, że macie również inne talenty. Wasze miecze to coś poważniejszego niż żądła pszczół.
Poprawiła się na tronie. Była wyraźnie zdenerwowana.
– Nie wiem, o czym mówisz, księżniczko Meredith.
– Sądzę, że wiesz. Chciałabym, żeby w ramach naszego sojuszu twoi ludzie robili dla mnie coś więcej, niż tylko szpiegowali.
– Niby co? Mędrzec jest tylko jeden. Poza tym masz większe miecze przy sobie.
Dotknęłam ramienia wysłannika królowej. Podskoczył, jakby go zabolało, ale wiedziałam, że tak nie jest. Przytuliłam się do jego pleców. Napiął się.
– Czy królowa mówi prawdę? Czy twój miecz jest za mały? – Patrzyłam na Niceven, kiedy to mówiłam.
Spojrzała na mnie gniewnie.
– Nie to miałam na myśli, dobrze o tym wiesz.
– Doprawdy? – spytałam, przejeżdżając koniuszkami palców po ramieniu Mędrca. Zadrżał pod moim dotykiem. Zauważyłam wyraz zazdrości, który na chwilę pojawił się na jej twarzy. – Niceven, Niceven, nie oddawaj innym tego, co masz najcenniejsze.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Dotknęłam włosów Mędrca. Były miękkie jak przędza pająka albo ptasi puch, bardziej miękkie niż jakiekolwiek włosy, których dotąd dotykałam.
– Nigdy nie proponuj, że zrezygnujesz z czegoś, czego nie możesz stracić.
Pokręciła głową.
– Nie rozumiem cię, księżniczko.
– A więc trwaj w swoim uporze, ale wiedz jedno. Proponuję ci sojusz, prawdziwy sojusz w zamian za ofiarę krwi raz w tygodniu. W zamian ty przestajesz szpiegować dla Cela i jego ludzi.
– Książę Cel jest uwięziony, ale Siobhan przebywa na wolności, a ona dla niektórych jest bardziej przerażająca niż Cel.
– To, że jest bardziej przerażająca dla niektórych, nie znaczy jeszcze, że jest taka i dla ciebie.
Niceven skinęła głową.
– To prawda, dla mnie szaleństwo Cela jest bardziej przerażające niż bezwzględność Siobhan. Ona jest przynajmniej przewidywalna.
– Zdaję się na twoje doświadczenie w tym względzie, królowo Niceven.
– Zaryzykowałam wszystko dla szansy, że jeden z moich ludzi zostanie królem Unseelie. Nie wiem, czy twoja krew jest warta takiego ryzyka. Muszę to przemyśleć.
– Nie, albo zawrzemy teraz sojusz, albo królowa dowie się o twoich knowaniach.
Niceven posłała mi spojrzenie pełne jadu.
– Zrobię to, Niceven, nie miej złudzeń. Albo zawrzesz sojusz, albo odpowiesz przed Andais.
– A zatem nie mam wyboru – powiedziała.
– Nie masz – potwierdziłam.
– A więc sojusz, ale sądzę, że obie tego pożałujemy.
– Być może – przyznałam. – Daj jeszcze tylko lek dla Galena i na dzisiaj koniec interesów.
– Daj księżniczce lek – rozkazała Niceven swojemu wysłannikowi.
Zmarszczył brwi.
– W jaki sposób mam to zrobić, skoro nie wolno mi go dać tak, jak ty dałaś go mnie.
– Chociaż przekazałam ci go przez bardziej intymny kontakt, żeby go oddać, musisz tylko sprawić, by wasze ciała się połączyły.
– Miało nie być seksu – zaprotestowałam.
Spojrzała na mnie z politowaniem.
– Pocałunek, Meredith, wystarczy jeden pocałunek.
Musiałam się odsunąć, by Mędrzec mógł się do mnie odwrócić. Jego skrzydła zdawały się wypełniać całą przestrzeń pomiędzy komodą a lustrem. Kiedy się odwrócił, stanęłam na wprost niego. Jego skrzydła wznosiły się nad nim jak wierzchołek jakiegoś złocistego, wysadzanego kamieniami serca. Jego włosy były tylko o odcień bardziej złociste od skóry. Wyglądał niemal nierealnie w swoim pięknie, dopóki nie zobaczyło się jego oczu. W tych błyszczących czarnych oczach nie było już gniewu, tylko złośliwość. To mi przypomniało, że był tylko większą wersją tych istot, które okaleczyły Galena.
– Żadnego gryzienia do krwi – powiedziałam.
Roześmiał się, błyskając spiczastymi zębami.
– Jak na księżniczkę sidhe otwarcie stawiasz sprawę.
– Nie chcę dać ci swobody, żebyś potem mógł powiedzieć, że mnie nie zrozumiałeś. Chcę, żebyśmy to sobie wyjaśnili.