– Nie skrzywdzi cię, księżniczko – powiedziała Niceven.
Mędrzec odwrócił głowę i spojrzał na nią przez ramię.
– Kropla krwi to doskonała przyprawa do pocałunku – zauważył.
– Dla nas może i tak, ale ty masz zrobić dokładnie to, co księżniczka ci każe. Jeśli mówi, że nie życzy sobie gryzienia do krwi, masz jej posłuchać.
– Dlaczego miałbym zważać na to, co mówi księżniczka sidhe? – spytał.
– Nie masz zważać na to, co mówi księżniczka, masz zważać na to, co mówię ja. – Spojrzała na niego z takim gniewem, że trochę spokorniał.
Jego ramiona odrobinę opadły, skrzydła się napięły, aż uderzył nimi w komodę.
– Jak moja królowa każe, tak będzie. – Nie był zadowolony.
– Masz moje słowo, że cię nie skrzywdzi – powiedziała Niceven.
Skinęłam głową.
– Mam słowo królowej.
Mędrzec popatrzył na mnie.
– Ale nie moje.
– Moje słowo jest zarazem twoim słowem – powiedziała Niceven, a jej głos zmienił się w cichy syk.
Wyraz twarzy Mędrca był tak wrogi, że gdyby Niceven go widziała, nie byłaby zadowolona. Jego plecy zasłaniały go przed jej spojrzeniem, i na chwilę w jego oczach pojawiło się coś niemal ludzkiego. To minęło prawie natychmiast, ale ten błysk dał mi do myślenia. Być może mały dwór Niceven nie był ani trochę szczęśliwszy od dworu Andais.
Przejechałam rękami po jego twarzy, nie z potrzeby czułości, a z potrzeby zapanowania nad nim. Miał skórę miękką i gładką jak dziecko. Nigdy jeszcze nie dotykałam w taki sposób krwawego motyla. Oparłam się o niego, a on po prostu stał. Czekał, aż dopełnię aktu.
Odwróciłam głowę i zawahałam się, z ustami tuż przy jego wargach. Jego usta były bardziej czerwone niż usta człowieka. Zastanawiałam się przez chwilę, czy okażą się też inne w dotyku, i wtedy moje usta potarły o jego, i uzyskałam odpowiedź. Były miękkie jak jedwab, atłas. Miałam wrażenie, jakbym smakowała dojrzałego owocu.
Nie poczułam żadnego zaklęcia. Odsunęłam się od niego, ręce nadal trzymając na jego twarzy. Spojrzałam na Niceven w lustrze.
– Tam nie było żadnego zaklęcia, żadnego leku.
– Czy jego ciało weszło w twoje? – spytała.
– Masz na myśli język?
– Tak jest, ponieważ ustaliłaś, że nic innego nie wchodzi w grę.
– Nie – odparłam.
– Pocałuj ją jak należy – przykazała Mędrcowi. – Dopiero wtedy lek zostanie przekazany.
Westchnął ciężko, poruszając się pod moimi rękami.
– Jak moja królowa każe.
Jego ręce zjechały po moim ciele, przyciągając mnie do niego. Byliśmy zbyt blisko siebie, żebym mogła trzymać ręce na jego twarzy, ale kiedy chciałam je położyć na jego plecach, poczułam pod palcami skrzydła.
– Połóż ręce pod skrzydłami, tam, gdzie wychodzą one z pleców – powiedział, jakby czytał w moich myślach. Być może ktoś już miał kiedyś z tym problem.
Dotknęłam jego pleców. Były normalne w dotyku, mimo wyjątkowej miękkości jego skóry. Czy nie powinien mieć tam dodatkowych mięśni, by poruszać skrzydłami?
Jego dłonie sunęły po moich plecach, kiedy przybliżał do mnie swoją twarz. Nasze usta zetknęły się, ale tym razem Mędrzec oddał pocałunek. Najpierw był delikatny, potem jego ręce potrząsnęły moim ciałem i wtargnął zachłannie w moje usta. Miałam wrażenie, jakby jego język, jego usta były żarem. Żarem, który wypełnił moje usta, spłynął do mojego gardła, przepływając przez moje ciało niczym strumień, rozlewając się po nim aż po koniuszki palców, aż stałam się pełna tego żaru, a moja skóra stała się gorąca.
Głos Niceven przywołał mnie do rzeczywistości.
– Masz swój lek, księżniczko. Podaj go swojemu zielonemu rycerzowi, zanim wystygnie.
Mędrzec i ja z trudem oderwaliśmy się od siebie.
Podeszłam do Galena i przejechałam gorącymi dłońmi po jego ramionach. Nawet przez rękawy koszuli czułam jego skórę, czułam żar sunący po nim. Jego oddech był szybki i ciężki, kiedy schylił się, by otrzymać pocałunek.
Nasze usta spotkały się, przywarły szczelnie do siebie, by ani kropla tego żaru nie uleciała. Wargi, język, nawet zęby upajały się sobą nawzajem. Żar wypełnił moje usta. Czułam ciepło, słodką gęstość, jakby ciepły miód albo syrop, który przelał się na Galena.
Wyjął żar ze mnie, wyciągnął magię ze mnie ustami, dłońmi, ciałem. Magiczny żar obudził żar innego rodzaju i z krzykiem wspięłam się na jego ciało, obejmując go nogami w pasie. Krzyknął, kiedy dotknęłam jego krocza.
Postawił mnie szybko na ziemię, niemal mnie odpychając.
– Wcale nie jestem wyleczony – wydyszał.
– Będziesz wyleczony za dwa dni o zmroku albo wcześniej – powiedziała Niceven.
Nadal stałam, trochę się chwiejąc, odzyskując oddech. Ledwie słyszałam jej głos przez pulsowanie w uszach. Nie mogłam nic powiedzieć, więc oddałam głos Doyle’owi.
– Królowo Niceven, potrzebuję twojego słowa, że Galen za dwa dni od teraz wyzdrowieje.
– Masz je – odrzekła.
Skinął głową.
– Dziękujemy ci.
– Nie dziękuj mi, Ciemności, nie dziękuj – powiedziała, po czym zniknęła, a lustro znowu stało się tylko lustrem, niczym więcej.
Galen usiadł ciężko na brzegu łóżka. Nadal dyszał, łapiąc oddech, ale uśmiechał się do mnie.
– Za dwa dni.
Próbowałam dotknąć jego twarzy, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie trafiłam. Schwycił moją dłoń i przyłożył ją do swojego policzka.
– Dwa dni – powiedziałam.
Skinął głową, nadal się uśmiechając i przyciskając moje dłonie do swojej twarzy. Ale ja nie mogłam się uśmiechnąć; widziałam minę Mroza. Arogancką, wściekłą, zazdrosną. Gdy się zorientował, że na niego patrzę, odwrócił głowę. Ukrył twarz, ponieważ nie potrafił zapanować nad jej wyrazem. Mróz był zazdrosny o Galena. To nie był dobry znak.
Rozdział 31
Ta noc należała do Mroza, a on najwyraźniej postanowił zrobić wszystko, co w jego mocy, bym długo o niej nie zapomniała. Właśnie lizałam go po brzuchu, kiedy od strony lustra dał się słyszeć głos Andais.
– Nie zamierzam pozwolić na to, żeby ktoś decydował za mnie o tym, co mogę zobaczyć, a czego nie, a zwłaszcza moja Ciemność. Macie minutę, potem przejdę waszą blokadę.
Znieruchomieliśmy na chwilę, po czym zsunęliśmy się z łóżka, zaplątani w pościel, o mało nie upadając.
– Pani, Doyle’a tu nie ma – powiedział Mróz. – Sprowadzimy go dla ciebie, jeśli tylko zechcesz trochę zaczekać.
Żachnęła się.
– Moja cierpliwość jest już na wyczerpaniu, mój Zabójczy Mrozie. Daję ci dwie minuty na odnalezienie go i oczyszczenie lustra. Potem zrobię to za ciebie.
– Pośpieszymy się, pani.
Byłam już w drzwiach.
– Doyle, królowa w lustrze. Chce cię natychmiast widzieć. – Mój głos musiał mieć w sobie tę niecierpliwość, jaką czułam, bo Doyle sturlał się z kanapy i bez koszuli, w samych dżinsach, pobiegł do sypialni, podczas gdy Mróz błagał o jeszcze jedną minutę.
Wdrapałam się na łóżko, najszybciej, jak tylko mogłam, by zrobić miejsce dla obu mężczyzn, którzy stanęli przed lustrem. Doyle dotknął jego krawędzi i szkło zabłysło na chwilę, po czym oczyściło się. Nie mogłam zobaczyć wiele z tego, co pojawiło się w lustrze, zza szerokich pleców swoich ludzi, ale to, co ujrzałam, sprawiło, że ucieszyłam się, iż nie wszystko widzę.
Wystarczy, że widziałam kamienne ściany, po których pełgały światła pochodni, i słyszałam czyjeś ciche, wyzbyte wszelkiej nadziei jęki. Kiedy byłam mała, myślałam, że zawodzenie duchów musi być podobne do dźwięków dochodzących z Korytarza Śmierci. Co dziwne, duchy nie wydają jednak takich dźwięków. A przynajmniej żaden z tych, które spotkałam.