– Nicca jest mniej dominujący – powiedział powoli Mróz.
Czyżby mnie zrozumiał?
– Kitto też – dodał Doyle.
– Kitto dopiero co się ze mną kochał, a Nicca już dwa razy opuścił swoją kolej. Sądzę, że wszyscy prędzej się zgodzą, żeby Nicca został przesunięty na początek, niż na to, żeby Kitto zaliczył mnie dwa razy pod rząd.
– Zgodzą? – zdziwiła się królowa. – Dlaczego twoi mężczyźni muszą się zgadzać na cokolwiek? Nie możesz po prostu zadecydować za nich, Meredith?
– Niezupełnie. Musimy trzymać się harmonogramu.
– Harmonogramu? – Na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Według jakiego klucza go ułożyłaś?
– W porządku alfabetycznym – odrzekłam, starając się nie okazywać zmieszania.
– Oj, nie mogę… ona ma harmonogram… w porządku alfabetycznym… – Zaczęła się śmiać. Zrazu cicho, potem coraz głośniej. W końcu zgięła się wpół, chwytając się pod boki, i śmiała się, aż łzy popłynęły jej z oczu.
Taki niekontrolowany śmiech zwykle jest zaraźliwy; ten jednak nie był. A w każdym razie nie dla nas. Słyszałam bowiem, jak inni obecni w Komnacie Śmierci przyłączają się do Andais. Ezekiel i jego asystenci prawdopodobnie myśleli, że jest to szyderczy śmiech. Kaci mają zwykle osobliwe poczucie humoru.
W końcu królowa przestała się śmiać. Wyprostowała się i wytarła oczy. Chyba wszyscy wstrzymaliśmy oddech, zastanawiając się, co powie.
– Jako jedyni sprawiliście mi dzisiaj nieco przyjemności – stwierdziła w końcu, a śmiech wciąż obecny był w jej głosie. – Dlatego też podaruję wam resztę. Chociaż nie rozumiem, co jest złego w robieniu przede mną tego, co będziecie robić, kiedy was opuszczę. Nie widzę różnicy.
Przezornie opinie na ten temat zachowaliśmy dla siebie. Sądzę, że wszyscy wiedzieliśmy, że skoro nie rozumie, na czym polega ta różnica, to nie ma sposobu, żeby jej to wyjaśnić.
Królowa zniknęła, pozostawiając nas wpatrujących się w lustro. Nie mogłam uwierzyć, że się nam udało. Twarz Doyle’a nie wyrażała żadnych emocji. Mróz natomiast wstał i krzyknął z taką wściekłością w głosie, że pozostali strażnicy pojawili się w drzwiach sypialni z bronią gotową do strzału.
Rhys rozejrzał się ze zdumieniem po pokoju.
– Co się stało? – spytał.
Mróz odwrócił się gwałtownie w jego kierunku. Mimo że był nagi i nieuzbrojony, było w nim coś przerażającego.
– Nie jesteśmy zwierzętami w cyrku, żeby robić sztuczki dla jej uciechy!
Doyle wstał, odsyłając innych do salonu. Rhys spojrzał na mnie. Skinęłam głową. Wyszli, zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Doyle powiedział coś cicho do Mroza.
– Jesteśmy tu bezpieczni – usłyszałam. – Nie może nam nic zrobić.
Mróz uniósł głowę i chwycił Doyle’a za ramiona, zaciskając na nich palce tak mocno, że czarna skóra kapitana mojej straży prawie zbielała.
– Nie rozumiesz? Jeśli żadnemu z nas nie uda się zostać ojcem dziecka Merry, na powrót staniemy się zabawkami Andais. Nie zniosę tego, Doyle. – Potrząsnął nim lekko. – Po prostu nie zniosę! – Dalej nim potrząsał.
Spodziewałam się, że Doyle wyrwie się z jego uścisku, że go odepchnie, ale tego nie zrobił. Chwycił go tylko za ręce. Poza tym pozostał nieruchomy.
Za srebrnymi włosami Mroza ujrzałam blask jego łez. Powoli opadł na kolana, zjeżdżając dłońmi po rękach Doyle’a, ale nie odrywając od niego dłoni. Przycisnął głowę do jego nóg, trzymając go za ręce.
– Nie mogę tego zrobić, Doyle. Nie mogę. Prędzej umrę. Prędzej zgasnę.
Zaczął płakać. Była to szczery, przejmujący płacz, który zdawał się wydobywać głęboko z jego wnętrza. Mróz płakał tak, jakby miał się rozpaść na kawałeczki.
Doyle pozwolił mu płakać, a kiedy przestał, zaprowadził go ze mną do łóżka. Położyliśmy go między siebie. Doyle przytulał go od tyłu, ja od przodu. Nie było w tym podtekstu seksualnego. Obejmowaliśmy go, kiedy zasypiał, płacząc. Potem patrzyliśmy na siebie ponad jego skulonym ciałem. Spojrzenie Doyle’a było bardziej przerażające niż widok Andais pokrytej krwią.
Zauważyłam, że powziął jakąś straszliwą decyzję. Może zresztą po wziął ją już dawno temu, a ja po prostu nie zwróciłam na to uwagi. Spojrzałam mu w oczy i nagle już wiedziałam: Doyle również nie ma zamiaru wrócić na dwór Andais. Obejmowaliśmy dalej Mroza i wreszcie sami zasnęliśmy.
Późno w nocy Doyle wstał. Obudziłam się, kiedy się poruszył. Pocałował mnie delikatnie w czoło, po czym położył rękę na głowie Mroza.
– Obiecuję – powiedział cicho, głosem niskim niczym pomruk. – Obiecuję.
– Co obiecujesz? – spytałam.
On jednak tylko się uśmiechnął, pokręcił głową i wyszedł, zamykając delikatnie za sobą drzwi.
Przytuliłam się do Mroza, ale sen nie chciał wrócić. Moje myśli były zbyt ponure, bym mogła usnąć. Za oknem już szarzało, gdy odpłynęłam w niespokojny sen.
Śniło mi się, że stoję obok Andais w Korytarzu Śmierci. Wokół nas widziałam postacie przykute do narzędzi tortur, ale jeszcze nietknięte, nieokaleczone. Andais próbowała mnie namówić do torturowania ich wraz z nią. Odmówiłam i nie pozwoliłam ich tknąć. Groziła mi i im, a ja jej odmawiałam i ta moja odmowa w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawiła, że nie mogła ich tknąć. Odmawiałam jej wielokrotnie, dopóki nie obudziły mnie ciche jęki Mroza. Rzucał się we śnie i wymachiwał rękami, jakby z kimś walczył. Obudziłam go najdelikatniej, jak tylko mogłam, głaszcząc go po ramieniu. Obudził się ze zdławionym krzykiem i obłędem w oczach.
Jego krzyk zaalarmował pozostałych strażników. Odesłałam ich z powrotem i przytuliłam go do siebie.
– Już dobrze, Mrozie – wyszeptałam – już dobrze. To był tylko sen.
Żachnął się i powiedział ostro, z twarzą wtuloną we mnie, obejmując mnie tak mocno, że aż bolało:
– To nie był sen, a prawda. Pamiętam to. Zawsze będę to pamiętał.
Doyle zamykał właśnie za sobą drzwi. Napotkałam spojrzenie jego ciemnych oczu i zrozumiałam nagle, co obiecał.
– Ochronię cię, Mrozie – powiedziałam.
– Nie uda ci się – odparł.
– Przyrzekam, że ochronię was wszystkich.
Przyłożył mi palec do ust.
– Nie przyrzekaj, Merry. Nie warto zostać przeklętym za niedotrzymanie przysięgi, której nie jest się w stanie dotrzymać. Nikt tego nie słyszał. A ja zapomnę. Umówmy się, że nigdy tego nie powiedziałaś.
Twarz Doyle’a była tylko podłużnym ciemnym kształtem w prawie już zamkniętych drzwiach.
– Ale ja to powiedziałam, Mrozie, i mówiłam poważnie. Prędzej obrócę Krainę Lata w pustkowie, niż pozwolę, żeby was zabrała. – W chwili, kiedy wypowiedziałam te słowa, usłyszałam nieznaczny dźwięk, chociaż właściwie nie był to dźwięk; to było tak, jakby samo powietrze wstrzymało oddech. Jakby na jedną chwilę wszystko zamarło, po czym ruszyło na nowo, ale trochę inne niż było przedtem.
Mróz wstał z łóżka, nie patrząc na mnie.
– Chyba życie ci niemiłe, Merry. – Poszedł do łazienki, nie odwracając się. Chwilę później usłyszałam, jak odkręca prysznic.
Doyle otworzył drzwi i zasalutował mi pistoletem, jakby to był miecz, dotykając jego końcem czoła i opuszczając na dół. Skinęłam głową. Potem posłał mi buziaka drugą ręką i zamknął drzwi.
Kompletnie nie rozumiałam, co się właśnie stało. Wiedziałam jednak, co to znaczy. Przysięgłam chronić swoich strażników przed Andais. Ale poczułam, jak świat się przesuwa, jakby samo przeznaczenie zadrżało. Coś się zmieniło w dobrze zorganizowanym biegu wszechświata. Zmieniło się, ponieważ ślubowałam chronić swoich strażników. To jedno oświadczenie zmieniło bieg rzeczy. Sprawiłam, że przeznaczenie się zmieniło, ale nie wiedziałam, czy jestem w lepszej, czy gorszej sytuacji.