Выбрать главу

Rozdział 32

Rozmawialiśmy o rytuale płodności Maeve Reed, kiedy lustro znowu zabrzmiało; tym razem jednak był to wyraźny dźwięk dzwonka, prawie jak trąbka.

– Ktoś nowy – powiedział Doyle, wstając. Wrócił kilka chwil później z dziwnym wyrazem twarzy.

– Kto to? – spytał Rhys.

– Matka Meredith – oznajmił zaskoczony.

– Moja matka. – Wstałam, pozwalając swoim notatkom spaść na podłogę. Schyliłam się, by je pozbierać, ale Galen chwycił mnie za rękę.

– Czy chcesz towarzystwa?

Pomyślałam, że ze wszystkich moich ludzi on jeden wie, co naprawdę czuję do swojej matki. Chciałam powiedzieć „nie”, ale się rozmyśliłam.

– Tak, bardzo bym chciała.

Stanął przede mną, służąc mi swoim ramieniem.

– Czy chcesz, żeby towarzyszyło ci więcej osób? – spytał Doyle.

Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, czy chcę wywrzeć na matce wrażenie, czy ją obrazić. Mogłabym zrobić jedno i drugie. Sypialnia była jednak za mała, by zmieścili się w niej wszyscy moi strażnicy, więc zdecydowałam się na Galena i Doyle’a. Naprawdę nie potrzebowałam ochrony przed własną matką. A w każdym razie nie takiej, jaką mogli mi zapewnić moi strażnicy.

Doyle wyszedł pierwszy, by powiedzieć, że za chwilę przyjdę. Galen i ja poczekaliśmy trochę za drzwiami, zanim weszliśmy. Eskortował mnie do lustra, po czym usiadł na ciemnobordowym wezgłowiu łóżka, starając się nie rzucać zanadto w oczy.

Doyle nie usiadł, a przysunął się do boku lustra. On dla odmiany starał się być jak najbardziej widoczny.

Spojrzałam w lustro. Wiedziałam, że włosy mojej matki sięgają jej do pasa, ale nie było tego widać. Jej misterna fryzura była ułożona na głowie warstwami. Ukrywa naturalną barwę swoich włosów. Nie dlatego, że sidhe czystej krwi nie mają brązowych włosów. Myślę, że ukrywa ją dlatego, że taką samą barwę mają włosy jej matki, mojej babci, która jest pół skrzatem, pół człowiekiem. Besaba, moja matka, nie cierpi, kiedy jej się przypomina o jej pochodzeniu.

Jej oczy są czekoladowe. Ma bardzo długie rzęsy i piękny odcień skóry, ale nie jest z niego zadowolona. Spędzała wiele godzin, dbając o nią – kąpiele w mleku, kremy, odżywki – ale nie może uzyskać czystej bieli, księżycowej poświaty ani delikatnego odcienia promieni słońca. Nigdy nie będzie miała skóry sidhe, nigdy. Jej siostra bliźniaczka, Eluned, ma taką skórę. Ona nie. To właśnie odcień skóry, nie włosy czy oczy, zdradza, że nie jest sidhe czystej krwi.

Jej kremowa suknia była sztywna od złotych i miedzianych nici. Miała kwadratowy, głęboki dekolt. Ponieważ sidhe mają zwykle małe piersi, lubią suknie, których krój sprawia, że wydają się one większe.

Była jak zawsze piękna. Nigdy nie poszła gdzieś z wizytą bez przypomnienia mi, że jest piękną księżniczką Seelie, a ja nie. Byłam za niska, miałam zbyt ludzkie kształty, a moje włosy, dobra bogini, moje włosy były barwy krwistokasztanowej, który to kolor można znaleźć tylko na Dworze Unseelie.

Popatrzyłam teraz na nią i zdałam sobie sprawę, że z powodzeniem mogłaby uchodzić za człowieka. Niektórzy ludzie są przecież wysocy i szczupli, a to było wszystko, czym mogła udowodnić, że jest bardziej sidhe niż ja.

Była za bardzo wystrojona jak na zwykłe spotkanie z córką. Dbałość, z jaką zaaranżowała swój wygląd sprawiła, że pomyślałam, czy wie, jak bardzo jej nie lubię. I nagle zdałam sobie sprawę, że niemal zawsze była tak wystrojona, tak starannie przygotowana.

Miałam na sobie szorty i top, który odsłaniał mi brzuch. Szorty były czarne, a top krwistoczerwony. Sięgające mi do ramion włosy zaczynały falować tak jak wtedy, gdy miałam je długie. Nie były to tak obfite fale jak u mojej matki i babki, ale mimo wszystko fale. Włosy były tylko dwa odcienie ciemniejsze od topu.

Nie miałam na sobie biżuterii, ale samo moje ciało nią było. Moja skóra lśniła jak wypolerowana kość słoniowa, włosy błyszczały jak granaty, a oczy były trójkolorowe. Popatrzyłam na swoją zbyt podobną do człowieka matkę i nagle zrozumiałam. Zaczęła narzekać na mój wygląd dopiero wtedy, gdy zaczęłam dorastać. Największe zniewagi zaczęły się, kiedy miałam dziesięć czy jedenaście lat. Poczuła się zagrożona. Dopiero teraz, kiedy siedziała przede mną w całej okazałości Dworu Seelie, a ja stałam przed nią w zwyczajnym ubraniu, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem od niej ładniejsza.

Przez dłuższą chwilę patrzyłam na nią bez słowa, wspominając dzieciństwo.

Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz widziałam swoją matkę. Być może ona również nie, ponieważ przez chwilę wydawała się zaskoczona, nawet zszokowana. Myślę, że w jakiś sposób winiła się za to, że nie wyglądam jak Seelie. Szybko jednak się opanowała, ponieważ jest, mimo wszystko, nader zręcznym dyplomatą. Bez mrugnięcia okiem zniesie każdą zachciankę króla.

– Jak miło cię widzieć, córko.

– Witaj, Księżniczko Besabo, Oblubienico Pokoju – odparłam. Celowo nie nazwałam jej matką. Jedyną matką, jaką kiedykolwiek miałam, była Gran, moja babcia. Kobieta siedząca w udrapowanym jedwabiem fotelu była dla mnie obca i zawsze będzie.

Wyglądała na zaskoczoną i nie całkiem udało jej się zapanować nad mimiką, ale jej słowa były tak samo niemiłe.

– Pozdrawiam cię z Dworu Seelie, księżniczko Meredith NicEssus.

Uśmiechnęłam się. NicEssus to znaczy „córka Essusa”. Większość sidhe traci tytuł odojcowski w wieku dojrzewania albo przynajmniej mając lat dwadzieścia kilka, kiedy objawiają się ich moce magiczne. Ponieważ moje moce długo się nie objawiały, nosiłam tytuł NicEssus w wieku trzydziestu kilku lat. Ale dwory wiedziały, że ostatnio moje moce w końcu się objawiły. Moja matka znała mój nowy tytuł. Celowo go pominęła.

Niech jej będzie. A poza tym to ja pierwsza byłam niegrzeczna.

– Zawsze będę córką swojego ojca, ale nie jestem już NicEssus. Czy król, mój wuj, nie powiedział ci, że mam moc dłoni?

– Oczywiście, że mi powiedział – odrzekła urażonym tonem.

– W takim razie przepraszam. Nie użyłaś mojego nowego tytułu, więc myślałam, że nie wiesz.

Na chwilę na jej pięknej twarzy pojawił się wyraz gniewu. Potem uśmiechnęła się tak szczerze, jak szczerze mnie kochała.

– Wiem, że jesteś teraz Księżniczką Ciała. Gratuluję.

– Ależ nie trzeba, dziękuję, matko.

Poruszyła się w fotelu, jakbym znowu ją zaskoczyła.

– Cóż, córko, wydaje mi się, że powinnyśmy po prostu ze sobą częściej rozmawiać.

– Też tak myślę – odparłam z uśmiechem.

– Słyszałam, że zostałaś zaproszona na tegoroczny bal bożonarodzeniowy.

– Tak.

– Mam więc nadzieję, że będziemy miały okazję odnowić naszą znajomość.

– Naprawdę nie słyszałaś o tym, że odrzuciłam zaproszenie?

– Słyszałam o tym, ale nie dałam temu wiary. – Jej ręce spoczywały spokojnie na oparciu fotela, ale tułów odrobinę wychylił się do przodu, psując tę wystudiowaną pozę. – Wielu dużo by dało za zaszczycenie ich takim zaproszeniem.

– Zapewne tak, ale wiesz, że jestem teraz następczynią tronu Dworu Unseelie?

Wyprostowała się i pokręciła głową.

– Jesteś tylko współnastępczynią. Nie zapominaj o swoim kuzynie. To on jest prawdziwym następcą tronu.

Westchnęłam i przestałam się uśmiechać.

– Jestem zaskoczona, matko. Zwykle jesteś lepiej poinformowana.