Выбрать главу

Kiedy wyszedł spomiędzy drzew, zobaczyłam, że jest nagi. Jego skóra była perłowobiała, o zielonym odcieniu jak lśniąca wewnętrzna część muszli. Bez ubrania wyglądał na szczuplejszego. Jego penis był większy, niż sądziłam, że może być, dłuższy, grubszy, i potężniał, kiedy patrzyłam, jakby czuł moje spojrzenie.

Wydaje mi się, że przestałam na chwilę oddychać. Naprawdę nie wierzyłam, że przyjdzie. Już miałam dosyć tego ciągłego czekania. A tu proszę, był.

Uniosłam głowę i ujrzałam jego uśmiech. Uśmiech, od którego, odkąd pamiętam, przyspieszało bicie mojego serca. Usiadłam na kocu, wyciągając do niego rękę. Chciałam podbiec do niego, ale bałam się ruszyć poza krąg drzew, wiatru i ziemi. Bałam się, że jeśli choćby na chwilę odwrócę od niego wzrok, zniknie.

Stanął na brzegu koca, poza zasięgiem moich ramion, i powoli uniósł rękę w moim kierunku, aż nasze palce otarły się o siebie i to dotknięcie przeszyło moje ciało dreszczem. Westchnęłam. Upadł na kolana, z rękami po bokach, nie dotykając mnie.

Uklękłam naprzeciw niego. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Jego ręka uniosła się powoli i zawisła nad nagą skórą mojego ramienia. Czułam jego aurę, jego moc. Jego dłoń ślizgała się po drżącej energii mojej własnej aury i te dwa osobne ciepła rozjarzyły się, dosięgając siebie nawzajem. Bałam się, że może być ciężko przywołać magię, ale zapomniałam. Zapomniałam, co to naprawdę znaczy być istotą magiczną, być sidhe. My byliśmy magią, tak samo, jak były nią ziemia i drzewa. Płonęliśmy tym samym niewidzialnym płomieniem, który wiązał świat w całość. Ten ciepły płomień między nami potężniał, wypełniając powietrze dookoła nas migoczącą, bijącą energią jak trzepotem skrzydeł.

Pocałowaliśmy się poprzez tę budzącą się energię. Przepływała ona między naszymi ustami, kiedy pochylił się nade mną, a ja uniosłam twarz, by spotkać jego wargi. Był dla moich ust aksamitnym ciepłem, kiedy wewnątrz nich jego moc spłynęła przez gardło do wnętrza mojego ciała. Kiedy dzieliliśmy się magią Niceven, była ona ostra, gorąca, prawie bolesna. To było coś więcej, to było delikatne ciepło, pierwsze tchnienie wiosny po drugiej zimie.

Jego ręce odnalazły moje ciało, uwalniając piersi. Oderwał wargi od moich i wziął do ust najpierw jednego, a potem drugiego sutka. Ujął moje piersi, przyciskając je palcami, aż krzyknęłam. Jego ręce zjechały po plecach do moich bioder, docierając do dolnej części bikini. Ściągnął je ze mnie.

Po raz pierwszy leżałam przed nim naga, z wiatrem owiewającym moje ciało tak jak i jego. Oparł się na jednej ręce, jego ciało było tuż obok. Przejechałam dłonią w dół jego piersi, brzucha, aż wreszcie dotknęłam jego członka. Ujęłam go w dłonie, a on zadrżał, zamykając oczy. Kiedy je otworzył, były pełne światła, mrocznej wiedzy, która sprawiła, że wstrzymałam oddech. Ścisnęłam go delikatnie i pogładziłam, a on wygiął się i odrzucił głowę do tyłu, tak że nie byłam w stanie orzec, czy jego oczy są otwarte, czy zamknięte.

Zniżyłam głowę i zaczęłam go pieścić językiem. A potem zdecydowanym ruchem włożyłam go sobie do ust. Jęknął. Popatrzyłam na niego. Nasze spojrzenia się spotkały. Usta miał otwarte, twarz niemal dziką. Jego oddech przeszedł w szybkie sapnięcia. Wydyszał moje imię jak modlitwę. Pokręcił głową.

– Nie wytrzymam długo.

Oderwałam usta od jego ciała i popchnęłam go na plecy. Uklękłam na jego nogach i wpatrzyłam się w niego. Pragnęłam tego od tak dawna… Pieściłam jego ciało samym tylko wzrokiem, ucząc się na pamięć barwy jego skóry, która przechodziła z perłowobiałej do jasnozielonej, ciemności jego prężących się sutków. Przejechałam dłonią po jego piersi. Jego skóra przypominała w dotyku aksamit albo zamsz. Ale to nie tylko jego ciała pragnęłam przez wszystkie te lata. Pragnęłam również jego magii.

Przywołałam swoją moc i jego aura połączyła się z nią. Nasza magia popłynęła razem jak dwa prądy oceanu, mieszając się, tonąc w sobie.

Przesunęłam się i opadłam powoli na niego, aż w końcu cały znalazł się we mnie. Wyszeptał moje imię, a ja nachyliłam się i pocałowałam go, upajając się tym, że nasze ciała połączone są w najbardziej intymnym z uścisków.

Wiatr dotknął moich pleców jak zimna dłoń. Usiadłam, patrząc na Galena. Znowu czułam drzewa. Słyszałam je, jak szeptały między sobą, szeptały do mnie o mrocznych sekretach skrytych gdzieś głęboko pod ziemią i czułam ziemię pod nami. Czułam, jak obraca się w szalonym tańcu pod ciałem Galena.

Staliśmy się częścią tego tańca. Nasze ciała były połączone, poruszały się w zgodnym rytmie. Nagle poczułam, że jego ciało napręża się i ścisnęłam go mocno w sobie, trzymając go rękami, ustami, każdą częścią siebie, jakby mógł zniknąć, gdybym go mocno nie przytrzymała. Ciepło między moimi nogami zmieniło się w żar, który rozlał się po całym moim ciele, i odpłynęłam w wiatr i szepczące drzewa. Jedyne, co przytrzymywało mnie na ziemi, to twardy, gorący punkt ciała Galena. Poczułam, jak wyślizguje się ze skóry, poczułam jego moc wylewającą się na zewnątrz i przez chwilę nie byliśmy rzeczywiści. Byliśmy wiatrem, drzewami, które korzenie trzymały jak kotwice, bo inaczej wzniosłyby się w powietrze, myślącymi zarówno o głębokiej ziemi, jak i o świetle słońca. Byliśmy słodkim, wiecznie zielonym zapachem eukaliptusa i mocnym, ciepłym aromatem wyschniętej trawy. Kiedy już nie czułam swojego ciała, ledwie pamiętałam, kim jestem, powróciłam. Moje ciało odzyskało formę, a Galen nadal był we mnie. Z trudem łapaliśmy oddech, śmiejąc się wtuleni w siebie. Położyłam się obok niego, z policzkiem na jego piersi, tak że mogłam słyszeć szybkie, pewne uderzenia jego serca.

Kiedy już się nieco uspokoiliśmy, wstaliśmy i poszliśmy do domu, by odnaleźć Maeve Reed i jej męża i podzielić się z nimi magią, którą odnaleźliśmy.

Rozdział 36

Conchenn czekała w mojej sypialni na swój magiczny pocałunek. Gordon Reed wyglądał przy niej jeszcze bardziej jak szkielet. Ból na jego twarzy, kiedy patrzył na nią, ściskał za serce. Ten ból był widoczny nawet przez pulsujący blask magii, którym byliśmy okryci. Nie mogłam go wyleczyć, ale miałam nadzieję ulżyć jego cierpieniom.

– Pachniesz naturą – powiedziała Conchenn. – Serce ziemi przez ciebie bije, Meredith. Jesteś dla mnie zielonym blaskiem. – Zaczęła płakać kryształowymi łzami. – Twój zielony rycerz pachnie niebem, wiatrem i światłem słońca. On w mojej głowie jarzy się żółtym blaskiem. – Usiadła na brzegu łóżka, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. – Ziemię i niebo nam przynosicie, matkę i ojca nam przynosicie, boginię i boga nam przynosicie.

Chciałam powiedzieć: „Jeszcze nam nie dziękuj, jeszcze nie daliśmy ci dziecka”, ale nie powiedziałam tego, ponieważ czułam w sobie magię, czułam ją w Galenie, kiedy trzymał mnie za rękę. Była to ta rzadka moc życia, stary jak świat taniec ziemi, w której zasadziło się ziarno, które przyniesie owoce. Tego cyklu nie można zatrzymać, bo jeśli się to zrobi, ustanie życie.

Maeve usiadła obok Gordona i ujęła jego rękę w swoje lśniące dłonie. Galen i ja stanęliśmy przed nimi. Uklękłam przed Gordonem, podczas gdy Galen przybliżył się do Maeve. Pocałowaliśmy ich równocześnie. Moc przeskoczyła z nas w nich w pędzie, który zjeżył nam włosy na głowie i wypełnił pokój ciszą, jak przed uderzeniem pioruna. Sypialnia nagle stała się tak pełna magii, że trudno było oddychać.

Galen i ja cofnęliśmy się i zobaczyłam, że oboje płoną blaskiem, wypełnieni ogniem ziemi i złotem słońca. Maeve zbliżała właśnie usta do warg męża, kiedy ich zostawiliśmy, cicho zamykając za sobą drzwi.

W ciszy, która zapadła, usłyszeliśmy głos Doyle’a.

– Udało ci się, Meredith.

– Nie wiesz tego na pewno – odparłam.

Spojrzał na mnie tak, jakby to, co powiedziałam, było niedorzeczne.

– Doyle ma rację – włączył się Mróz. – Taka moc nie zawiedzie.

– Skoro mam taką moc, to dlaczego sama jeszcze nie jestem w ciąży?

Nie odpowiedzieli, najwyraźniej zmieszani.

– Naprawdę nie wiem – przyznał w końcu Doyle.

– Musimy bardziej się starać, to wszystko – dodał Rhys.

Galen skinął głową.

– Więcej seksu, musimy uprawiać więcej seksu.

Spojrzałam na nich, marszcząc brwi, ale nie potrafiłam długo utrzymać tego wyrazu twarzy. Roześmiałam się.

– Więcej seksu i nie będę w stanie chodzić.

– Będziemy cię nosić na rękach – obiecał Rhys.

– Tak – potwierdził Mróz.

Popatrzyłam na nich. Wcale nie byłam pewna, że żartują.