Выбрать главу

W ciszy, która zapadła, usłyszeliśmy głos Doyle’a.

– Udało ci się, Meredith.

– Nie wiesz tego na pewno – odparłam.

Spojrzał na mnie tak, jakby to, co powiedziałam, było niedorzeczne.

– Doyle ma rację – włączył się Mróz. – Taka moc nie zawiedzie.

– Skoro mam taką moc, to dlaczego sama jeszcze nie jestem w ciąży?

Nie odpowiedzieli, najwyraźniej zmieszani.

– Naprawdę nie wiem – przyznał w końcu Doyle.

– Musimy bardziej się starać, to wszystko – dodał Rhys.

Galen skinął głową.

– Więcej seksu, musimy uprawiać więcej seksu.

Spojrzałam na nich, marszcząc brwi, ale nie potrafiłam długo utrzymać tego wyrazu twarzy. Roześmiałam się.

– Więcej seksu i nie będę w stanie chodzić.

– Będziemy cię nosić na rękach – obiecał Rhys.

– Tak – potwierdził Mróz.

Popatrzyłam na nich. Wcale nie byłam pewna, że żartują.

Rozdział 37

Następnego dnia właśnie kończyliśmy lunch, kiedy odezwał się Taranis. Przełykałam pospiesznie resztę sałatki owocowej i świeżego chleba, podczas gdy Doyle z nim rozmawiał. Maeve była w ciąży. Taranis nie mógł jeszcze o tym wiedzieć, ale bałam się tego, co mógłby zrobić, gdyby się dowiedział. Doszło mi jeszcze jedno zmartwienie, z którym będę musiała sobie jakoś poradzić.

Wybrałam sukienkę w kolorze królewskiego fioletu, z wycięciem na plecach. Była bardzo kobieca, bardzo spokojna i w stylu, który był modny od dawna. Na Dworze Seelie wciąż nie przyjmowano do wiadomości, że mamy już dwudziesty pierwszy wiek.

Usiadłam na świeżo posłanym łóżku. Nie przypadkiem fiolet mojej sukienki uwydatniał bordowe wezgłowie i pasował do fioletowych poduszek rozrzuconych razem z bordowymi i czarnymi.

Pociągnęłam usta czerwoną szminką i uznałam, że jesteśmy gotowi. Zamierzaliśmy być jak najbardziej naturalni. Założyłam nogę na nogę, a ręce położyłam na udach. Nie była to oficjalna poza, ale to było wszystko, co mogłam zrobić, nie mając do dyspozycji pokoju do oficjalnych rozmów.

Doyle stanął po mojej jednej stronie, a Mróz po drugiej. Doyle jak zwykle miał na sobie czarne dżinsy i takiż T-shirt. Do tego czarne buty, które sięgały do ud. Na koszulce błyszczał jego naszyjnik z pająkiem. Pająk był jego znakiem. Kiedyś byłam świadkiem, jak sprawił, że pająki pokryły całe ciało człowieka i rozszarpały go na strzępy. To właśnie o zabicie tego nieszczęśliwca podejrzewał mnie porucznik Peterson.

Mróz poszedł w bardziej tradycyjnym kierunku i włożył białą tunikę wyszywaną srebrnymi, białymi i złotymi nićmi. Maleńkie kwiaty i winorośle oddano z wielką dokładnością. Tunikę przewiązywał szeroki pas z białej skóry ze srebrną sprzączką. Miecz Mroza, Zimowy Pocałunek, Geamhradh Pog, wisiał u jego boku. Przez większość czasu trzymał to magiczne ostrze w domu, ponieważ nie potrafiło powstrzymać kul; nie miało aż tak dużej mocy. Ale na audiencję u króla ten miecz nadawał się doskonale. Rękojeść wykonana była z rzeźbionej kości, inkrustowanej srebrem. Kość wytarła się przez stulecia.

Obaj zrobili wszystko, by stać z boku i nie dominować nade mną, ale to było trudne. Nawet gdybym stała, byłoby to trudne; siedzenie było prawie niemożliwe, ale chcieliśmy, żebym wyglądała przyjaźnie. Oni dla odmiany mieli wyglądać złowrogo. Coś w rodzaju dobrego i złego policjanta, tyle że przeniesione w realia wielkiej polityki.

Taranis, Król Światła i Iluzji, siedział na złocistym tronie ubrany w światło. Tunika, którą miał pod spodem była światłem słonecznym widocznym przez liście, maleńkimi żółtymi punkcikami. Wierzchnia tunika była ostrą, niemal oślepiającą żółcią pełnego letniego słońca na jasnych liściach. Kolory zmieniały się z każdym jego ruchem. Nawet wdechy i wydechy sprawiały, że tańczyły.

Jego włosy opadały złocistymi promieniami po obu stronach twarzy, która była tak jasna, że tylko oczy wyzierały zza tego blasku. Te oczy były trzema kręgami błyszczącego błękitu, jak trzy różne oceany, z których każdy tonie w blasku słońca i każdy jest w innym odcieniu błękitu.

Wszystko w nim poruszało się, i to w różnych kierunkach. To było tak, jakby patrzyło się na różne rodzaje światła w różne dni w różnych częściach świata, ale zmuszając je, żeby były razem. Taranis był kolażem światła, które błyskało, pływało i drżało. Musiałam zamknąć oczy. To wszystko przyprawiało o zawroty głowy. Czułam, że zrobi mi się niedobrze, jeśli będę patrzeć na niego zbyt długo. Zastanawiałam się, czy Doyle i Mróz też się tak czuli, czy tylko ja.

Nie było to jednak coś, o co mogłabym spytać w obecności króla. Zamiast tego powiedziałam:

– Królu Taranisie, nie potrafię patrzeć na ciebie swoimi częściowo śmiertelnymi oczami bez uczucia całkowitego przytłoczenia. Błagam, zmniejsz nieco swój blask, inaczej zaraz zemdleję.

Jego głos zabrzmiał jak muzyka, jakby śpiewał jakąś cudowną pieśń. On jednak tylko mówił.

– Cokolwiek pragniesz, żeby uczynić tę rozmowę przyjemną, będzie ci dane. Popatrz, jestem już bardziej przystosowany dla śmiertelnego oka.

Otworzyłam ostrożnie oczy. Nadal był jasny, ale światło nie przemieszczało się i nie pływało tak chaotycznie. Spowolnił błyski, a jego twarz nie była już tak oślepiająca. Widziałam zarys szczęki, ale nie było widać brody, a wiedziałam, że ją nosi. Złociste fale były bardziej pełne, mniej rozjarzone. Przynajmniej mogłam już na niego patrzeć.

Tylko w jego oczach nadal trwała płynna, błękitna gra świateł. Uśmiechnęłam się i spytałam:

– Gdzie są te piękne zielone oczy, które zapamiętałam z dzieciństwa? Nie mogłam się doczekać, żeby ujrzeć je ponownie. A może to pamięć mnie zawodzi i oczy innego sidhe wzięłam za twoje? Te oczy były zielone jak szmaragdy, jak liście latem, jak głęboka, stojąca woda w zacienionym stawie.

Moi strażnicy dali mi wskazówki, jak mam postępować z Taranisem. Wskazówka numer jeden: nigdy nie zaszkodzi mu schlebiać; jeśli coś jest słodkie dla uszu, jest skłonny w to uwierzyć. Zwłaszcza jeśli mówi to kobieta.

Roześmiał się dźwięcznie i jego oczy stały się nagle tak piękne, jak je zapamiętałam. Wyglądało to tak, jakby tęczówka była kwiatem o bardzo wielu płatkach. Każdy z nich był zielony, ale miał inny odcień, niektóre były obramowane bielą, niektóre czernią. Dopóki nie zobaczyłam prawdziwych oczu Maeve, te uważałam za najpiękniejsze oczy sidhe, jakie kiedykolwiek widziałam.

Mogłam się do niego szczerze uśmiechnąć.

– Tak, twoje oczy są tak piękne, jak je zapamiętałam.

Odwzajemnił uśmiech i jego twarz zaczęła być widoczna, zupełnie jakby stopniowo pojawiał się przed nami. Nie, to było raczej coś w rodzaju striptizu, tyle że to nie ubranie wolno zrzucał, a swą magiczną osłonę.

Wreszcie ukazał się nam jako istota uformowana ze złotego światła, z falami jasnych złocistych włosów sięgających do ramion. Zielone oczy zdawały się unosić na powierzchni złocistego światła jak kwiaty na wodzie. Te oczy były prawdziwe, choć wyjątkowe, reszta -już nie. Gdyby zrobiło mu się teraz zdjęcie, wyszłyby na nim tylko te oczy i jakieś plamy. Nowoczesne aparaty nie lubią magii skierowanej w ich kierunku.

– Witaj, księżniczko Meredith. Księżniczko Ciała, jeśli dobrze słyszałem. Gratuluję. To naprawdę przerażająca moc. Każe sidhe z Dworu Unseelie dwa razy się zastanowić, zanim wyzwą cię na pojedynek. – Jego głos uspokoił się. Był teraz prawie normalny, chociaż nadal miał piękne brzmienie.

– Dobrze jest czuć się w końcu bezpiecznie.

Wydawało mi się, że zmarszczył brwi. Trudno było orzec z powodu blasku jego twarzy.

– Przykro mi, że na mrocznym dworze znajdowałaś się w ciągłym niebezpieczeństwie. Zapewniam cię, że na Dworze Seelie nie miałabyś tak trudnego życia.