– Nie chciałabym odmawiać, ale ta wizyta z pewnością mogłaby poczekać do okresu po świętach.
Naciskał na mnie ze zdwojoną mocą. Gdyby to był ogień, spłonęłabym; gdyby to była woda, utonęłabym; ale to była perswazja, prawie jak uwodzenie. Już nie pamiętałam, dlaczego nie chcę iść na Dwór Seelie. Oczywiście, że pójdę.
Nagły ruch powstrzymał mnie przed powiedzeniem „tak”. Doyle usiadł za mną, otaczając mnie nogami. Dłoń nadal zaciskała się na mojej. Powstrzymał mnie przed wyrażeniem zgody, ale to było za mało. Nacisk jego gołej skóry na moją rękę był nadal cenniejszy dla mnie od dotyku całego jego ubranego ciała za mną.
Sięgnęłam po omacku, a Mróz odnalazł moją dłoń. Ścisnął ją i to też pomogło.
Spojrzałam z powrotem w lustro. Taranis nadal był lśniącą istotą, piękną jak dzieło sztuki, ale to nie było piękno, które przyśpieszało mi puls. Jakby za bardzo się starał, bym brała go poważnie. Wyglądał trochę absurdalnie w lśniącej masce i ubraniu ze światła słonecznego.
Jego moc znowu wzrosła, jak ciepły policzek wymierzony mi w twarz.
– Chodź do mnie, Meredith. Przyjdź do mnie za trzy dni, a ja pokażę ci ucztę, jakiej nigdy nie widziałaś.
Tym razem uratowały mnie otwierające się drzwi. To był Galen. Popatrzył na Doyle’a na łóżku i Mroza trzymającego mnie za rękę.
– Wzywałeś mnie, Doyle? – spytał.
Nie słyszałam, żeby Doyle cokolwiek mówił. Sądzę, że przez jakiś czas mogłam słyszeć tylko króla. Odzyskałam głos; był cienki i dyszący.
– Przyślij tu Kitta, proszę. Tylko w takim stroju, jak jest.
Galen uniósł brwi, ale skłonił się pośpiesznie i sprowadził goblina. Celowo poprosiłam, by Kitto przyszedł do mnie w takim stroju, w jakim jest. Kiedy leżał w swoim legowisku, miał na sobie zwykle niewiele ubrania. Chciałam dotyku skóry, a nie mogłam poprosić strażników, by się rozebrali.
Kitto wszedł, mając na sobie tylko kuse szorty; z punktu widzenia Taranisa pewnie był nagi. A, niech sobie myśli, co chce.
Goblin spojrzał pytająco na mnie i Doyle’a. Uważał, by nie patrzeć w lustro. Położyłam dłoń Doyle’a na swojej szyi, a wolną rękę wyciągnęłam do Kitta. Podszedł do mnie bez wahania. Jego mała dłoń chwyciła moją, a ja pociągnęłam go na podłogę, by usiadł na moich stopach. Przyciągnęłam go do swoich nagich nóg. Nie miałam pończoch, tylko fioletowe sandały bez palców, pod kolor sukienki.
Kitto owinął się wokół moich nóg. Ciepły dotyk jego skóry uspokoił mnie.
Zaczęłam rozumieć, dlaczego Andais rozmawia z Dworem Seelie ukryta wśród nagich ciał. Zawsze myślałam, że to zniewaga wobec Taranisa, ale teraz nie byłam tego taka pewna. Może to król znieważał królową, a nie odwrotnie.
– Dziękuję, Taranisie, ale mimo najszczerszych chęci nie mogę zgodzić się na ucztę przed świętami. Byłabym zaszczycona, gdybym mogła odwiedzić cię po świętach. – Mój głos był bardzo wyraźny, bardzo spokojny.
Doyle wreszcie połapał się, że chodzi mi o dotyk i zaczął gładzić moje ramiona. W zwykłych okolicznościach dotyk jego ręki byłby podniecający; teraz jednak był czymś, co dawało mi punkt oparcia.
Król smagnął mnie mocą, nadając jej kształt chłosty, która bolała, mimo że była przyjemna. Z moich ust wyrwało się westchnienie i rzuciłabym się do lustra, gdybym mogła się ruszyć, i krzyknęła „tak”, gdybym mogła mówić. W tej jednej rozpaczliwej chwili stały się jednak trzy rzeczy. Doyle delikatnie pocałował mnie w kark, Kitto polizał moje kolano, a Mróz usiadł na brzegu łóżka i przyłożył moją dłoń do swoich ust.
Dotyk ich ust był jak trzy kotwice. Mróz zsunął się na podłogę obok Kitta. Jego usta były niczym aksamitna rękawiczka.
Westchnęłam i znowu mogłam myśleć, przynajmniej trochę. Doyle przebiegł palcami po mojej głowie, masując skórę pod moimi włosami. To, co powinno być rozpraszające, oczyściło mi umysł.
– Próbowałam być uprzejma, Taranisie, ale ty potraktowałeś mnie tak obcesowo, że nie będę dłużej przebierać w słowach. Dlaczego chcesz mnie w ogóle widzieć, a co dopiero przed świętami?
– Jesteś moją krewną. Chciałbym odnowić naszą znajomość. Święta to czas spotkań.
– Przez większą część mojego życia ledwie akceptowałeś moje istnienie. Dlaczego teraz tak ci zależy na odnowieniu naszych stosunków?
Jego moc zdawała się wypełniać pokój. Miałam wrażenie, jakby było w nim coś gęstszego od powietrza. Nie mogłam oddychać. Nie widziałam. Świat ograniczył się do światła. Było wszędzie.
Nagły ból otrzeźwił mnie tak brutalnie, że krzyknęłam. Kitto ugryzł mnie w nogę, jak pies, który próbuje zwrócić na siebie uwagę, ale to podziałało. Sięgnęłam w dół i pogłaskałam go po twarzy.
– Koniec rozmowy, Taranisie. Byłeś z niewiadomych powodów nieprzyjemny. Nie robi się czegoś takiego innym sidhe, co najwyżej pomniejszym istotom magicznym.
Mróz wstał, by wyłączyć lustro, ale Taranis powiedział:
– Słyszałem na twój temat wiele plotek, Meredith. Chciałbym zobaczyć osobiście, kim się stałaś.
– A co widzisz teraz, Taranisie? – spytałam.
– Kobietę, która kiedyś była dziewczynką. Sidhe, która kiedyś była pomniejszą istotą magiczną. Widzę wiele rzeczy, ale większość pytań pozostanie bez odpowiedzi, dopóki nie spotkam cię osobiście. Przybądź do mnie, Meredith, poznajmy się.
– Mówiąc szczerze, Taranisie, ledwie mogę funkcjonować w obliczu twojej mocy. Ty to wiesz i ja to wiem. A przecież i tak dzieli nas duży dystans: Byłabym głupia, gdybym dopuściła do tego, żebyś spróbował osobiście na mnie swoich magicznych sztuczek.
– Daję ci słowo, że nie zrobię nic takiego, jeśli przybędziesz na mój dwór przed świętami.
– Dlaczego właśnie wtedy?
– A dlaczego później? – odparował.
– Ponieważ zdajesz się pragnąć tego tak mocno, że to wzbudza podejrzenia.
– A więc odmawiasz tylko dlatego, że twoim zdaniem za mocno tego pragnę?
– Nie. Dlatego, że sprawiasz wrażenie, jakbyś był gotów zrobić wszystko, co w twojej mocy, żeby to zdobyć.
Nawet przez złocistą maskę ujrzałam, jak marszczy brwi. Najwyraźniej nie nadążał za mną.
– Przeraziłeś mnie, Taranisie. To chyba jasne. Nie oddam się w twoje ręce, chyba że złożysz przysięgę, że w mojej obecności będziesz zachowywał się, jak należy.
– Obiecam, co tylko chcesz, bylebyś tylko przybyła przed świętami.
– Nie przybędę przed świętami, a ty i tak obiecasz mi, co tylko chcę. Chyba że wolisz, żebym nie przybyła wcale.
Tym razem zaczął błyszczeć z gniewu.
– Przeciwstawiłabyś mi się?
– Nie mogę ci się przeciwstawić, ponieważ nie masz nade mną władzy.
– Jestem Ard-Ri, arcykrólem.
– Nie, Taranisie, jesteś królem Dworu Seelie, tak jak Andais jest królową Dworu Unseelie. Nie jesteś moim Ard-Ri. Nie należę do twojego dworu. Dałeś mi to jasno do zrozumienia, kiedy byłam młodsza.
– Jak możesz pielęgnować urazy, Meredith, kiedy ja wyciągam dłoń w pokoju?
– Nie dam się zwieść pięknym słówkom, Taranisie, ani pięknym widokom. Prawie pobiłeś mnie na śmierć dawno temu, kiedy byłam dzieckiem. Nie powinieneś się dziwić, że się ciebie boję, skoro zadałeś sobie tyle trudu, żeby ten strach we mnie wywołać.
– Nie tego chciałem cię nauczyć – powiedział, nie zaprzeczając, że mnie pobił. Przynajmniej to było szczere.
– Więc czego?
– Nie kwestionować rozkazów króla.
Oddałam się dotykowi dłoni i ust Doyle’a na moim karku, języka Mroza liżącego moją dłoń, zębów Kitta gryzących mnie delikatnie w nogę.