Выбрать главу

– Nie jesteś moim królem, Taranisie. Nie mam nad sobą króla, tylko królową.

– Szukasz króla, Meredith, tak głosi plotka.

– Szukam ojca dla mojego dziecka. Zostanie on królem Dworu Unseelie.

– Już dawno temu mówiłem Andais, że cierpi na brak króla, prawdziwego króla.

– A ty takim jesteś, Taranisie?

– Tak – odparł i chyba wierzył w to, co mówił.

Nie wiedziałam, jak na to zareagować. W końcu powiedziałam:

– Szukam innego rodzaju króla, takiego, który zrozumie, że nawet nieskończona liczba królów nie jest warta jednej królowej.

– Obrażasz mnie – powiedział i światło stało się ostre. Musiałabym włożyć okulary przeciwsłoneczne, by ochronić się przed jego nieprzyjaznym spojrzeniem.

– Nie, Taranisie, to ty mnie obrażasz, a przy okazji również moją królową i mój dwór. Jeśli nie masz nic lepszego do powiedzenia, to nie mamy o czym rozmawiać. – Skinęłam na Mroza i wyłączył lustro, zanim Taranis zdążył zrobić to sam.

Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. W końcu Doyle powiedział:

– Zawsze uważał się za babiarza.

– Sądzisz, że to był jakiś rodzaj uwodzenia?

Poczułam, jak wzrusza ramionami. Potem objął mnie i przytulił do siebie.

– Dla Taranisa każdy, kto nie jest pod jego wrażeniem, jest jak paproch w oku, który uwiera i boli. Musi go za wszelką cenę usunąć.

– Czy dlatego właśnie Andais rozmawia z nim nago, otoczona mężczyznami?

– Tak – odpowiedział Mróz.

Spojrzałam na niego. Ciągle stał przy lustrze.

– Czy na pewno robienie czegoś takiego przy innym władcy to zniewaga?

Wzruszył ramionami.

– Od stuleci usiłują się uwieść nawzajem albo zabić.

– Zabójstwo albo uwiedzenie – czy jest trzecia możliwość?

– Znaleźli ją – powiedział mi Doyle wprost do ucha. – Niepewny pokój. Sądzę, że Taranis chce przejąć władzę nad tobą – a poprzez ciebie, nad Dworem Unseelie.

– Dlaczego tak naciska, żebyśmy spotkali się przed świętami? – spytałam.

– Kiedyś w święta Bożego Narodzenia składano ofiary – powiedział cicho Kitto. – Chcąc zapewnić sobie powrót światła, mordowano Króla Ostrokrzewu, żeby zrobić miejsce dla Króla Dębu.

Spojrzeliśmy na siebie.

– Czy sądzisz, że szlachetnie urodzeni na jego dworze wreszcie nabrali podejrzeń, że coś z nim nie tak, skoro nie ma dzieci? – spytał Mróz.

– Nie słyszałem nawet echa takiej plotki – odparł Doyle. Oznaczało to, że ma swoich szpiegów na tym dworze.

– To zawsze króla składano w ofierze – powiedział Kitto.

– Nigdy królową.

– Być może Taranis chce zmienić tradycję – zauważył Doyle, obejmując mnie mocno. – Nie pojedziesz na Dwór Seelie przed świętami. Nie ma mowy.

Oparłam się o niego, pozwalając, by dotyk jego rąk dodał mi otuchy.

– Zgadzam się – powiedziałam cicho. – Cokolwiek planuje Taranis, nie chcę brać w tym udziału.

– A więc wszyscy się zgadzamy – stwierdził Mróz.

– Tak – przyznał Kitto.

Była to jednogłośna decyzja, ale jakoś wcale mnie to nie cieszyło.

Rozdział 38

W salonie ujrzeliśmy detektyw Lucy Tate siedzącą w różowym fotelu i popijającą herbatę. Wyglądała na niezbyt zadowoloną.

Galen siedział na kanapie i starał się być czarujący, w czym akurat jest dobry. Lucy nic sobie z tego nie robiła. Wszystko, począwszy od ułożenia ramion, przez to, jak skrzyżowała długie nogi, po machanie stopą mówiło, że jest zła albo zdenerwowana, albo jedno i drugie.

– No, wreszcie – powiedziała, kiedy wyszłam z sypialni. Przyjrzała się nam krytycznie. – Czy nie jesteście za bardzo ubrani jak na popołudniowe przyjemności?

Rzuciłam okiem na Galena na kanapie, potem na Rhysa i Niccę snujących się po pokoju. Nie widziałam nigdzie Kitta, co znaczyło, że jest w swoim legowisku. Nie było też Mędrca i zastanawiałam się przez chwilę, czy przypadkiem nie jest na swoim kwiatku w korytarzu. Galen kupił kilka kwiatów, usiłując poprawić mu humor. Nie pomogło.

Trzej strażnicy patrzyli na mnie z niewinnymi minami. Zbyt niewinnymi.

– Co jej powiedzieliście?

– Powiedzenie jej, że uprawiasz seks z Doyle’em i Mrozem było jedynym sposobem na powstrzymanie jej przed wtargnięciem do twojej sypialni, kiedy kończyłaś swoje spotkanie w interesach – wyjaśnił Rhys.

Lucy Tate wstała i rzuciła kubek do Galena. Złapał go w ostatniej chwili. Jej twarz oblał rumieniec.

– To znaczy, że tkwiłam tu blisko godzinę, bo oni mieli jakieś spotkanie w interesach? – Jej głos stał się niebezpiecznie cichy, każde słowo bardzo spokojne, bardzo wyraźne.

Galen wstał i zaniósł kubek do kuchni, trzymając go drugą ręką od spodu, by nie poplamić herbatą podłogi.

– Rozmawiałam z jednym z dworów faerie – powiedziałam. – Wierz mi, że wolałabym już, żebyś przeszkodziła mi w uprawianiu seksu.

Przyjrzała mi się uważnie.

– Wyglądasz na roztrzęsioną – zauważyła.

Wzruszyłam ramionami.

– To tylko moja rodzina, z pewnością byś ją polubiła.

Patrzyła na mnie długo, prawie minutę, jakby się na coś decydowała. Wreszcie pokręciła głową.

– Rhys ma rację. Tylko perspektywa zobaczenia cię in flagranti mogła mnie tu tak długo zatrzymać. Policja nie powinna się jednak mieszać do spraw rodzinnych.

– Jesteś tu służbowo? – spytał Doyle.

– Tak – odparła i stanęła przed nim z rękami skrzyżowanymi na piersi. Wyglądała cokolwiek bojowo.

– Co się dzieje, Lucy? – spytałam, siadając na kanapie. Jeśli chciała patrzeć mi w oczy, musiała ją obejść. Tak też zrobiła, ponownie siadając w różowym fotelu.

– Co się dzieje, Lucy? – spytałam raz jeszcze.

– Tej nocy miało miejsce kolejne masowe zabójstwo. – Lucy zazwyczaj patrzyła w oczy rozmówcy. Dzisiaj jednak wodziła wzrokiem po mieszkaniu, niespokojnie, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej.

– Podobne do tamtego? – spytałam.

Skinęła głową, patrząc na mnie przez chwilą, po czym przeniosła wzrok na telewizor i zioła, które Galen uprawiał na parapecie.

– Takie samo z wyjątkiem miejsca.

Doyle podszedł do oparcia kanapy, opadł na kolana, dotykając lekko rękami moich ramion. Sądzę, że uklęknął, by nad nami nie górować.

– Jeremy poinformował nas, że jego agencja została odsunięta od tej sprawy. Twój porucznik Peterson chyba za bardzo nas nie lubi.

– Nie wiem, co ugryzło Petersona, podobnie jak nie wiem, czy mnie to obchodzi. Gdyby dowiedział się, że z wami rozmawiam, mogłabym stracić pracę. – Wstała i zaczęła chodzić po pokoju, od okna do różowego fotela i między kanapą a białym stolikiem pod telewizor.

– Zawsze chciałam być gliną. – Pokręciła głowa, przeczesując palcami gęste ciemne włosy. – Ale wolę stracić pracę, niż znów zobaczyć coś takiego.

Usiadła nagle w różowym fotelu i spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, z poważną miną. Podjęła decyzję. Miała to wypisane na twarzy.

– Czy śledziliście tę sprawę w prasie albo w telewizji?

– W Wiadomościach mówili, że wypadek w klubie spowodowany był wyciekiem gazu. – Doyle trzymał brodę na moim ramieniu, kiedy to mówił. Jego niski głos wibrował na moim ciele.

Musiałam zmusić się, by ukryć wrażenie, jakie zrobiły na mnie jej słowa. Myślę, że się udało.

– Drugi wydarzył się w jednym z klubów techno. Tym razem mówiło się o narkotykach.

Skinęła głową.

– Tak, o pechowej partii ecstasy. To my wymyśliliśmy tę historyjkę. Musieliśmy czymś zająć dziennikarzy, żeby nie wpadli na właściwy trop i nie wywołali paniki w mieście. Ale oni zginęli dokładnie tak samo, jak w dwóch pierwszych wypadkach.