– Czuję się urażony – oświadczył Rhys. – Doyle i Mróz nie są jedynymi, którzy tu stoją.
Po raz kolejny popatrzyli na niego niezbyt przyjaźnie.
– Nigdy nie byłem ulubionym strażnikiem królowej, ale moje umiejętności w sztuce walki były cenione.
– Jestem jak Merry – powiedział Galen. – Urodziłem się długo po starych czasach. Dobrze władam mieczami, ale nie są to miecze magiczne.
– Ponieważ straciliśmy zdolność robienia takich rzeczy – dodał Mróz.
– Za każdym razem, gdy oddawaliśmy coś Bezimiennemu, stawaliśmy się bardziej cieleśni a mniej duchowi. Dzięki temu przetrwaliśmy, ale nie obyło się bez poniesienia pewnych kosztów.
Spojrzałam na Mroza i ujrzałam przy jego boku jego miecz, Zimowy Pocałunek. Popatrzyłam na pozostałych. Mróz jako jedyny był w tunice. Inni mieli na sobie normalne ubrania: T-shirty, dżinsy, buty, z wyjątkiem Kitta, który nosił tylko szorty i koszulkę. Ubiór mieli źle dobrany, ale ich broń była jak najbardziej na miejscu.
Mróz miał na plecach drugi miecz, który był prawie tak duży jak ja. Wiedziałam, że tunika skrywała więcej broni. Zawsze nosił pod nią broń, mimo że królowa tego zakazała.
Doyle nosił pistolet w kaburze na ramieniu, ale oprócz tego miał miecz przy biodrze i dwie pochwy z nożami na nadgarstkach. Noże błyszczały srebrzyście na jego czarnej skórze, ale miecz był tak samo czarny jak on. Ostrze było żelazne, a nie stalowe. Nie wiedziałam, z czego wykonana została czarna rękojeść; na pewno był to metal, ale metal, którego nie znałam. Ten miecz nazywany był Czarnym Szaleństwem, Bainidhe Dub. Jeśli ktokolwiek inny poza Doyle’em próbował go użyć, stawał się kompletnie szalony. Sztylety na jego nadgarstkach były takie same, wykonane zostały razem. Te legendarne ostrza trafiały w każdy cel. Na dworze nazywano je Ugryź i Zagryź. Naprawdę nazywają się zupełnie inaczej, ale nie wiedziałam jak.
Galen miał miecz przy boku i był to dobry miecz, ale nie magiczny. Przy jego pasku wisiał też sztylet. Pod koszulą miał oprócz tego kaburę z pistoletem i drugi pistolet z tyłu.
Ja przepasana byłam paskiem z kaburą, w której miałam pistolet. Nie pasował do sukienki, ale wolałam uratować się, wyglądając nieco głupio, niż zginąć, wyglądając idealnie. Oprócz tego miałam dwa składane noże za podwiązkami pod sukienką i mniejszy pistolet przy kostce u nogi. Swego czasu obydwa dwory uznały mnie za niegodną noszenia nawet niemagicznej broni.
Rhys miał swój miecz na plecach. Był on znany jako Przerażająca Śmierć, Uamhas. Oprócz tego miał topór przyczepiony do pasa i sztylety, ale nie jestem pewna, czy chciałabym stać obok tego kogoś, w kogo rzucał. Kiedy nie masz jednego oka, możesz mieć problemy z celnością.
Nicca miał miecz, który, podobnie jak miecz Galena, pozbawiony był magicznej mocy, a także dwa pistolety w kaburach.
Miałam powody, by sądzić, że obie ręce ma jednakowo sprawne. Z tyłu miał trzeci pistolet, a na pasku sztylet. To było standardowe wyposażenie, podobnie jak miecz.
Kitto miał tak małe pojęcie o broni palnej, że lepiej było nie ryzykować tego, że strzeli sobie w stopę, ale miał krótki miecz.
Mędrzec dysponował zaś malutkim mieczykiem, który błyszczał srebrzyście w słońcu. Nie zdradził nam jego nazwy.
– Znać nazwę czegoś, to mieć nad tym czymś władzę – wyjaśnił.
Rozległo się dudnienie. Ziemia uniosła się do góry, gdy część muru otaczającego posiadłość Maeve upadła. Bezimienny przechytrzył nas. Nie mógł ominąć osłony, więc zniszczył to, do czego była przymocowana.
Drgający kształt ruszył przez wyrwę w murze. Rozległo się kilka strzałów i dowódcy krzyknęli:
– Nie strzelać! Nie strzelać!
Doyle ruszył zdecydowanym krokiem naprzód.
– Użyję sztyletów. Muszą go trafić, taką mają moc.
– Czy uda ci się podejść wystarczająco blisko, a jednocześnie pozostać poza jego zasięgiem? – spytał Mróz.
Doyle spojrzał na niego przez ramię.
– Mam nadzieję – odparł, po czym ruszył dalej.
Mróz odsunął mnie od siebie i położył mi ręce na ramionach.
– Muszę iść z nim. Tam, gdzie on, tam i ja.
– Najpierw mnie pocałuj – powiedziałam.
Potrząsnął głową.
– Jeśli dotknę twoich ust, nie będę w stanie się od ciebie oderwać. – Pocałował mnie w czoło, po czym pobiegł za Doyle’em.
Rhys porwał mnie w ramiona. Byłam zbyt zaskoczona, by zareagować. Pocałował mnie tak mocno, że miał na ustach większość mojej czerwonej szminki. Opuścił mnie na ziemię cokolwiek pozbawioną tchu.
– Nie możesz odebrać mi odwagi jednym pocałunkiem, Merry. Nie kochasz mnie wystarczająco mocno. – Z tymi słowy pobiegł za Doyle’em i Mrozem, zanim byłam w stanie coś powiedzieć.
Brygada antyterrorystyczna udała się w ślad za mężczyznami, by ich wesprzeć. Potem wszyscy zniknęli nam z oczu, przechodząc przez wyrwę w murze.
O dziwo, Bezimienny również zniknął, chociaż słup powietrza powinien górować nad murem.
– A gdybyśmy weszli od tyłu i wyciągnęli stamtąd Maeve? – spytał Galen w ciszy, która zapadła.
Spojrzeliśmy na niego.
– Nie damy rady walczyć z Bezimiennym, ale to możemy zrobić.
Lucy uderzyła się w czoło.
– Ale ze mnie kretynka. Powinniśmy ewakuować stąd panią Reed już dawno temu.
– Ruszyłby za nią – odparłam. – Nie udałoby się nam jej stąd wywieźć, chyba że mielibyśmy na miejscu helikopter.
Lucy zamyśliła się.
– Może uda się go załatwić. Reedowie mają w tym mieście duże wpływy.
– Więc go załatw, jeśli możesz – powiedziałam.
– A tymczasem daj nam kilku ludzi i pozwól nam iść na tyły posiadłości – włączył się Galen.
– Idę z wami – oznajmiłam.
Potrząsnął z powagą głową.
– Nie, Merry, zostajesz.
– A właśnie, że idę. Zostałam nauczona, że przywódca nigdy nie prosi swoich ludzi o to, czego nie chce zrobić sam.
– Twój ojciec dobrze cię uczył, ale nie zapominaj, że jesteś śmiertelna, Merry. My nie.
– Policjanci też są śmiertelni, a idą z wami.
Potrząsnął głową.
– Nie pójdziesz.
W końcu postawiłam na swoim, ponieważ wszyscy mężczyźni, którzy mieliby szansę mnie przekonać, znajdowali się po drugiej stronie muru, stojąc twarzą w twarz z tym czymś, co mieliśmy zniszczyć.
Rozdział 42
Przedostanie się na drugą stronę muru okazało się dziecinnie proste. Był wysoki, ale nie tak wysoki, by nie można było przez niego przeskoczyć. Policjanci byli już w środku. Przekradłam się w wąską alejkę, która była porośnięta ciemnozielonymi kameliami, które tworzyły drugi mur, prawie skrywając dom przed naszym wzrokiem. To nie była pora ich kwitnienia, więc były tylko wysokimi krzakami z grubymi liśćmi. Miałam czas, by dokładnie przyjrzeć się tym liściom, ponieważ Lucy i Galen zatrzymali mnie w tych cholernych krzakach. Poszłabym dalej, ale oboje chcieli mieć pewność, że nie zrobię nic głupiego.
Jeden z idących z nami policjantów w mundurze poszedł za róg i wrócił z wiadomością, że z tyłu domu są przesuwane oszklone drzwi: łatwe do sforsowania. Właśnie mieliśmy iść za ten róg i otworzyć drzwi, by poszukać Maeve Reed, gdy zdarzyło się coś okropnego.
Bezimienny stał się widzialny.
Jego magiczna osłona opadła. Wciąż wciśnięta w krzaki kamelii, nie mogłam nic dostrzec, ale dwóch policjantów otworzyło szeroko usta i zaczęło krzyczeć. Inni policjanci tylko zbledli i próbowali uspokoić tamtych dwóch, ale jeden z krzyczących upadł na kolana i usiłował wydrapać sobie oczy. Jeden z policjantów rzucił się wówczas na niego, by go przed tym powstrzymać. Inny zaczął policzkować drugiego z krzyczących, klnąc pod nosem po każdym uderzeniu, aż w końcu tamten usiadł na trawie i zasłonił twarz, szlochając.