Kitto rzucił się na mnie, osłaniając przed lecącymi w naszą stronę kawałkami ciała. Krew zmoczyła jego ubranie jak deszcz.
Kiedy uniosłam głowę, zobaczyłam Niccę i Galena podchodzących do potwora. Każdy z nich w jednej ręce trzymał nóż, w drugiej miecz. Zaczęli go okrążać, ale jak można okrążyć coś, co ma niezliczoną liczbę oczu i kończyn?
Nie miałam pojęcia, czy to któreś z ostrzy zraniło go na tyle poważnie, że nie chciał ryzykować walki, czy też po prostu był już zmęczony tym ciągłym nękaniem, ale tym razem uderzył na nich magią. Nicca nagle został pokryty białą mgiełką. Kiedy mgiełka się rozproszyła, okazało się, że nie może się ruszyć. Nie miałam czasu, by się przekonać, czy wciąż oddycha, ponieważ Bezimienny ruszył na Galena. Mój zielony rycerz stał nieruchomo. Nikt nie mógł mu zarzucić tchórzostwa.
Krzyknęłam do niego, ale nie odwrócił się, a ja nie chciałam go rozpraszać; chciałam po prostu go ocalić.
Spróbowałam się podnieść. Kitto w końcu przestał mi w tym przeszkadzać. Galen nie miał żadnej magicznej broni; musiałam coś zrobić. Ruszyłam naprzód, ale Kitto mnie powstrzymał. Usiłowałam się mu wyrwać, ale poślizgnęłam się i upadłam w kałużę krwi. Moje ręce były teraz całe pokryte krwią – ciepłą, karmazynową posoką. Lewa dłoń zaczęła mnie swędzieć, potem piec. To była krew Bezimiennego, tak samo trująca, jak cały on.
Podniosłam się, usiłując zetrzeć krew rąbkiem sukienki, ale bezskutecznie. Gorąco wślizgnęło się do mojej ręki, mojej skóry i zaczęło wsączać się w moje żyły. Miałam uczucie, jakby cała krew w moim ciele zamieniała się w stopiony, gorący metal.
Krzyknęłam z bólu. Kitto dotknął mnie, próbując mi pomóc. Nagle krzyknął i odskoczył ode mnie. Przód jego T-shirtu pokrył się czerwoną krwią. Uniósł koszulkę na tyle, bym zobaczyła, że ze śladów, które zostawiły na jego ciele moje paznokcie tamtej pamiętnej dla nas nocy, zaczęła lecieć krew, o wiele mocniej, niż wtedy, gdy te ślady uczyniłam.
Mój kuzyn Cel był Księciem Starej Krwi. Mógł otworzyć każdą ranę, nieważne, jak starą. Ale te rany mogły być tylko tak duże, jak te kiedyś zadane. To było coś innego. Doyle powiedział mi kiedyś, że na pewno jeszcze moja druga ręka otrzyma magiczną moc. Nie było jednak sposobu, by dowiedzieć się, kiedy to nastąpi ani co to będzie za moc. Ból w moim ciele ustał, gdy Kitto zaczął krwawić. Ale nie chciałam, żeby Kitto krwawił. Chciałam, by krwawił Bezimienny.
Gdybym musiała dotknąć Bezimiennego tą swoją nową magiczną dłonią tak, by ona zadziałała, zginęłabym. Zamierzałam jednak zastosować magię tak, jak ludzie strzelają z pistoletów. Zaczynają z dużej odległości, stopniowo zbliżając się do celu. I strzelają cały czas, dopóki mają amunicję.
Wyciągnęłam przed siebie lewą rękę, kierując ją w stronę potwora, z otwartą dłonią i myślą o krwi, właśnie myślą o krwi, a nie z samym słowem „krew”. Pomyślałam o jej smaku, słonawym, metalicznym; o tym, jaka jest świeża i gorąca, o tym, jak zasycha. Myślałam o zapachu krwi i o tym, że świeżo utoczona zawsze pachnie mięsem jak surowy hamburger.
Myśląc o krwi, zaczęłam iść w stronę Bezimiennego.
Rozdział 44
Zrobiłam ledwie kilka kroków, kiedy ból powrócił, moja krew wlała się z powrotem w moje żyły i potknęłam się. Upadłam na kolana, rękę wciąż jednak mając skierowaną na potwora. Byłam pewna, że Kitto przestał krwawić. Krzyknęłam i zobaczyłam, że olbrzymie oko zaczyna się we mnie wpatrywać, jakby widziało mnie po raz pierwszy. Ból zaćmił mi wzrok i odebrał głos, oddech. Dławiłam się z bólu. Potem złagodniał, najpierw troszkę, potem bardziej. Kiedy mgiełka cofnęła się sprzed moich oczu, zobaczyłam, że z ran Bezimiennego leci krew, nie tak jak krew powinna tryskać, tylko jak strumienie wody, szybciej. W końcu, gdy ból zupełnie zniknął, krew zaczęła lecieć z wszystkich ran, jakie zadano tego dnia potworowi. Z każdej dziury po kuli, z każdego zadraśnięcia.
Bezimienny ruszył w moją stronę ciężkim krokiem. Wiedziałam, że jeśli mnie dosięgnie, zabije mnie, więc musiałam go zatrzymać.
Pomyślałam tym razem nie o krwi, a o ranach, nie o krwawieniu, a o zabijaniu. Chciałam go zabić.
Rany zaczęły się otwierać jedna po drugiej. Wyglądało to tak, jakby jakieś gigantyczne, niewidzialne ostrze zadawało potworowi wciąż nowe pchnięcia. Krew zaczęła lecieć szybciej, aż w końcu Bezimienny był nią pokryty od stóp do głów. Potem krew wytrysnęła z niego prawie czarną falą. Rozlała się i dotarła do mnie, aż w końcu klęczałam w gorącym strumieniu krwi, a on wciąż jeszcze krwawił.
A im bardziej krwawił, tym spokojniejsza się stawałam. Spokój wypełnił mnie całą. Klęczałam w coraz większym strumieniu krwi, patrząc na potwora, który pochylał się nade mną, i nie czułam strachu. Nie czułam nic oprócz magii. W tej chwili żyłam, oddychałam i cała byłam zaklęciem. Moja magiczna dłoń użyła mnie tak, jak ja użyłam jej. W starej magii to, kto jest panem, a kto sługą, nigdy nie jest pewne.
Bezimienny wznosił się nade mną jak wielka krwawa góra, był już ledwie kilka jardów ode mnie. Słyszałam jego ostry oddech. A potem eksplodował. Tak jakby każda kropelka krwi wybuchła w tym samym momencie. Powietrze stało się czerwone od krwi i nagle miałam wrażenie, jakbym znalazła się pod wodą. Przez chwilę myślałam, że się utopię, potem jednocześnie zakrztusiłam się i próbowałam wypluć krew.
Coś dużego uderzyło mnie w bok głowy i upadłam na pokrytą krwią ziemię. Nawet teraz potwór usiłował zabrać mnie ze sobą. Pokryty posoką Kitto i Mędrzec na jego ramieniu to były ostatnie rzeczy, jakie zobaczyłam, zanim ciemność wypełniła cały mój świat.
Rozdział 45
Kiedy odzyskałam przytomność, unosiłam się w powietrzu. W pierwszej chwili pomyślałam, że to sen. Potem ujrzałam Galena, który również się unosił, ale był poza zasięgiem moich rąk. Odkryłam, że wszystkie istoty magiczne, które były ze mną u Maeve, unoszą się w powietrzu. Magia była wszędzie, wypełniała powietrze jak wielobarwny pokaz ogni sztucznych, latając wokół nas jak stada fantastycznych ptaków, które nie znały nieba śmiertelników. Całe lasy rosły i więdły na naszych oczach. Śmierć pojawiała się i znikała. To było tak, jakby czyjeś sny i koszmary senne maszerowały przed moimi oczami w jasnym kalifornijskim słońcu. Był w tym jakiś surowy urok, prosta magia.
A potem ta magia rozlała się na Rhysa, Mroza, Doyle’a, Kitta, Niccę, nawet na Mędrca. Patrzyłam na drzewo unoszące się obok Nicki i znikające w nim. Mędrzec był pokryty kwitnącą winoroślą. Umarli ludzie podeszli do Rhysa i wmaszerowali w niego, podczas gdy on krzyczał. Mróz był pokryty przez coś, co wyglądało jak śnieg. Zmiatał to swoją zdrową ręką, ale nie mógł tego powstrzymać. Ujrzałam też Doyle’a ukrytego za czymś czarnym i wijącym się; potem magia w końcu odnalazła Galena i mnie i okazało się, że unosimy się ledwie kilka stóp od siebie. Byliśmy spowici zapachami i kolorami. Czułam zapach róż i krew pojawiła się na moim nadgarstku, jakbym skaleczyła się kolcami. Pomyślałam, że wszyscy odzyskali to, co oddali Bezimiennemu, tylko ja i Galen nic nie odzyskaliśmy, bo nic mu nie oddaliśmy. Myślałam, że to nas ominie, ale myliłam się. Magia uwolniona z jego ciała chciała znów w kimś być.