Выбрать главу

książki, ale chcieliby coś w tej sprawie zrobić, choćby gest drobny Jeśli więc mimo literackich ogromnych uzdolnień nie zadebiutowałeś ciągle, wpłynięcie na tej talentu pozbawionej autorki losy choćby poprzez parę słów surowych i dosadnych na temat jej brzydoty intymną więź między wami stworzy i sprawi, że w towarzyskiej błyśniesz rozmowie jako oczytany I w poglądach niezależny swoich człowiek.

Sylwester. Grudzień cztery dwa tysiące. A koło ósmej mieli przyjść ci goście, i przyszli, ale kolo dziewiątej i dwaj wyłącznie, ze swoją dziewczyną młodszą o połowę, w kwestii alkoholi ciężko doświadczoną już tego wieczoru, przyjechał na kawasaki sto osiem Mak Robert, dziennikarz muzyczny koło pięćdziesiątki dość wpływowy, przeżywający wielki come back na prasy łono dzięki publicznemu przyznaniu się do nadwagi i z otyłością kłopotów Docelowo artykułu autor negatywnego o zespole Konie. Niestety jakiś spłoszony był i nerwowy „Ojej „a gdzie inni goście”- z fałszywym rozbawieniem zawołał już w przedpokoju, zdejmując kowbojki z klamrą złoconą, przeczesując na czarno farbowane włosy imponującej długości w lusterku kieszonkowym i szczerząc zęby o pasującym do włosów kolorze, również czarne, ale za to własne swoje I widząc wiatr po pustym hulający stole, zaledwie po zupkach chińskich parę opakowań plączących się po nim, I ogólnie nieporządek, którym mieszkanie na osiedlu strzeżonym było trącone, majtki z dniami tygodnia na środku porzucone, powiedział „ojej, a tu nieoficjalnie raczej tak, domowo”, a jego dziewczyna młodsza sporo, w serialu aktorka, przechodzącej ulicą osoby odtwórczyni roli, chwiejąc się miarowo czknęła głośno na znak z nim zgody „Parę miało wpaść dość ciekawych myślę osób, poczekamy jeszcze do dziesiątej”- Retro Stanisław znów dobrą minę do gry zrobił wiadomej, i wziął z rąk gości swoich salaterkę z krewetkami z mrożonki, „Gardzę tobą”- rzekła Anna Przesik, gdy w szafce kuchennej ją schował, że przydadzą się na potem jeszcze się przekona ona- tak pomyślał Stachu, a na stole postawił miskę z suchym makaronem, i solniczkę postawił obok, „komu przekąski”- uprzejmości pozory stworzył. Dziwnie trochę spojrzał się Mak Robert, może też dlatego, że zeza miał obu oczu, tymczasem wszystko było coraz jakby gorzej. Może momentem było przełomowym, kiedy próby zdjęcia kozaków przez dziewczynę Roberta okazały się płonne i się nie powiodły mimo prób pomocy, i w miejscu gdzie siedziała dwa ołowiane bajora znaczyć zaczęły podłogę, chociaż imprezy był dopiero początek, więc czy dziwić Stachowi się można, że czarny foliowy worek pod buty jej podłożył, przecież i tak prawie była nieprzytomna i oczu miała otwarte wyłącznie połowę, a to było wszystko niespłacone, i dywan z Ikei, i podłogi, Robert w skarpetach siedział, przynajmniej on kultury miał trochę, ale jakiś nieswój był i jakby unikał oczami jego wzroku, nie palił się do rozmowy to wartość konstans sprawdzał liczby łańcuszków i pierścionków”; to w gry zaczynał grać na telefonie, to bawił się sygnetem z czaszką na palcu złotym, no i ogólnie atmosfera od początku zsiadła siadła jeszcze bardziej od tego incydentu z workiem, a Stachu, aby wszyscy poczuli się swobodnie, powiedział „poznajcie się Robert, to jest Przesik Anna, bezrobotna”, no fakt, trochę chciał jej tym przykrości zrobić, „hmm, parę złotych miałbyś może, to Ania skoczy po jakiś alkohol” – zaraz potem dodał, zdziwił się Mak trochę, ale wyjął portfel, ale wtedy ona „nigdzie nie idę”- zaczęła stawiać opór, więc sam przeklinając poszedł, a był kawałek drogi do Świata Alkohole, a skąd ma on wiedzieć, co oni tam sami robią? No ale dobra, przyniósł cztery wina „Soffia”, niedrogie choć zdaje się markowe i dobre. Wyraźnie cichnie rozmowa jak on wchodzi, jest już po dziesiątej. „To nikt nie przyjdzie nas oprócz?”- spytał Robert znowu, o Maryjo i Boże! Czy zamknąć się wreszcie ten koleś nie może? A jego dziewczyna jakieś czterdzieści lat od niego młodsza czka głośno i rytmicznie jak snu tego złego metronom. „Przyjdą, ale później”- mówi Stachu, bo już nie ma cierpliwości. „To znaczy kiedy?” – pyta Mak. Mówi mu Stachu: „potem”, zbyt nieco gwałtownie, niech będzie wreszcie – myśli – ta dwunasta i niech się ta farsa skończy „No częstujcie się makaronem” – zachęca i posypuje go solą. Anna Przesik pijana jest już dosyć, bo nie wylewa za bez kołnierza sukienki swojej kołnierz, przy czym dziwnie jakoś wygląda, plamy zakwitły na jej dekolcie jak maki pod Monte Cassino czerwone, twarz jak wyprana w wodzie za gorącej, napina się i idą przez nią jakieś prądy jak chmura elektryczna stoją jej włosy tak się rzuca na jej fizjonomię wewnętrznych przemian proces, który właśnie ona przechodzi, nienawiści pełnym śledząc Stacha kroki wzrokiem jak czubkiem noża, jak noża ostrzem za każdym ruchem jego wodzi. „Radio włączymy może” – proponuje pojednawczo Robert, w podbródkach licznych robiąc sobie porządek, ale posunięcie nie jest to dobre, bo jak na złość zespołu Konie wałkowane są przeboje, „Wiele jest opinii, jeszcze więcej poglądów, ktoś ci powie: usuń ciążę, ktoś inny: nie rób tego chłopie”. O Boże, Stachu mówi: „ale chujoza!”, czekając aż Robert go poprze, bo zawsze negatywnie rozmawiali o tym złym i nieutalentowanym zespole, ale o zgrozo, doczekać coś się nie może, o krytyce negatywnej z Maka strony nie ma teraz nawet mowy „Co ty uważam, że całkiem są dobzi” – mówi niby nic Robert i w popłochu się za drzwiami w razie czego rozgląda i ewakuacyjną ewentualną drogą, ale Stachu nic nie daje po sobie poznać, „moje serce bije rytmem miłości”, dzięki jodze całkowity okazuje teraz spokój, chociaż gniew straszny opanowuje go i chęć mordu, „dobzi mówisz… a co słychać u Szymonu?”. „A Szymon dobrze”

– mówi Robert przez interlokutora zachęcony – „to bardzo zdolny chłopak, świetny z tymi Koniami medialny nakręcił projekt, podał do wszystkich gazet, że to osoby umysłowo chore, i trafił w dziesiątkę, prawdziwym wydarzeniem jest teraz każdy właściwie ich koncert, bo w pewnej chwili wychodzi na środek i padaczki napad symuluje jeden z członków, a inni bełkoczą i robią ślinotok, i publiczność ze śmiechu w majtki mocz oddaje podobno”. „Aha… to bardzo fajny projekt…tak myślałem, że coś robi, bo nie mogłem ostatnio się dodzwonić”, „A bo tak, a bo zmienił Szymon numer telefonu”. „To jeśli możesz, podaj mi go proszę” „Niestety Stachu sorry Szymon zabronił dawać postronnym osobom, naprawdę sorry”.

Nieee… być nie może… Stachu w fotel całkiem nowy wpija paznokcie, z twarzy na wolność wyrywają się mu oczy moje serce – powtarza w myśli sobie

– bije rytmem miłości, jestem rolnikiem, stodołę mam sporą i uczciwe w niej konie. W chałupie siedzę na bronie, jajka gotuje żona, dzieci z rączkami śpią na kołdrze, na orędzie prymasa czekamy przed telewizorem… Choć serce jego też tendencje separatystyczne przejawia względem Matki piersiowej i chce z niej wyskoczyć, nawet ono chce Stacha zostawić na lodzie tej do innych niepodobnej nocy ledwie oddycha, bo również płuca chcą do rebelii się podłączyć, tylko spokojnie Stachu, tylko spokojnie… „a ty co tak cicho siedzisz, ze stołu posprzątaj” – mówi do Anny Przesik dość może głośno i nieco za gwałtownie, gdy tylko zdoła ochłonąć z negatywnych emocji – „jakieś worki się walają tutaj proszę a siedzi ona, baronowa, noga na nogę, pies ze wzwodem cię wąchał moja droga. Raz dwa proszę to pozbierać i natychmiast wyrzucić do kosza”. „A ty Robert” – do Maka się zwraca również surowo – „też nie siedź jak dziewczyna sprząta, zobacz, ile nawlekliście z sobą błota, ty i ta twoja kokota, do toastu zostało jeszcze czasu sporo, więc nie siedzieć tak, tylko do roboty! Jak wrócę mam nadzieję że będzie już porządek”. A sam mamrocząc jakieś mantry uspokajające pod nosem, płaszcz ubrał, buty i zrobił to, co fabularną opowiadania tego jest osią: w noc poszedł, by odnaleźć i zabić Szymona, złamasa, hochsztaplerza, mediów lautensaga, hannusena i demona. Ale przed wyjściem jeszcze by Maka oportunizm ukarać i zdradę sankcją obłożyć, ogrzewanie ustawił gazowe w mieszkaniu na trzydzieści dwa stopnie i wszystkie pozamykał szczelnie plastikowe okna.