„Oczywiście, sprawdzę, ja to może nie całkiem, ale może kogoś brzydkiego szuka ktoś z kolegów akurat w branży” – mówi i inne pierdoły takie, wizytówkę mu daje specjalną na takie okazje: starą, z telefonem nieaktualnym. „To na razie, za dni parę koniecznie zadzwoń” – mówi mu gdzie indziej patrząc, wychodzi na ulicę, myśli jakieś, wyobraźnia, brzydką laskę grającą na yamasze stara się sobie wyobrazić z innych myśli braku, i wiem olśnienie, iluminacja, jak w bloku zapalone naraz wszystkie światła: nowość totalna, prosta prostotą rzeczy genialnych, czy nie tego szukał właśnie?
Hej ludzie, odłóżcie te noże, ona nie napisała nigdy żadnej książki, spokojnie, odłóżcie z ręki stolec, gówno nie ucieknie, gówno poczeka na lepszą osobę, dobrego gówna swojego nie będziesz przecież marnować na gospodynię domową, co po domu chodzi wlekąc za sobą odkurzacza odwłok i niby coś robi, ale jak ma coś robić, powiedz człowieku jak masz zrobić cokolwiek, jak nikt nie widzi tego, jak nikt nie patrzy na to co robisz, jak siedzisz w domu. Gazetkę taką ścienną ma w dużym pokoju, przed którą staje raz po raz i dotyka się w okolice narządów płciowych i klatki piersiowej, wycinki wszystkie prasowe zabezpieczone folią, zna je na pamięć ale przeczytać raz jeszcze co szkodzi, oczywiście te pozytywne wyłącznie, w kwiatach przed nimi stojących zmienia wodę, świece zapala zapachowe, sadzi choinki w podłodze, na zdjęciach swoich biel zębów poprawia biurowym korektorem, a wszystko mówi: koniec, wszystko szepcze: koniec, Kuczok Wojciech na odczycie w Kiełbasie Śląskiej, a ona w domu, w domu. Hej ludzie, odłóżcie te gówna te noże, ona nie napisała już nigdy żadnej książki!
A on już w myślach ogłasza nową medialną epokę: niniejszym koniec flaków, sraki, tematów analnych, czas nadszedł uwagę zwrócić na realia, na czasu prawdę, na wartości, których ludzie pragną, na przekór więc obowiązującym tendencjom estetycznym i mentalnym, on, Szymon Rybaczko, menadżer genialny wylansuje brzydką łaskę! Brzydką ekstatycznie, brzydką fatalnie, bez cycków i bez dupy za to z brzuchem i garbem, brzydką w taki sposób specjalny nie mandaryńkę co wypadła komuś z torebki w solarium, ale klimat pielgrzymkowo-parafialny jakby do Częstochowy szła na pieszo z Gdańska dzień piętnasty w Kubota klapkach, pijąc wodę z kałuż i żywiąc się osami, gałęziami, bo grupą docelową będzie tu wymagający target chrześcijański, laskę, która nie śpiewa „kocham cię bardzo” czy „cienie i blaski ma moje i twoje solarium, nasze solarium”, tylko totalnie odrzucona, wyśmiana, niekochana, garbata, porusza problematykę społeczną, syfu, zła, życia niskich standardów, ludzie z widowni rzucają w nią ogryzkami, psimi gównami, srajtaśmą, szal, ekstaza, mieszanina litości i pogardy on już to widzi oczami wyobraźni, to medialnie jest genialne, to jest dynamit.
Ale jak taką znaleźć, zaczął zadawać sobie pytanie, zrobił casting, ale przyszły wszystkie te co przychodzą zawsze, brzydkie owszem, ale jakże banalnie, od perfum wypitych zalane, odchudzone, pryszcze czymś pozaklejane, garb przypudrowany kostium kąpielowy pod płaszczem, na biurku się kładą i myślą, że mu staje, chcą możliwości prezentować wokalne, a tu nie chodzi o możliwości wokalne żadne, no bądźmy realni, ta tu klęczy prawie, bo zawsze tak jest, że w którejś tam chwili casting zamienia się w festiwal ogólnych płaczów i świętokrzyski lament, tego znajomość na pamięć, społeczeństwo sfrustrowane, odporności konieczność, psychiczne na to przygotowanie: „nie mam pracy jak pan chce to ja uklęknę przed panem, a może szuka pan kogoś do sprzątania mieszkania? Będę myć podłogę rękami, wycierać włosami i polerować twarzą, bardzo tanio, ja proszę, błagam i tak dalej, i am a in your headflights rabbit, tu jest moje curiculum vitae, a w ogóle to mój kuzyn mieszkał kiedyś w jednym bloku z panem tylko w innej klatce, miał twarz, włosy na pewno pan kojarzy Marcin, ja błagam, ja zaklinam pana”. No to jak ci jedna taką apostrofę zapodaje, to jeszcze wytrzymać da się, ale druga, czwarta, tobie plamy narastają pod pachami, ciastka stają w gardle. W końcu mówisz wprost: „basta, proszę mi przestać jęczeć i płakać, co sobie myśli pani do cholery jasnej? Tak, jestem bogaty jestem bogaty jestem bogaty przyznaję, to co, to mam się z tego powodu pochlastać?? Myśli pani, że ja jestem od tego szczęśliwszy niż pani? Jedzenia mam pełno i co z tego, jak mi się jeść nie chce wcale, rzeczy jakichś mam pełno, gratów i tylko mi się na tym kurz gromadzi. Proszę się nie starać poczucia winy mitu jakiegoś wpajać, że mam się czuć winnym o całe zło świata, co chce pani, żebym się tu zaczął tarzać? Są chyba jakieś instytucje, PCK kontenery z ciuchami stoją na kroku każdym. Owszem, no cieszę się, że nie jestem panią, ale nikt nie ma dzisiaj łatwo, też mam żylaki, córka z białkową skazą, z żoną mi się nie układa i do kogo ja iść mam, do kogo się skarżyć? Sam swojego losu każdy jest panem. Niech pani wstaje, następna pani, następna pani”. Itak piętnasta, szesnasta dwudziesta czwarta, zwątpienie narasta, siedział dzień cały i żadnej nie znalazł, tylko nadwerężył sobie układ centralny doła złapał, cztery wypił kawy o czym wiadomo, że lekarz mu zakazał, jedzie do domu, otwiera zamek, a tam Sandra aerobik uprawia przy Nie myśl nic kochanie, włącza radio: Nie myśl nic kochanie, w telewizji Flaky w rozmowie z Robertem Makiem, „Wprost” otwiera czy inną jakąś prasę: „Nie trzymając kału” – Flaky o zespole genialnym pisze Sawicka Maria czy Marta, zwężają się rzeczywistości ściany obniża sufit, szemrzą dywany wszystko go pogania, wreszcie zaczyna się zastanawiać, myśli, myśli, wie! Jak się nazywał ten psychiatra? Raz dwa, telefonów parę, z tą siostrzenicą się umawia w Filozoficznej Jadłodajni, wpada tam, choć nadzieję już stracił i co? I nie wierzy oczom własnym, od razu, że to ona rozpoznaje, dziewczynę widzi, myślał, że nie znajdzie jakiej albo brzydszą nawet, twarz świni a psa ciało, oczy kaprawe jakieś zaropiałe, każde z innego jakby zestawu, zębów pełne wargi, a w inną stronę uśmiecha się każdy „Patrycja Pitz” – ona się przedstawia. Na czole żyły się płożą, powiem w różnych kolorach wzorach i rozmiarach, poszukiwań ukończenia ekstaza, ze sobą przyniosła yamahę, podłączyła do kontaktu, zaprezentowała parę standardów, „Wielki talent!”, krzyczał, gdy grała, „wie]M talent”, jakby po wodzie stąpała na nią patrząc, absolutny z jego strony zachwyt, aż że to fatamorgana przez chwilę się obawia, „przepraszam cię na chwilę, nigdzie się nie ruszaj, lecę się załatwić”, spuszcza wodę by nie być słyszanym, dzwoni do firmy „udało się, kurwa, udało! Mamy ją! Mamy!”.
Następnego dnia z wizażystką spotkanie ustawił. „O kurwa”- z początku się babie wyrwało, i on pyta czy to jest profesjonalizm? Od razu jej skleszczył za to szufladą palce, żeby zrozumiała, że ma się zamknąć, profesjonalnym okiem Patrycję obejrzała: jest idealnie prawie, tylko parę pryszczy z czubkiem białym przykleić jej się zdecydowała i włosy wysmarowała olejem jakimś, no jak to zobaczył, to sam się przestraszył, bo gdzieś to się tam to wszystko w mózgu odkłada, w każdym razie dziecku nigdy by nie pozwolił na to patrzeć, sam budzi się z niedawno od swojego „Sandra! Sandra!” rozpaczliwego wrzasku, sen miał z rodzaju tych 3D prawie namacalnych, widział Patrycję jak nachyla się nad nim, wręcza mu swoją twarz straszną i mówi: „teraz to ty ją masz, Rybaczko.” O Boże, obudził trzęsąc się cały a Sandra uspokoić go jakoś zamiast, trzasnęła go w twarz dłonią otwartą: „odwal się ode mnie palancie nienormalny swoją połowę łóżka masz tam, to się na moją nie ładuj”, i tak dalej, uspokoić go jakoś zamiast, „tu jest linia podziału” – powiedziała, ręką swoją połowę materaca odgradzając i większość kołdry dla siebie zabrała. I z powrotem poszła spać, a on jeszcze długo nie mógł zasnąć, lęków taki ogarnął go atak różnorakich, może miało to zresztą także zaczepienie w wydarzeniach innego rodzaju, kiedy sprawcy nieznani w zeszłym miesiącu pomalowali go na czarno olejną farbą, o czym już było tu wspominane, jak więc miał nie bać się, jak miał żyć normalnie? Wracał akurat z pracy dzień jak co dzień, z samochodu wysiada, idąc w kierunku bramy i łubudu nagle! Do dzisiaj jak sobie to przypomni, to robi sie blady szok, skandal, koniec świata, tu przed chwilą szedł jeszcze, teraz nogami w powietrzu macha, przed chwilą widział światło, teraz widzi to czarno, było ich dwóch albo trzech, nie widział ich twarzy od tyłu go zaszli, jedno jest pewne – był to ktoś z branży podejrzewa menedżera Flaków, chociaż według jego prokuratora, którego z miejsca powiadomił o sprawie, poszlak nie ma żadnych, po prostu żadnych, jakby nic nigdy się nie stało. „W sądzie” – wrzeszczał – „się spotkamy…”, ale jak z człowiekiem z nim pogadać zamiast, pomalowali go na czarno, na papie wciąż ma smugi jeszcze farby których doczyścić sie nie dało, a próbował wodą utlenioną, próbował denaturatem, może zresztą byli to prawicowcy jacyś, chcący załatwić go za wylansowanie pedała, a może Sandra ich na niego nasłała, sprawa jest ciągle badana, w każdym razie nie wie, co dokładnie się działo, ze strachu przytomność stracił i obudził się w szpitalu już pomalowany ekstremalna sytuacja, po której doznaniu jak ma być normalny? Wszystko zrozumiał leżąc na tym oddziale, wszystkie świata zasady wszystko go swędzi, drapie, „Głos Szpitala” czasopismem sobie twarz ochładza, chociaż nie wiadomo, kto to macał, strony przewracał palcem, co wcześniej sie po raku drapał. Fiuta się tu boi wyjąć do sikania, żeby mu coś nie usiadło, jedyne co go psychicznie ratowało, to wstępne zarzutów formułowanie oczami wyobraźni, które padną, bo że szpitalowi założy w sądzie sprawę to już wtedy wątpliwości nie ulegało: