Powiedz dziś to MC Doris, cynizmu i pesymizmu ciągłego koniec, czas na uczucia dodatnie i afirmację zastanej rzeczywistości, koniec szorstkich ocen, negatywnej krytyki koniec, bezpodstawnych oskarżeń z użyciem mętnych pojęć, do Afryki sobie pojedź, to zobaczysz, co to znaczy jak człowiekowi życie może zniszczyć brud i choroby brutalne na widelce wojny i stosunki analne, tak ci powiem, człowiekowi drugiemu dobre słowo dać, a nie że wciąż tylko kurwa i jej najlepsza koleżanka mać to jedyne co do powiedzenia innym masz, powiedz to MC Doris, banału się boisz, słów dobrych, o co ci dziewczyno chodzi, czy optymistycznie raz spojrzeć aż tak boli, czy optymistycznie raz spojrzeć ci szkodzi?
Ty byś umiała na pewno dużo lepszy świat wymyślić, nikt w to nie wątpi, ale biednemu Bogu tak świetnie nie wyszło. Ty byś to umiała lepiej zrobić, nikt nie wątpi, ale na co ty sprawiasz osobom starszym przykrości, powiedz MC Doris. Zobaczyć raz stronę świata jasną, jest cień, więc musi być też tu gdzieś światło. Zobaczyć raz stronę świata jasną, cień jest tylko światła ciemnego odmianą.
Grudzień, rok czwarty dwa tysiące, miasto Warszawa państwo Polska, zła dzielnica na literę pe, tu ona pracuje w sklepie, ta Katarzyna Lep, o której jest ta opowieść, tu obok na Jagiellońskiej liczy w kasie pieniądze, sprzedaje chleb, co, źle? Jakie widzisz w tym treści pejoratywne, aspekty świata brzydkie, że dziewczyna drugiemu człowiekowi chleb sprzedaje, gdzie na receptę się chleb wydaje, są takie zimne kraje, a ona nikomu nie odmówi, choćby był brzydko i śmierdząco ubrany dla każdego ten sam chleb kosztujący każdego ceny takle same, choćby chory był i śmierdział, to nikt go od półek nie odpędza z estetycznego względu czy niedemokratycznego punktu widzenia, jeśli ma pieniądze, to nikt tu nie powie mu „dla pana tak ale dla pana nie”, nie wyprosi go Katarzyna Lep z piekarni na Jagiellońskiej z ubraniowych pobudek, bo selekcji nie ma w tym lokalu żadnej. Rozpoczął się grudnia dzień, niebo piękny ma „szarość polska” piwniczny odcień, tak psychodelicznie może być tylko w naszej szarej strefie klimatycznej, elo, Warszawa, z deszczem cichy śnieg, sączą się z drzew czarne liście, orzeźwiający mrozu powiew czujesz na skórze swej, a Murzyn teraz dyszy i zalewa czarnym potem się w swej sferze klimatycznej, widząc halucynacje i fatamorganę, co to za życie tak w gorącym ciągle siedzieć, słońce nadmiernie po oczach oświetla cię, za jasno przecież tam dla normalnego człowieka jest, a u nas jak w piwnicy po ciemku siedzisz sobie przyjemnie, siedzę ja, siedzisz ty siedzi Katarzyna Lep, melodię kolejnego dnia wygrywa na kasie swej, do na prawo jazdy egzaminu pilnie uczy się, mimo że oblała już razy sześć, siódmy zdawać chce, nie zraża jej niepowodzeń matnia i nieudanych porażek sieć, co, źle? Że ma dziewczyna zapał i chęć, polepszy standard polepszy swe życie, w CV będzie miała dodatkowy aspekt i lepszą znajdzie pracę, i co, i źle, nie podoba się? Że nie będzie musiała już tak łazić piechotą wszędzie, od czego odpadają obcasy i podeszwy rozpuszczają włosów kompozycję kwaśne deszcze, niszczy się człowieka kolor, rolują brwi i odklejają rzęsy wygląda się potem jak po wstrząsoelektrach i terapiochemii, wygląda się potem jak po prostu niekoniecznie, komu tak łazić ciągle się chce, noga za nogą się jak przez czyściec się wciąż ulicami wlec, biodegradacji dobrowolnej poddawać się i gówno nieraz też się nawinie psie, a potem to czyść, lecz hałas wiem, oto wchodzi pierwszy klient, drzwi jęknięcie i stęk, monet gorących perkusja i brzęk, w dłoni małej zaciśniętej, kto to jest, kto chce tu kupić pieczywo i chleb? To mały chłopiec, co, źle, nie podoba się? Coś nie tak, że postury jest niewielkiej? A ja mówię: pewnie, niedużym jest być lepiej, duży wzrost sprzyja zahaczaniu się ciągle o zwisające gałęzie, o mebli i framug ostre krawędzie, chorobom sprzyja podeszły wiek, nie ma co przyczepiać się, on wykonuje kupowania wielu pączków gest z dżemem, bo również cukiernicze tu można zaspokoić fanaberie, kupuje o wiele za wiele niż może zjeść, o wiele za wiele, skąd pieniędze ma ten Piotruś na takle frikasy z dżemem za groszy dziewięćdziesiąt dziewięć, to jednego oiro ćwierć, w Niemczech można za to jedną zapałkę i odpowiadającą jej ilość draski mieć, a w Polsce można za to przeżyć cały dzień, tak korzystnie cenowo u nas jest, więc nie narzekaj, żyć tu opłaca się, a on choć ubrany jak miniaturka menel, ofiara braku gustu i estetycznego wyczucia pań w opiece społecznej, to na pączki sobie pozwolić może, wczoraj wieczorem zauważył ze swym starszym koleżkiem jak filmowy utwór kręcą na Inżynierskiej, kabli szpule wydały mu się bardzo piękne i ekipy snujące się szepczące cienie, żmije i krety drabiny i węże, światła i duże cycki aktorek pięknych, wbiegł do wozu, chwycił jakiś kawałek materii i w krzaki z tym popędził, tam z koleżką się swą satysfakcją podzielił, a tamten nawet jej nie przymierzył, tylko go po łbie kartonem po winie „Cherry” zdzielił, co zrobiłeś inteligencji pozbawiony skurwielu, jedziesz na paradę homoseksualnych cwelów? Nie ze mną te numery więc Piotruś z powrotem do wozu dyr dyr dyr ze skradzioną szmatą pospieszył, tam pani siedziała bardzo piękna, i choć miał osiem lat dopiero i siusiaczka jak kredka małego do sikania ledwo zdatnego, to pomyślał jak korzystnie byłoby taką zerżnąć, a potem opowiedzieć wszystko kolegom, jak to jej włożył i że jej pierwszy raz to był, i jak to zrobił, co włożył i do czego, ale nic z tego, bo piękna pani płakała i to przez niego, bo to była sukienka za pięć tysięcy oryginalna od Armaniego, no może tańsza nieco, ale w każdym razie była to kiecka droga, poza tym pożyczona, zniszczona trochę, ale również droga była zupa którą była poplamiona, pani nie mogła się uspokoić i przestać tak szlochać, nikt tu pocieszyć jej nie może, ani producent, ani smaczny katering, ani sympatyczny oświetleniowiec, łzy jej kapią na podłogę i zamieniają się w owady biegające różowe, i uciekają, ale za ten realizm magiczny sorry że takie rzeczy nie dzieją się wiadomo, wracamy do pełnej rzeczywistości w całej ponurej okazałości: „Te kiecke to była swoja?” – pyta chłopiec – „bo odkupić można”, i podaje cenę dwa tysiące, targują się trochę, wreszcie staje na dziesięć pe el en polskich złotych, cała jest, że tak powiem, owca a i wilk ma na trzy browce i cztery pączki, konsumpcji gorączka ogarnąć ich jednak nie zdąża, bo już się kręcą suki jak niebieskie bączki i nici z wydania uzyskanej w uczciwej transakcji kasiorki, ale mija noc, mija ranek i już Piotruś biegnie po z dżemem pączki, taka jest tajemnica tej siły nabywczej w jego małej rączce. I co, i źle? Właśnie dobrze, rzeczywistości dodatnie aspekty i strony dostrzeż: lubi słodycze mały chłopiec i próchnica to jedno owszem, ale trzeba czasem dziecku na przyjemność ulubioną pozwolić, co cię szczęście dziecka boli, MC Doris? Bo próchnica to jedno, ale nie odmówisz mu parę kalorii, czy słodkie nie lubiłaś w dzieciństwie sobie przypomnij, bo co, bo są rzeczywistości pozytywne strony i ty masz i ja też mam tę świadomość, że spożywanie jedzenia to podstawa życia i zdrowia, kamień sam do kieszeni się chowa, a oto Piotruś już dawno poszedł i niech mu Bóg posypie solą życia samoskręcającą drogę, i żeby tylko myl zęby a na pewno będą one zdrowe. Miasto Warszawa, państwo Polska, rok czwarty dwa tysiące, penis i pochwa? Nikt w to nie wątpi, ale dziś dobrą świata stronę zobacz, do afirmacji daj się skłonić, cynizmu koniec, negatywnie krytykować każdy może, wytykać architektoniczną niedbałość, niefortunną przeszłość i na ulicy nieporządek, to temat na kolejną akcję dla „Gazety Wyborczej”, „państwo z klasą” z geograficznym położeniem niekorzystnym zacznijmy wreszcie walczyć Polski, ciągle tylko te akcje, ta defektów wyliczanka ciągła, a co z afirmacją, co z dostrzeganiem dobra?
Grudzień, rok czwarty dwa tysiące, państwo polskie, piekarnia na Jagiellońskiej, spokój już wydaje się tego ranka wartością stabilną konstans, tymczasem drobny dysonans przerywa Lep Katarzyny rozwiązywania testów trans, trach – to drzwi trzaśnięcia popularna onomatopeja, do piekarni wejścia kogoś znak, już ktoś do chleba kupowania się zabiera, lecz oto ćwiczenie na umysłowy zwieracz, nie jest to żaden miejscowy fizycznie nieatrakcyjny degenerat, tylko kto? Ktoś łudząco podobny do wokalisty Stanisława Retra, podobieństwem powodując perturbacje w krwiobiegu Kasi Lep, a zresztą zaraz się przekona ona, że to nie żaden fatamorgan, tylko wręcz on sam, nie może to być złudzenie fotomontaż, bo to ten wokalista sam, o którym już chyba opowiadałam wam, programów gwiazda i artysta życia, zresztą nie wiem, ale ktoś mi mówił, że to mason i zły homoseksualista, i że mieli go wszyscy z Muzycznej Jedynki listy łącznie z kolegą ze szkoły prezentera syna, skąd ja to wiem? Może od Dunina, a tymczasem serce forsuje przełyk w dziewczynie pod tytułem Katarzyna, fatyguje się do gardła i przez usta się wychyla, jak ludzie z okien w Papieża przyjazd, może powiesz: jakie to negatywne, do czego dziewczyno pijesz, co złego jest w fakcie, że osoba która na co dzień Grażyny Torbickiej życiem żyć musi – więc żyje, chce pojechać na Ojca Świętego, by choć raz zobaczyć sobie na żywo kogoś naprawdę znanego. Daj już spokój, pozytywne strony dostrzeż wreszcie, Katarzyna nie może uwierzyć jeszcze, że tym samym powietrzem co Retro oddycha, a on myśli o niej: co za wspaniała z ludu prostego dziewczyna, ach położyć ją na kanapie na z Cepelii kapie w kurpiowskie pasy i kaszubskie kwiaty i patrzeć jak po prostu jest i jej nie dymać, łzy mu się kręcą na ten szczery ludowy jej oczu wyraz, na paznokcie jej patrzy długości pół właściwego palca rękodzieła ludowe z akrylu, a każdy przedstawia wizerunek łowickich wzorów i misternych motylów, a na każdy pracowała tydzień. O tym, że w łóżku zostawił swą nową dziewczynę zapomina, zresztą pokłócił się z nią, kto po coś na śniadanie iść ma, on sugerował że ona, ale ona upierała się, że dlaczego, skoro nie jest wcale głodna, a on na to, że może owszem, ale iść powinna, bo on daje pieniądze. No i wreszcie po krótkiej i zimnej wojnie, podczas której wszystko powiedział, co myśli naprawdę o tej leniwej i głupiej osobie, do piekarni sam poszedł z mocnym postanowieniem, że kupi chleba tylko sobie, że kupi tylko takie jakie on lubi pieczywo i taką jego ilość, żeby wyłącznie dla niego starczyło, żeby się nauczyła, co oznacza słowo miłość i jak na rzeczywistości język tłumaczyć je właściwie.
Elo, Katarzyna Lep u źródeł swych pochodziła z Białej-Bielska, do Warszawy przyjechała karierę robić jako modelka, ewentualnie handlowa przedstawicielka i hostessa, nie było szkoły z klasą w Białej-Bielsku, więc ona strasznie się bała, że Stanisław Retro zacznie do niej teraz mówić po angielsku, o jejku, o Jezusie, nie wiadomo skąd ogarnęło ją to nagłe poczucie, że tylko po angielsku rozmawiają sławni z telewizji ludzie, a poza tym w telewizji śpiewał właśnie po angielsku, fix kurcze, widzi jak Retro na nią patrzy widzi, że podoba mu się, jest między nimi niewątpliwy ciał magnetyzm, jest między nimi jakieś uczucie, i choć bez słów też można się świetnie porozumieć a dowód na to, że jej koleżanka miała kiedyś z Murzynem seksualny stosunek, to jednak na początku dobrze jest parę angielskich słów umieć, a najlepiej jest je znać, „how do you do?” „how do you do so much”, tak sobie w myślach kombinuje, aż postanawia wreszcie, że powie zwyczajnie: „I do you”, a resztę po prostu zaimprowizuje, tak sobie myśli kasjerka Katarzyna Lep, a wokalista Stanisław wybiera w skupieniu chleb, bo to musi być taka odmiana pieczywa, co zrobi mu dobrze a jego dziewczynie głupiej na pohybel, ktoś może powiedzieć, że to negatywnie i źle, że postępuje on egoistycznie i samolubnie, a ja mówię, że to ma dobre strony swe, bo nie ma, że jeden jest jak to kiedyś było chleb, i choćbyś miał ochotę na inny to jest to wyłącznie nierealny twój erotyczny sen, bo tylko jeden istnieje w jednym państwie chleb. Są ludzie, co o to zadbali, że żyjemy teraz w wolnym kraju, i przejawia się to między innymi w tym, że mamy pieczywa dziesiątki rodzajów i jak masz takie potrzeby żeby to było takie pieczywo, żeby twojej dziewczynie akurat nie smakowało i w dodatku było go dla was obojga za mało, to dobrze wiesz, żeby nie kupować jakiś duży i świeży chleb. Z cebulą ciabatę weź, stara jest, sucha i psuje oddech, na pewno do ust nie weźmie nawet, takie są aspekty pozytywne w dobie gospodarki wolnorynkowej. Hej, zastanów chwilę się, ciągle mówisz: to jest pejoratywnie, a to jest źle, skąd te pokłady mądrości transcendentnej w osobie twej, że wszystko tak zaraz oceniać chcesz w apodyktycznym systemie: dobrze albo źle, bez uwagi na rzeczy aspekty i odcienie. Dla ciebie wszystko jest o tak, ciągle myślisz w infantylnych kategoriach, albo coś jest „be”, albo coś jest „mama daj”, a produktów są tysiące a jeden od drugiego albo jest lepszy albo gorszy a każdy jest na pewien sposób dobry zależy co chcesz mieć. Generalnie droższe lepsze jest, ale tańsze jest tańsze, więc lepsze też.