Выбрать главу

– Takaś mądra? – Littlebell chwyciła się pod boki i przymknęła zielone oczy. – To poco twój ojciec wezwał do miasteczka tych dziwacznych facetów? Co? No, po co? To łowcy wilkołaków, nie wiedziałaś?

– a ty skąd wiesz? – Virgi usiłowała zachować zimna krew.

– Nie rżnij głupa, please! – z drwiącym uśmieszkiem Jane rozejrzała się, szukając wsparcia wśród kolegów. Nikt jednak się nie odezwał. – Kwaterują po lasem u starej Hagens. To przypadek?

– Hugens mieszka sama i ma wielki dom. Niema nic w tym dziwnego, ze wynajmuje pokoje.

– Hugens otworzyła hotel? Ona jest stuknięta! To czarownica.

– Nooo! – Virgi splotła ręce na piersiach. – A ty? Nimfa błotną?

– Tak? – Littelbell wyciągnęła przed siebie rękę z wyprostowanym palcem wycelowanym w środek czoła, Virgi Horn. – A to, ze oni, co noc Ida do Firwood ze strzelbami i wracają nad ranem, to nic? To nie dziwne? Przygotowują się do polowania na bardzo grubego zwierza…

Virginia odwróciła się napięcie.,, Rozkwasiłabym jej ten piegowaty nos, przynajmniej by go więcej nie zadzierała – jeszcze chwila, a

Virgi puściłyby nerwy. W sercu czuła niepokój i bezsilność.

– ta nasza Horn zupełnie zwariowała – piskliwy głosik Littelbell przekonywał kolegów. – Świata po za Windengraffem nie widzi – oburzyła się. – A to na niego będą polowali ludzie od Hagens. Miłość jest jednak ślepa – głos Littelbell zamienił się z świdrujący śmiech.

,, Kiedyś pożałuje…” – Virgi dłoni zakryła uszy.

Wróciła do dom u smutna. Sprawdziła esemesy, nie przyszedł nowy, w skrzynce e-mailowej tez niebyło wiadomości od Patricka.,, Dlaczego się nie odzywa” – Stęskniony wzrok skierowała na narożnie okno. -Weź się w garść, Virginio. Opracuj plan ratunkowy”.

Pociąg z Silencetawn wyjechał na peron Woodston Station o dwudziestej pięćdziesiąt osiem. Wysiadło kilka osób. Virginia szybko dostrzegła sylwetkę wysokiego chłopaka.,,Jest” – ucieszyła się.

Objuczona dwoma plecakami, w wełnianej czapce, pod która schowała swoje gęste, blond włosy, w bojówkach, nieprzemakalnej kurtce i butach na grubej podeszwie wyglądała jak turystka. Nieprzewidziana jednak, że pierwsze dni października blenda ciepłe. Poprawiła ciemne okulary – Niechciała, żeby ktokolwiek ja rozpoznał – i ruszyła w stronę Patricka. Chłopak z torbą podróżną rozglądał się, jakby szukał kogoś, kto miałby wyjść po niego na dworzec. Virgi, wiedziała, ze nikt nie przyjdzie.

Stanęła kilka kroków za Patrickiem.

– Hej, to ja!

Chłopak odwrócił się i spojrzał na dziwnie, jak na ta pogodę, ubrana dziewczynę.

– Patrick, to ja, Virginia!

Podszedł do niej.

– Aleś się przebrała – jasnobrązowe oczy zaiskrzyły szczęściem. – Nie poznałam cię – uśmiechną się. – Tęskniłem, bardzo tęskniłem – powiedział, całując Virgi w usta.

Dziewczyna odwzajemniał pocałunek.

– To potem – zaczęła poważnie. – Jesteś w niebezpieczeństwie. Musisz mi zaufać. Niema czasu na tłumaczenie – wyrzucała z siebie słowa. – Sally Marshall pewnie przyprowadziła już dla ciebie rower.

Patrick nie rozumiał, o co chodzi, podejrzewał nawet, że Virginia zwariowała, ale wewnętrzny głos nakazywał poddanie się rozkazom dziewczyny.

W Silencetown zastanawiał się nad wydarzeniami ostatniego tygodnia, nad obawami matki i odcięciu go od znajomych. Do konstruktywnych wniosków, nie doszedł, więc wszelkie wątpliwości postanowił wyjaśnić w domu. Dopiero dwa dni temu uruchomił komputer tej kobiety z Silencetown i wysłał e-maila do Virgi…

– Jest rower – głos Virginii sprowadził go do Woodstone. – Mój stoi dalej. Tu są dla ciebie ciuchy – z plecaka wyjęła żółty sztormiak i czapkę z daszkiem. Patrick bez zachwytu spojrzał na ubrania. – To ma być praktyczne, nie ładne – zaśmiała się. – Za to masz rower piękny – wskazał srebrne kwiatki na różowej ramie. – Holenderski!

Wirginia ruszyła wzdłuż First Avenue.

– Dokąd jedziemy?! – Patrick zdziwiła się, bo oddalali się od domu.

– Najpierw do staraj Hagens! – Przekrzykiwała uliczny ruch. – Tam spróbuje ci, co nieco wyjaśnić! – spojrzała na niebo, księżyc świecił jak reflektor na stadionie piłkarskim. – Pełnia – szepnęła do siebie.

Po półgodziny intensywnego pedałowania zbliżyli się do domu ze spadzistym dachem, który rzucała na łąkę nieprzyjemny cień. Wybrała miejsce, z którego mogli obserwować obejście starej Agens.

– Położymy się na nasypie – Virgi zsiadła z roweru. – To świetny punkt obserwacyjny, wczoraj sprawdzałam – pod szczytem grobli rozłożyła dwie, karimaty. – Musimy wiedzieć, w która stronę bujda faceci mieszkający u Hagensowej.

– Jacy faceci? – Patrick położył się obok Wirginii. – Możesz mi coś wyjaśnić? Cokolwiek?

– Wczoraj pół nocy siedziałam w naszym schowku na szczotki, żeby słyszeć, co ci ludzie knują.

– Knują? Przeciwko komu?

– Tobie.

– Co? – dziwił się. – A oni mnie znają?

– Sporo o tobie wiedzą…

– Dlaczego knuli u was w domu?

– Mój ojciec jest w to zamieszany i twoja matka.

– Mama! niemożliwe! – krzykną i pomyślał:,, Wariatka”.

– Cicho! – dłonią zakryła Patrickowi usta. – Usłyszą nas i plan diabli wezmą.

– Chrzanie plan – Patrick wstał. – Jestem zmęczony i głodny jak wilk. Nie mam ochoty brać udziału w tym szaleństwie. Wracam do domu.

– Nie! – chwyciła go za rękę i ściągnęła na karimatę. – Nie zmarnujesz mojego wysiłku. Od siedzenia w schowku na werandzie tak mi tyłek zdrętwiał, ze ledwo wróciłam do pokoju…A po za tym…- przybrała poważną minę. – A poza tym tu chodzi a twoje życie…

– Bredzisz! – oczy Patricka zrobiły się jak spodki i zaświeciły złotym blaskiem, jakby rozpalił się w nich płomień. Przez ciało Virgi przeszedł dreszcz. Wzrok wbiła w ciemny dom pani Hadgens. – Ktoś chce mnie zabić? Dlaczego? – chłopak wciąż niedowierzał.

– Miesiąc temu, gdy ojciec znalazł ciebie na Wilde Rose, w głowach mieszkańców Woodston obudziły się demony. Obwiniają ciebie…

– Demony? – oburzył się – Dom wariatów. Po co oni maja na mnie polować? I jeszcze moja mama jest w to zamieszana? Nieprawdopodobne. Jestem normalnym chłopakiem…Jadę do domu.

– Ciii – syknęła Virgi. – Patrz! Teraz mi wierzysz?

Na podwórku pojawili się mężczyźni. Ich cienie przesuwały się w stronę Firwoood. Każdy na plecach miał strzelbę – nawet z daleka niebyło, co do tego wątpliwości.

– Działają według planu – Virgi spojrzała na zegarek. Była dwudziesta druga pięćdziesiąt siedem. – Musze mieć pewność,że nie idą na Wild Rose…

Osłupiały Patrick przyglądał się długim cieniom zmierzającym w stronę lasu. Westchną i schował twarz w dłoniach.,, Czy Virgi mówi prawdę? – zastanawiał się. – To pomyłka! – chciał krzyknąć. Poczucie zagrożenia odebrało mu jednak głos. Przyglądał się jak Virgi energicznie zwija karimatę i pakuje do plecaka. – Co dalej?”.

– Zbieraj się – rozkazała. – Mamy mało czasu, musimy dojechać do starej chaty drwali. Tam się ukryjemy i przeczekamy najgorsze.

– Najgorsze? Co?

– Północ.

Przed pracą Blake Horn wstąpił do sąsiadki. Matka Patricka nerwowo zaciskała ręce.

– Bądźcie ostrożni, błagam – drżały jej wargi. – Nie zróbcie mu krzywdy. Tylko on mi pozostał. Powinien przyjechać o dziesiątej.

– Zadzwoń do niego.

– Zginęła mu komórka, nie kupił nowej…Dlaczego go niema?

– Wyczuł, ze cos się kroi. Jego ojciec też miał nosa.