Выбрать главу

– To nieodpowiednia chwila na takie teksty… – odwróciła się do Horna. – Patrickowi nie może się stać krzywda! Nie może!

– Będzie dobrze…- uśmiechną się. – To fachowcy.

Klara Windergraff miała zaufanie do Horna, znała go od dziecka, ale tym razem obawiała się najgorszego. Jeden nieopatrzny ruch…

– U Virginii wszystko w porządku?

– Nocuje u Sally Marshall, uczą się.

– Przynajmniej ona jest bezpieczna – odetchnęła.

Inspektor dojechał szybko do Firewood, mimo, że księżyc świecił w oczy.,, Jeszcze pól kilometra piechota i będę na miejscu” – poprawiła pasek od flintu. Strzelba uwierała go w plecy.

Szałas drwali dawała poczucie bezpieczeństwa. Zanim Virgi zasnęła, w najdrobniejszych szczegółach opowiedział Patrickowi, co działo się po jego wyjeździe. Nie wierzył, dyskutowali, nawet się pokłócili. Zmęczenie i emocje dały znać o sobie.

Kiedy Virgi otworzyła oczy i świecąc po chatce latarką, zorientowała się, że jest sama, była bliska płaczu. Pomacała leżący obok śpiwór, jakby w nadziei, że Patrick ukrywa się gdzieś pod nim.,, Jeszcze ciepły – odkrycie dodało dziewczynie energii. – Niedawno wstał”. Wyszła przed domek. Było jak w dzień. „Chyba nigdy nie widziałam tak jasnego księżyca – spojrzał na zegarek. -

Dwudziesta trzecia czterdzieści siedem”. – Rozejrzała się dokoła. Po chłopaku nie było śladu.

– Patrick! – zawołała.

– Patrick! – odpowiedziało echo.

Biegła w stronę Wild Rose. „ jeśli to prawda, co mówili ludzie, tam go znajdę” – pomyślała. Przeskakiwała przez wystające z ziemi korzenie, odgarniała gałęzie, nie zdając sobie sprawy, ile ma już za osoba kilometrów. Serce waliło jej jak młot. Oparła się o sosnę. Wtedy usłyszała straszny głos

Przeraźliwe wycie zerwało do lotu Śpiące w konarach ptaki.

Czterech mężczyzn rozstawionych co kilkaset metrów w zaroślach Wild Rose, jak na Komedę chwyciło za dubeltówki rzeźbionymi kolbami. Żaden ruch nie umkną ich uwadze. Byli gotowi do strzału. Tej nocy polowali na grubego zwierza.

Krzaki stawały się coraz zatrze. Virginia miała wrażenie, że w dodali widzi żółty sztormiak Patricka. Świeciła latarka, mała żarówka nie przebijała się jednak przez blask księżyca.

– musze uratować Patricka – powtarzała, biegnąc w stronę migoczącej w zaroślach kurtki.

Wydawało się jej, ze jest już-tuż, gdy noga zaplątała jej się w korzenie i upadła. Nie mogła się oswobodzić. Zza drzew z wyciągniętą do księżyca głową wyszło zwierzę z ognistymi oczami. Virgi zamarła. Potwór wył! Przeraźliwie. Złowróżbnie.

– Patrick? – Virgi przeżegnała się i zamknęła oczy.

Zwierze odeszło. Virgi w reścię uwolniła nogę i natychmiast ruszyła pędem na poszukiwania Patricka. Gałęzie biły w twarz, pot zalewał oczy…Może, dlatego nie spostrzegła, ze wbiegła na Wild Rose…

Z trzech stron spośród zarośli przyglądał się Virgi trzy pary świecących ogniem oczu.,, To już koniec” – pomyślała.

– nie strzelać! – rozpoznała głos ojca. – To moja córka! – trzy pary święcących oczu jakby nieco przygasły.

– Horn – Virgi usłyszała chropowaty niski głos dochodzący z prawej strony. – Zabieraj smarkule do domu, poradzimy sobie bez ciebie.

– Niech ta mała znika – głos idący z zarośli na wprost Wirginii, dzwoniła jak metal. _ następna okazja trafi się za dwadzieścia lat…

– Virginio,chodź do mnie!

– Ani myślę – krzyknęła.

– nie pozwolę, żebyście zabili Patricka! On nie jest potworem! Widziałam…- nie dokończyła. Cos ze straszna siła pchnęło ja do przodu. Uderzyła głowa w kamień. Jeszcze usłyszała cztery strzały z czterech stron polany. Wyszeptała „ Patrick” i straciła przytomność.

Okno odsłoniła kobieta z rudymi jak miedz włosami.

– Dzień dobry, panno Horn – przywitała Wirginie piskliwym głosikiem. – Nazywam się Norma Littlebell i jestem pielęgniarka na tym oddzielne. Mam nadzieje, ze panna się wyspała?

– Co ja tu robię?

– Przywiózł pannę tatuś – przysunęła stolik ze śniadaniem. – W nocy lunatykowałaś i spadłaś ze schodów. Mama pannę zabrała, zaordynowała leki. Nic poważnego. Czekają, aż panna się obudzi. Zawołać? – zaproponowała, a Virginia kiwnęła głową.

P chwili do Sali weszli rodzice i Patrick.

– Napędziłaś mi strachu – zaczął ojciec przyjaznym tonem.

– Ale masz śliwę – zaśmiał się Patrick. – Muszę zrobić zdjęcie.

– Nie męcz jej – wtrąciła mama. – Ma wstrząśnienie mózgu. – Posiedzę z Virgi – poprosił Patrick.

Gdy byli już tylko we dwoje dziewczyna zapytała:

– Co z potworem?

– Daj spokój, to ciebie nie dotyczy.

– Jak to nie? Wszystko, co, dotyczy ciebie, jest dla mnie ważnie.

– Coś bredziłaś o wilkołaku, który poluje na lunatyków z jasnobrązowymi oczami. Że leśnie potwory od wieków zwalczą z ludźmi o złotych tęczówkach. Taka jest legenda – mówił poważnie. – Ja wprawdzie lunatykuję podczas pełni,ale żeby zaraz mieli mnie zabić? – Patrick spojrzał na Virgi i głośno się roześmiał. Ta śliwa cały czas rośnie!

– Naprawdę? Podaj lusterko – Wirginia przyjrzała się ogromnemu siniakowi na czole. Opuściła lusterko nieco niżej i…zaniemówiła.

Jej oczy świeciły. Złota poświatą.

Andrzej Gumulak

***