Выбрать главу

— Podejrzanie podobne do…

— Wiem! Fraa Orolo zapomniał o tym, jakie budzi skojarzenia. Chodziło mu o coś zupełnie innego.

— Niby o co?

Fraa Orolo był zafascynowany naszą wymianą zdań: rozmawialiśmy o nim w taki sposób, jakby wcale go tam nie było.

— Że kinagramy w gruncie rzeczy nie różnią się od logotypu.

— Ależ różnią się! Są niekompatybilne. — Quin nie był już taki czerwony jak przed chwilą. Odetchnął głęboko, zamyślił się na moment, w końcu wzruszył ramionami. — Ale rozumiem, o co ci chodzi. Równie dobrze mogliśmy zostać przy logotypie.

— Jak sądzisz, dlaczego w takim razie został wyparty? — zainteresował się Orolo.

— Chodziło o to, żeby ludzie, którzy wprowadzili kinagramy, mogli zwiększyć swój udział w rynku.

Orolo zmarszczył brwi, przetrawiając te słowa.

— To też brzmi jak pyerd.

— Żeby mogli na tym zarobić — wyjaśnił Quin.

— Rozumiem. Jak im się to udało?

— Utrudniali stosowanie logotypu i na każdym kroku promowali kinagramy.

— To irytujące. Dlaczego się nie zbuntowaliście?

— Bo z czasem daliśmy sobie wmówić, że kinagramy naprawdę są lepsze. Tak że w gruncie rzeczy chyba masz rację, to wszystko pyer…

— Mów śmiało. To nie jest złe słowo.

— Nie powiem. Nie wypada tak mówić tutaj, w takim miejscu.

— Jak sobie życzysz, mistrzu Quin.

— Na czym stanęliśmy? — spytał Quin i sam sobie odpowiedział: — Pytałeś, czy umiem czytać te zamrożone litery, którymi zapisuje się orthyjski.

Ruchem głowy wskazał mój arkusz, pomału ciemniejący od takiego właśnie pisma.

— Właśnie.

— Przeczytałbym je, gdybym musiał, bo rodzice kazali mi się ich uczyć. Ale na co dzień nie czytam, bo nie muszę. Co innego mój syn.

— Ojciec kazał mu się ich nauczyć? — domyślił się Orolo.

Quin uśmiechnął się.

— Otóż to.

— I teraz czyta książki?

— Bez przerwy.

— Ile ma lat?

To nie było pytanie z kwestionariusza.

— Jedenaście. I jeszcze nie spalili go na stosie — dodał Quin śmiertelnie poważnym tonem.

Nie byłem pewien, czy Orolo rozpozna żart. Kpinę. Nie dał nic po sobie poznać.

— Macie tam przestępców?

— Oczywiście.

Słysząc tę odpowiedź, Orolo przeskoczył do następnego arkusza.

— Skąd wiesz?

— Słucham?!

— Powiedziałeś, że to oczywiste, ale kiedy na kogoś patrzysz, skąd wiesz, czy jest albo nie jest złoczyńcą? Piętnujecie przestępców? Robicie im tatuaże? Zamykacie ich? Kto decyduje o tym, kto jest, a kto nie jest przestępcą? Kobieta ze zgolonymi brwiami stwierdza „jesteś przestępcą” i dzwoni srebrnym dzwoneczkiem? A może jest to mężczyzna w peruce, który uderza młotkiem w klocek drewna? Przekładacie oskarżonych przez magnes w kształcie pączka z dziurką? Używacie rozwidlonego patyka, który wibruje w obecności zła? Czy cesarz wydaje werdykt z wysokości tronu, spisuje go szkarłatnym atramentem i pieczętuje czarnym woskiem? Czy oskarżony musi boso przejść po rozpalonej blasze? Może rozpowszechnione wytwory praksis ruchomych obrazów, przez was nazywane szpilołapami, wiedzą wszystko, ale ich sekrety może poznać tylko sąd złożony z eunuchów, z których każdy zapamiętał część długiego ciągu cyfr? A może tłum gromadzi się i obrzuca podejrzanego kamieniami, aż ten umrze?

— Nie mogę cię traktować poważnie — powiedział Quin. — Jak długo jesteś w koncencie, trzydzieści lat?

Fraa Orolo spojrzał na mnie z westchnieniem.

— Dwadzieścia dziewięć lat, jedenaście miesięcy, trzy tygodnie i sześć dni.

— Widać, że zakuwasz do apertu, ale nie wierzysz chyba, że świat extramuros aż tak bardzo się zmienił?!

Orolo znów posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń.

— Mistrzu Quin… — powiedział po krótkiej pauzie, która miała przydać mocy jego słowom. — Mamy anno trzy tysiące sześćset osiemdziesiąty dziewiąty po Rekonstrukcji.

— Mój kalendarz mówi mi to samo.

— Jutro zacznie się trzy tysiące sześćset dziewięćdziesiąty. Nie tylko unaryści będą obchodzić apert; my, decenaryści, również. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem otworzymy bramy naszego matemu, przez dziesięć dni będziemy mogli swobodnie opuszczać jego teren i przyjmować gości takich jak ty. Za dziesięć lat brama koncentu centenarystów otworzy się po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni w moim życiu.

— A kiedy się zamknie… po której będziesz stronie?

Znów poczułem się zakłopotany, bo sam nigdy nie odważyłbym się zadać takiego pytania, ale w duchu nie posiadałem się z zachwytu, że Quin mnie wyręczył.

— Jeżeli zostanę uznany za godnego tego zaszczytu, wolałbym znaleźć się w środku. — Fraa Orolo spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, jakby czytał mi w myślach. — Jedno jest pewne: za mniej więcej dziewięć lat zostanę najprawdopodobniej wezwany do górnego labiryntu, oddzielającego mój matem od matemu centenarystów. Przejdę przez niego do ciemnego pomieszczenia z kratą. Za nią będzie czekał jeden z setników (chyba że wcześniej wszyscy wymrą, znikną albo zmienią się w coś innego), gotowy zadać mi pytania, które wydadzą mi się równie dziwaczne jak tobie moje. Oni także muszą przygotować się do apertu, tak jak my. Mają w swoich księgach odnotowane wszystkie praktyki sądowe, o jakich oni sami lub ich towarzysze z matemów słyszeli przez ostatnie trzy tysiące siedemset lat. Lista, którą przed chwilą ci wyrecytowałem, to zaledwie jeden akapit zaczerpnięty z księgi grubej jak moja ręka. A zatem nawet jeśli uważasz tę rozmowę za niedorzeczną, byłbym ci wielce zobowiązany, gdybyś mi po prostu opowiedział, w jaki sposób rozpoznajecie przestępców.

— Czy moja odpowiedź również trafi do takiej księgi?

— Jeżeli będzie w niej coś nowego, owszem.

— No cóż, nadal mamy sędziów, którzy przy pełni księżyca podróżują po świecie w opieczętowanych fioletowych pudłach…

— Pamiętam ich.

— Ostatnio jednak przybywają zbyt rzadko. Najwyżsi niezbyt dobrze ich chronili i wiele pudeł stoczyło się ze wzgórz. Wtedy zainstalowano dodatkowe szpilołapy.

Fraa Orolo przełożył arkusze kwestionariusza.

— Kto ma do nich dostęp?

— Nie wiemy.

Orolo zaczął już odwracać stronicę, ale zanim znalazł tę właściwą, Quin dodał:

— Jeżeli ktoś popełni wyjątkowo ohydne przestępstwo, Najwyżsi wszczepiają mu na kręgosłupie taki przyrząd, który go w jakiś sposób okalecza. Czasowo. Później odpada i można normalnie żyć.

— To boli?

— Nie.

Nowy arkusz.

— Czy kiedy widzisz człowieka z takim urządzeniem na grzbiecie, umiesz stwierdzić, jakiej zbrodni się dopuścił?

— Tak, to jest tam napisane. W kinagramach.

— Kradzież? Napaść? Wymuszenie?

— Zdarzają się.

— Działalność wywrotowa?

— Nigdy kogoś takiego nie widziałem — przyznał Quin po długim namyśle.

— Herezja?

— Tym zająłby się chyba Niebiański Strażnik.

Fraa Orolo wzniósł ręce do nieba ruchem tak gwałtownym, że zawój zsunął mu się z głowy, a nawet obnażył jedną pachę, po czym równie szybko opuścił je i ukrył twarz w dłoniach. Był to teatralnie sarkastyczny gest, którym chętnie posługiwał się w kredowni, kiedy któryś z fidów okazał się wyjątkowo tępy. Quin najwidoczniej doskonale go zrozumiał, bo na jego twarzy odbiło się zakłopotanie. Poruszył się niespokojnie na krześle, zadarł głowę, opuścił ją i wyjrzał przez okno, które miał naprawić. Gest Orola był jednak nieodparcie zabawny i Quin doszedł do wniosku, że nic złego się nie stało.