— Można tak powiedzieć — zgodził się Sammann. Nie musiałem widzieć tego gestu, żeby się domyślić, że wzruszył przy tym ramionami. — Ale na pewno wszystko się niedługo wyklaruje i przestaniemy odbierać nieprawdziwe komunikaty.
— Z pewnością — odezwał się fraa Gratho.
— Dlaczego tak uważasz? — spytał Lio.
— Spójrzcie. — Fraa Gratho wyciągnął rękę.
Spoglądając we wskazanym kierunku, zobaczyliśmy fraa Jaada pochylonego nad nadajnikiem radiowym, stanowiącym nasz jedyny środek łączności z planetą. Dźgał go raz po raz śrubokrętem. Kiedy jakiś odłamek wypryskiwał w przestrzeń, fraa Jaad pieczołowicie chwytał go w szkieletową dłoń, żeby nie wydostał się spod Zimnego Ciemnego Zwierciadła i nie pojawił na radarze.
Kiedy skończył, wrócił do nas i wpiął się w sieć. Lio spokojnie czekał na wyjaśnienia.
— Przeciek wymuszał dokonywanie wyborów, które w żaden sposób nie poprawiały sytuacji — powiedział Jaad.
No jasne. Zostaliśmy zamknięci w jednym pokoju z obłąkanym czarownikiem. To sporo wyjaśniało.
Długo nikt się nie odzywał. Nie było sensu domagać się wyjaśnień: fraa Jaad wyraził się najprecyzyjniej jak potrafił. Widziałem, jak Jesry na mnie spojrzał.
Tak załatwiają to inkanterzy. On to robi w tej chwili.
— Niesamowite… — odezwał się w końcu Sammann. — Też chciałem to zrobić, ale zabrakło mi odwagi.
— To znaczy co? — zdziwił się Lio. — Zniszczyć nadajnik?
— Tak. Nawet już mi się śniło, że go zniszczyłem. I dobrze się z tym czułem. Kiedy się obudziłem, zdziwiłem się, że nadal działa.
— Dlaczego miałbyś chcieć go zniszczyć? — zapytał Arsibalt.
— Obserwuję go od dłuższego czasu. Przy każdym okrążeniu planety namierza w pewnym momencie stację naziemną, nawiązuje z nią łączność i opróżnia bufor. Czyści kolejkę.
Sammann przełożył następnie terminologię itów na orthyjski. Kolejka przypominała ułożone w stosik arkusze z wiadomościami, które przy każdej okazji nadajnik wysyłał na Arbre. Wypuszczał je w tym samym porządku, w jakim były ułożone, jak klienci stojący w kolejce w sklepie.
— Czyli w takiej kolejce znajdują się na przykład komunikaty tekstowe, które wysyłam do mojej komórki wsparcia, tak? — upewniłem się.
— Ile ich napisałeś?
— Z pięć…?
— Lio?
— Około dziesięciu.
— Ossa?
Sammann przepytał wszystkich: nikt nie napisał więcej niż kilku wiadomości.
— W tej chwili w kolejce znajduje się ponad tysiąc czterysta obiektów — powiedział.
— Co to za obiekty? — spytał Arsibalt. — Możesz je odczytać?
— Nie. Są zaszyfrowane, a nikt nie uznał za stosowne użyczyć mi klucza. Większość z nich jest niewielka: wiadomości tekstowe, pakiety danych biomedycznych i związane z nimi podróbki. Niektóre jednak są tysiące razy większe. Ponieważ jestem w tym gronie jedynym fachowcem w tej dziedzinie, powiem wam coś, co dla ity byłoby oczywiste: te duże obiekty to najprawdopodobniej nagrania audio i wideo.
Przyszło mi do głowy mnóstwo możliwych wytłumaczeń, ale Arsibalt od razu wybrał to najbardziej dramatyczne i — to mu trzeba przyznać — prawdopodobnie właściwe:
— Podsłuch!
Sammann nie zaoponował.
— W wolnych chwilach, których mi nie brakuje, śledziłem postępowanie kolejki. Te duże pliki zachowują się w bardzo specyficzny sposób. Po pierwsze, mają wyższy priorytet niż małe i natychmiast po zarejestrowaniu system przesuwa je na początek kolejki. Po drugie, ich powstawanie zbiega się w czasie z początkami i końcami naszych rozmów. Dam wam przykład: niedawno, między dziesiątą piętnaście i dziesiątą trzydzieści, Erasmas i Jesry ucięli sobie pogawędkę. Kiedy Jesry podłączył się następnie do retikuli, co nastąpiło przed kwadransem, w kolejce od razu pojawił się duży plik, który natychmiast trafił na jej początek. Czas utworzenia: dziesiąta siedemnaście. Czas ostatniej modyfikacji: dziesiąta trzydzieści.
— Czy to się powtarza przy wszystkich rozmowach? — zapytał Lio.
Z tonu jego głosu wnosiłem (tak jakbym mógł w to wątpić), że wszystko, co słyszy, jest dla niego taką samą nowiną jak dla mnie.
— Nie, tylko przy niektórych.
— Proponuję przeprowadzić eksperyment — powiedział Jesry. — Sammannie, czy system nadal działa?
— Jak najbardziej. Fraa Jaad unieszkodliwił nadajnik, ale sam syntakt pracuje, jakby nic się nie zmieniło.
— Masz podgląd kolejki?
— Naturalnie.
Jesry odłączył się od reszty i dał mi na migi do zrozumienia, żebym zrobił to samo. Połączyliśmy się tylko we dwójkę i wdaliśmy w stary, wyświechtany dialog, którego kiedyś, jako młodzi fidowie, musieliśmy się nauczyć na pamięć: dowód twierdzenia, że pierwiastek kwadratowy z dwóch jest liczbą niewymierną. Starałem się jak najlepiej odegrać swoją rolę. Po zakończeniu dialogu podłączyliśmy się do retikuli i odczekaliśmy chwilę.
— Nic — poinformował nas Sammann.
Znowu odczepiliśmy się od retikuli i połączyliśmy w parę.
— Pamiętasz, jak czasem w Edharze po kolacji siadywaliśmy sobie z innymi inkanterami i z kukurydzy i sznurówek robiliśmy megazabójców? — zapytałem.
— Pewnie! To byli świetni megazabójcy, można nimi było mordować tych obrzydliwych gryzipiórków na pęczki.
— Przydadzą się, kiedy zdradzimy Arbre dla Piedestału.
Rozmawialiśmy w tym tonie jeszcze przez parę minut, zanim ponownie wpięliśmy się do retikuli.
— Nowy plik! — zameldował Sammann. — Na samym początku kolejki.
— W porządku — odezwałem się. — Gryzipiórków bardzo interesuje to, czy poruszamy tu pewne tematy. Takie jak megazabójcy.
— Tu cię mam! — wykrzyknął Sammann. — Właśnie został utworzony nowy plik. I rośnie, cały czas rośnie… kiedy… ja… coś… mówię.
Nie rozmawialiśmy jeszcze ze wszystkimi o megazabójcach, więc teraz posypały się pytania, na które Lio starał się odpowiadać. Ja z Jesrym kontynuowaliśmy tymczasem nasz eksperyment: przez następne pół godziny kilkadziesiąt razy nawiązywaliśmy i przerywaliśmy kontakt z retikulą. Za każdym razem wypróbowywaliśmy nowe wyrazy, żeby sprawdzić, które z nich powodują włączenie się automatycznego systemu rejestrującego. Działaliśmy trochę na oślep, ale udało nam się ustalić jeszcze kilka słów-kluczy: atak, neutron, masowe morderstwo, obłęd, hańba, bezwzględny, odmowa, bunt.
Przy każdym połączeniu z retikulą reszta komórki podsuwała nam nowe pomysły do sprawdzenia, ponieważ konwersacja w naturalny sposób rozwijała się w takim kierunku, że pojawiały się w niej słowa wymienione powyżej, a także wiele innych. Atmosfera robiła się coraz bardziej nerwowa i cieszyłem się, że możemy od czasu do czasu wyłączyć się i potraktować całą dyskusję jako obiekt badań teorycznych. Po pewnym czasie sytuacja stała się jednak tak napięta, że postanowiliśmy włączyć się w retikulę i już nie oddalać.
Arsibalt zadał właśnie Dzwonecznikom bardzo istotne pytanie: wobec kogo tak naprawdę są lojalni?
— Z moimi fraa i suur z Doliny Dzwoneczków łączy mnie więź, której nie da się precyzyjnie opisać, ponieważ do złudzenia przypomina więzy rodzinne — odpowiedział mu fraa Ossa. — Nie zamierzam zaś marnować tlenu na dyskusję o krzyżujących się i zazębiających grupach, do których należę i którym powinienem być wierny: komórka numer trzysta siedemnaście, świat matemowy, konwoks, mieszkańcy Arbre oraz społeczność rozciągająca się poza granice naszego kosmosu, a obejmująca takie osoby jak na przykład Jules Verne Durand.