Выбрать главу

Jesry się zamyślił. Przystanęliśmy, czekając, aż ogromny przegubowy drumon wycofa się i przestanie nam zagradzać drogę.

— Nareszcie zadałeś jakieś ciekawe pytanie — powiedział.

Od tego momentu stał się przemiłym kompanem wędrówki.

* * *

Pół godziny później stwierdziłem, że zabłądziliśmy. Jesry przyjął moje oświadczenie z zadowoleniem, jakby zabłądzenie było czymś bardziej satysfakcjonującym od znalezienia drogi.

Obok nas przeturkotał pudełkowaty autokar.

— To już trzeci autokar z dziećmi, jaki nas mija — zauważył Jesry. — Czy w okolicy, w której mieszkałeś, jest jakiś suwin?

— W takich miejscach nie ma suwinów, tylko stabile.

— Rzeczywiście. To od jakiegoś starego fluksyjskiego słowa, kulturalne coś tam…

— Ośrodki stabilizacyjne. Ale od trzech tysięcy lat nikt tak o nich nie mówi.

— Jasne. Stabile.

Skręciliśmy w tę samą przecznicę co wszystkie trzy autokary. Przez następną minutę rozmowa się nie kleiła. W matemie nikt nie przejmował się tym, że Jesry wywodzi się z miastowych, a ja jestem slogiem. Kiedy jednak wyszliśmy za Bramę Dekady, fakt ten nagle wypłynął na powierzchnię, jak bąbel bagiennego gazu z czarnej wody. Od tamtej pory bańka cały czas niepostrzeżenie rosła i pęczniała, aby teraz eksplodować z ogłuszającym, cuchnącym beknięciem.

Mój stary stabil wydał mi się dwukrotnie pomniejszoną kopią oryginału, ulepioną przez niechlujnego modelarza. Część sal, które za moich czasów tętniły życiem, została zabita deskami, co potwierdzało pogłoski o kurczeniu się populacji. Może zanim zostanę pra-fraa, wyrośnie tu młody lasek.

Pusty autokar odjechał sprzed stabilu. Zanim następny wtoczył się na jego miejsce, zobaczyłem tłum dzieci, uginających się pod ciężarem olbrzymich plecaków, brnących przez środek wąwozu zalewanego oślepiająco jaskrawymi kolorami: zadaszonego przejścia obstawionego z obu stron automatami, które, wydając intrygujące odgłosy, sprzedawały przekąski i napoje. Dzieci — już ze śniadaniem w rękach — docierały do klas. Mogliśmy do nich z Jesrym zajrzeć przez okna: w niektórych wszystkie maluchy oglądały te same obrazy na wielkim ekranie, w innych każde miało własny, mniejszy ekranik. Na jednym końcu kompleksu ślepa ściana sali gimnastycznej tętniła basowym rytmem programu sportowego. Rozpoznałem ten rytm: za moich czasów też się do niego ćwiczyło.

Od dziesięciu lat nie widzieliśmy ruchomych obrazów, więc przez długą chwilę staliśmy przy oknie jak zahipnotyzowani. W końcu jednak się otrząsnąłem, szturchnąłem Jesry’ego pod żebro i poprowadziłem go ulicami, po których wałęsałem się jako dzieciak. Tutejsi mieszkańcy równie chętnie jak pojazdy upiększali swoje domy, kiedy więc udawało mi się rozpoznać jakiś budynek, zwykle miał dobudowaną wiatę na dachu albo nowe moduły doklejone do starych, które widywałem w swoich snach. Pomagał mi fakt, że dzielnica wydawała mi się dwa razy mniejsza, niż ją zapamiętałem.

Znaleźliśmy miejsce, gdzie mieszkałem, zanim zostałem kolektantem: dwa moduły mieszkalne połączone pod kątem na kształt litery L. Drugie L, wykonane z drucianej siatki, dopełniało zamknięcia zachwaszczonej prostokątnej klauzury, w której stały dwa zdechłe aporty i martwy mob; starszy z aportów osobiście pomagałem stawiać na klockach. Bramę zdobiły cztery tabliczki (w różnym wieku) grożące intruzom śmiercią; na mój gust jedna dawałaby lepszy efekt. Długa jak moja ręka samosiejka rosła w zatkanej rynnie; nasionko musiał tam zanieść jakiś ptak albo podmuch wiatru. Zastanawiałem się, ile czasu minie, zanim drzewko urośnie tak bardzo, że zerwie rynnę.

W domu głośno nastawiony szpilomat odtwarzał jakieś ruchome obrazy, musieliśmy więc długo krzyczeć i szarpać bramą, zanim ktoś do nas wyszedł: kobieta, mniej więcej dwudziestoletnia. Kiedy miałem osiem lat, musiała być którąś z moich starszych koligatek. Spróbowałem sobie przypomnieć ich imiona.

— Leeya?

— Wyprowadziła się razem z tamtymi — odparła kobieta.

Zachowywała się całkiem zwyczajnie, jakby codziennie widywała przed drzwiami zakapturzonych ludzi, którzy wypytują ją o dawno zapomnianych krewnych. Obejrzała się przez ramię: na szpilu doszło właśnie do jakiejś ognistej eksplozji. Kiedy dźwięki wybuchu przycichły, usłyszeliśmy pytający męski głos. Kobieta wyjaśniła, co ją zatrzymało. Mężczyzna chyba nie do końca ją zrozumiał, więc powtórzyła to samo, tylko głośniej.

— Domniemywam, że pod twoją nieobecność w rodzinie doszło do rozłamu na jakieś frakcje — zauważył Jesry.

Miałem ochotę dać mu po gębie, ale kiedy na niego spojrzałem, stwierdziłem, że wcale ze mnie nie drwi.

Kobieta znów odwróciła się w naszą stronę. Patrzyłem na nią przez szczelinę między dwiema tabliczkami grożącymi mi śmiercią i nie byłem pewien, czy widzi moją twarz.

— Dawniej miałem na imię Vit — powiedziałem.

— Chłopak, który poszedł do zegara. Pamiętam cię. Co słychać?

— W porządku. A u ciebie?

— Obleci. Twojej mamy nie ma. Wyprowadziła się.

— Daleko?

Przewróciła oczami, poirytowana, że każę jej dokonywać takich szacunków.

— Dalej niżbyś doszedł na piechotę.

Z domu znowu dobiegł męski podniesiony głos. Kobieta posłusznie odwróciła się do nas plecami i streściła swoje poczynania.

— Nie jest zwolenniczką ikonografii dravikularnej — mruknął Jesry.

— Jak na to wpadłeś?

— Powiedziała, że poszedłeś do zegara. Poszedłeś dobrowolnie. A nie że deklaranci cię porwali.

Znowu na nas spojrzała.

— Miałem tu starszą koligatkę, Cord — powiedziałem. Skinieniem głowy wskazałem starszy z zepsutych aportów. — To jej. Pomogłem jej go tu wprowadzić.

Opinia kobiety na temat Cord była niejednoznaczna, co poznaliśmy po falach sprzecznych uczuć, jakie prześliznęły się po jej twarzy jak zmarszczki wodzie. Na koniec westchnęła ciężko, zgarbiła się, zadarła podbródek i uśmiechnęła się w taki sposób, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że uśmiech jest wymuszony.

— Cord jest zajęta swoimi sprawami.

— Jakimi sprawami?

To pytanie rozdrażniło ją jeszcze bardziej niż moje poprzednie „Daleko?”. Spojrzała znacząco na ruchome obrazy.

— Gdzie ją znajdę?

Wzruszyła ramionami.

— Pewnie przechodziliście obok — odparła i opisała miejsce, które rzeczywiście minęliśmy, niedaleko bramy, po czym cofnęła się o krok w głąb domu, ponieważ znajdujący się w nim mężczyzna znów dopominał się o aktualizację raportu. — Trzymaj się — rzuciła na odchodnym.

Pomachała mi i zniknęła nam z oczu.

— Teraz naprawdę chcę poznać Cord — stwierdził Jesry.

— Ja też. Spadajmy stąd.

Odwróciłem się plecami do swojego domu — zapewne po raz ostatni, wątpiłem bowiem, żebym chciał tu wracać podczas następnych apertów. No, może kiedy będę miał siedemdziesiąt osiem lat. Zalesianie potrafi postępować zdumiewająco szybko.

— Kto to jest koligatka? Dlaczego użyłeś akurat tego słowa?

— W niektórych rodzinach więzi pokrewieństwa nie są wcale oczywiste.

Szybciej szliśmy, mniej rozmawialiśmy i wkrótce znaleźliśmy się znów po naszej stronie mostu. Ponieważ miejsce pracy Cord znajdowało się blisko koncentu, najpierw poszliśmy do dzielnicy miastowych i odszukaliśmy dom Jesry’ego.

* * *

Z początku, zaraz po tym, jak wyszliśmy przez Bramę Dekady, Jesry niewiele mówił i nie dało się z nim porozmawiać. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, o co chodziło: spodziewał się, że przy bramie zobaczy czekającą na niego rodzinę. Kiedy więc zbliżaliśmy się do jego dawnego domu, odczuwałem większe podenerwowanie niż w swojej rodzinnej okolicy. Odźwierny wpuścił nas główną bramą. Zaraz za nią zzuliśmy sandały, żeby wilgotna trawa obmyła nasze obolałe stopy i przyniosła im ulgę. W cieniu drzew okalających rezydencję z przyjemnością odrzuciliśmy kaptury, żeby nacieszyć się chłodnym powietrzem.