Выбрать главу

Podczas oficjalnego odsłonięcia pomnika wyraz twarzy Hylaei do tego stopnia zaintrygował Tantusa, że cesarz wezwał do siebie rzeźbiarza i zapytał go, co córka Cnoüsa chciała powiedzieć. Artysta odmówił odpowiedzi, a kiedy Tantus nie ustępował, odparł, że cały zamysł artystyczny i cała wartość rzeźby tkwi właśnie w tym niedopowiedzeniu. Zafascynowany Tantus zasypał go pytaniami, wysłuchał odpowiedzi, a potem dobył cesarskiego miecza i przeszył nim serce rzeźbiarza, aby ten już nigdy nie zniweczył wartości swojego dzieła odpowiedzią wyjaśniającą wątpliwości. Późniejsi badacze podważali prawdziwość tej historii (podobnie jak wszystkich ciekawych opowieści), ale przytoczenie jej w tym momencie stanowiło obowiązkowy punkt programu i widziałem, że slogom się podobała.

Mnie osobiście obie te rzeźby wprawiały w zakłopotanie jako bezczelnie ewidentny przejaw propagandy prohyalejskiej (i antydeackiej). Deolatrzy byli jednak odmiennego zdania i podczas apertu postument figury Deät został tak gęsto ozdobiony świecami, medalikami, kwiatami, wypchanymi zwierzętami, fetyszami, fototypami zmarłych i kawałkami papieru, że jednorazowcy mieli go doprowadzać do porządku jeszcze długie tygodnie po zamknięciu bram matemu.

— Deät i Hylaea udały się na poszukiwanie ojca i znalazły go pod drzewem, pogrążonego w rozmyślaniach. Zwróciły uwagę na tabliczkę, na której notował swoje wrażenia, i wysłuchały jego relacji. Niedługo potem Cnoüs ubliżył królowi tak dotkliwie, że został skazany na wygnanie i wkrótce zmarł. Jego córki zaś zaczęły rozpowiadać dwie różne historie. Deät twierdziła, że kiedy spojrzał w niebo, chmury się rozstąpiły, odsłaniając świetlistą piramidę, na co dzień zakrytą przed ludzkim wzrokiem. Dane mu było zajrzeć do innego świata, Królestwa Niebieskiego, gdzie wszystko jest jasne i doskonałe. Według niej Cnoüs zrozumiał, że błędem jest oddawanie czci fizycznym wizerunkom bóstw, które dotychczas tworzył, ponieważ są one tylko prymitywnym odzwierciedleniem prawdziwych bogów żyjących w niebie. Powinniśmy czcić ich samych, a nie dzieło naszych rąk. Hylaea utrzymywała natomiast, że olśnienie Cnoüsa odnosiło się w rzeczywistości do geometrii. To, co jej siostra Deät mylnie zinterpretowała jako niebiańską piramidę, było wizją trójkąta równoramiennego; nie topornym i niedoskonałym jego przedstawieniem, jakie Cnoüs szkicował na tabliczce za pomocą cyrkla i linijki, ale obiektem czysto teorycznym, o którym można formułować stwierdzenia o charakterze absolutnym. Trójkąty, jakie rysujemy i mierzymy tutaj, w świecie fizycznym, są tylko mniej lub bardziej wiernymi przedstawieniami trójkątów idealnych, istniejących w tym drugim królestwie. Dlatego musimy nauczyć się je odróżniać i poświęcić się badaniu czystych form geometrycznych.

— Zauważyliście pewnie, że ta sala ma dwa wyjścia — ciągnąłem. — Jedno po lewej stronie, obok posągu Deät, drugie po prawej, bliżej Hylaei. Taka konstrukcja symbolizuje rozbrat między kontynuatorami idei Deät, nazywanymi deolatrami, i zwolennikami Hylaei, którzy z początku nosili miano fizjologików. Jeżeli wyjdziecie lewymi drzwiami, znajdziecie się na zewnątrz i bez trudu traficie z powrotem do Bramy Roku; wielu naszych gości wybiera tę drogę, ponieważ uważają, że dalej w głębi matemu nie ma dla nich nic interesującego. Jeśli jednak razem ze mną wybierzecie drugie drzwi, wkroczycie na Drogę Hylaejską.

Dałem im kilka minut, żeby mogli swobodnie pokręcić się po komnacie i porobić fototypy, a potem przeszedłem przez drzwi po stronie Hylaei i wprowadziłem tych gości, którzy nie przybyli z pielgrzymką do Deät, do galerii. Zebrano w niej obrazy i inne dzieła sztuki powstałe w ciągu wieków, jakie upłynęły od śmierci Cnoüsa.

Galeria prowadziła do Komnaty Dioramy, prostokątnej, z kopulastym sufitem i latarnią z przezroczami, przez które wpadało mnóstwo światła i wyławiało z mroku freski. Naczelne miejsce w sali zajmowała makieta Oritheny. Wyjaśniłem, że ufundował ją Adrakhones, odkrywca Twierdzenia Adrakhonesa, w myśl którego kwadrat długości przeciwprostokątnej w trójkącie prostokątnym równy jest sumie kwadratów długości przyprostokątnych. Dla uczczenia jego pamięci posadzkę komnaty pokrywały liczne geometryczne dowody prawdziwości Twierdzenia. Każdy z nich dawało się rozgryźć, gdyby odpowiednio długo nad nim postać i się weń powpatrywać.

— Znajdujemy się w czasie obejmującym okres od roku dwa tysiące dziewięćsetnego do około dwa tysiące sześćsetnego przed Rekonstrukcją. Adrakhones uczynił z Oritheny ośrodek badań nad HŚT, Hylaejskim Światem Teorycznym, czyli tym wymiarem egzystencji, który objawił się Cnoüsowi. Na Ecbę napływali ludzie z całego świata. Jak widzicie, znajdują się tu jeszcze jedne drzwi wejściowe, prowadzące do sali wprost z zewnątrz. Symbolizują one tych, którzy wcześniej podążyli za Deät i przez jakiś czas obracali się wyłącznie wśród deolatrów, potem zaś zaczęli próbować pogodzić idee Deät z pomysłami adeptów Oritheny. Jednym udawało się to lepiej, innym gorzej.

Spojrzałem na slogów. W rotundzie zaprzątnęła ich najpierw dyskusja o rozmiarach pewnych szczegółów anatomicznych Cnoüsa (ukrytych zresztą pod fałdą szaty), a potem spór o to, która z kobiet bardziej im się podoba: Deät, klęcząca już w dogodnej pozycji, czy Hylaea, która właśnie zaczyna się rozbierać. Teraz zgromadzili się pod największym freskiem, przedstawiającym rozeźlonego mężczyznę z ciemną brodą, pędzącego po świątynnych schodach z grabiami w rękach, napawającego przerażeniem grupkę graczy w kości, w popłochu rozglądających się na wszystkie strony. Slogowie byli tym obrazem zachwyceni, a ponieważ do tej pory wydawali mi się raczej potulni i nieszkodliwi, podszedłem do nich i zacząłem tłumaczyć:

— To Diax. Słynął z dyscypliny umysłowej. Z biegiem czasu coraz bardziej niepokoił go napływ zalewających Orithenę entuzjastów, czyli ludzi, którzy inaczej od oritheńczyków pojmowali istotę liczb i próbowali nawet oddawać im cześć, co zakrawało na wariactwo. Pewnego dnia Diax wychodził akurat ze świątyni po odśpiewaniu peanatemy i zobaczył tych ludzi zajętych wróżeniem z kości. Tak się rozzłościł, że wyrwał ogrodnikowi grabie i wymachując nimi, przepędził entuzjastów ze świątyni. Od tamtej pory osobiście kierował Oritheną. Ukuł termin „teoryka”, a jego uczniowie i zwolennicy nazwali siebie „teorami”, aby odróżnić się od entuzjastów. Diax powiedział coś, co dla nas ma niezwykłą wagę: mianowicie że nie powinniśmy w coś wierzyć wyłącznie dlatego, że tego chcemy. Stwierdzenie to nazywamy dziś „Grabiami Diaksa” i często powtarzamy sobie w duchu, żeby uchronić się przed wpływem subiektywnych emocji na rozumowanie.

Moje wyjaśnienia okazały się zbyt długie dla slogów: stracili zainteresowanie po bójce na grabie i odwrócili się do mnie plecami. Zauważyłem, że jeden z nich — ten z ręką na temblaku — ma na plecach dziwną, jakby kościaną narośl, biegnącą wzdłuż kręgosłupa i wystającą kilka cali ponad kołnierz bluzy. Zwykle zakrywała ją odrzucona na plecy końcówka kaptura, ale kiedy się odwracał, zobaczyłem ją wyraźnie. Wyglądała jak element dodatkowego egzoszkieletu, doczepiony do tego prawdziwego. Na górze kończył się prostokątną płytką, mniejszą niż moja dłoń i ozdobioną kinagramem przedstawiającym schematycznie narysowaną dużą figurkę, która okłada pięścią drugą, mniejszą. Była to klamra rdzeniowa; Quin opowiadał o takich mnie i Orolowi. Domyślałem się, że to ona unieruchamia mu prawą rękę.