Выбрать главу

Fresk na suficie w głębi sali przedstawiał wybuch Ecby i zniszczenie świątyni. W kolejnych galeriach pomieszczono dzieła z okresu Peregrynacji; wydzielone wnęki poświęcono czterdziestu Pomniejszym Pielgrzymom i siedmiu Wielkim.

Trafiliśmy następnie do owalnej komnaty, przedstawiającej — w rzeźbach i freskach — Złoty Wiek Ethras. Na jednym końcu sali stał Protas, wpatrzony w namalowane na sklepieniu chmury. Drugim skrajem rządził jego nauczyciel Thelenes, przechadzający się po Płaszczyźnie w towarzystwie dyskutantów będących w różnym stopniu wzburzenia, upokorzenia, zauroczenia i oniemienia; dwaj ostatni trzymali się razem i pochylali głowy ku sobie, spiskując — to była zapowiedź procesu i rytualnej egzekucji Thelenesa. Na dużym fresku przedstawiającym miasto łatwo mi było wskazać świątynie deolatrów, wybudowane na najwyższym wzgórzu, w miejscu stracenia Thelenesa; peryklin — czyli tulący się do stóp wzgórza rynek; płaski teren na środku peryklinu, nazywany Płaszczyzną, na którym geometrzy kreślili w piasku rysunki i wdawali się w publiczne dysputy; porośnięte dzikim winem altanki na obrzeżach, w których cieniu teorowie nauczali fidów i od których wywodziła się nazwa suwin, oznaczająca „pod winoroślą”. Dla zakonnicy ten jeden moment wart był wszelkich związanych z wycieczką trudów.

Zmierzając ku drugiemu końcowi sali, mijaliśmy teorów stojących po prawicy generałów i cesarzy i w naturalny sposób zbliżaliśmy się do ostatniej z wielkich komnat Drogi Hylaejskiej, poświęconej chwale i wspaniałości Bazu, jego świątyń, kapitolu, murów, dróg, armii, biblioteki oraz (im bliżej podchodziliśmy, tym bardziej stawało się to oczywiste) jego arki. Od któregoś momentu miejsce doradców generałów i cesarzy na freskach coraz częściej zajmowali kapłani Arki Bazyjskiej, teorów zaś trzeba było szukać jako malutkich postaci daleko w tle, odpoczywających na schodach biblioteki albo wchodzących do kapitolu, by tam sączyć swoje mądrości do głuchych na nie uszu dostojników.

Freski przedstawiające Złupienie Bazu i spalenie biblioteki namalowano po dwóch stronach wyjścia: wąskiego, surowego łuku, który nie pasował do tego wnętrza i na dobrą sprawę mógłby ujść uwagi gości, gdyby nie stojący przy nim posąg saunty Cartas. Podtrzymywała ona w zgięciu łokcia kilka sfatygowanych, osmolonych książek, i oglądając się przez ramię, drugą ręką wskazywała drzwi. Za nimi znajdowała się wysoka sala o kamiennych ścianach, pozbawiona wszelkich ozdób i zawierająca tylko powietrze. Symbolizowała wycofanie się deklarantów do matemów i nadejście Starej Epoki Matemowej, której rozpoczęcie przypadło na rok minus tysiąc pięćset dwunasty.

Droga Hylaejska okrążała następnie klauzurę unarystów i kończyła się pomieszczeniem, w którym w przyszłości mogłyby się znaleźć eksponaty ilustrujące pojawienie się mistagogów, Odrodzenie, Epokę Praksis, może nawet Zwiastuny i Straszliwe Wypadki, ale najciekawszą część wystawy mieliśmy już za sobą i zwyczajowo w tym właśnie miejscu kończyło się zwiedzanie. Podziękowałem moim podopiecznym za przybycie, powiedziałem, że jeśli czują niedosyt i chcą się cofnąć do którejś sal, to mogą wrócić tą samą drogą, przypomniałem, że będą mile widzianymi gośćmi na uroczystej kolacji w Dziesiątą Noc, i obiecałem, że chętnie odpowiem na wszystkie pytania.

Slogom chwilowo wystarczyło podziwianie obrazów w galerii bazyjskiej, przedstawiających bitwy i palenie biblioteki. Emerytowany miastowy podszedł do mnie i podziękował mi za poświęcony im czas. Dzieci z suwinu wypytywały mnie o moje ostatnie badania. Dwoje spóźnialskich czekało spokojnie, aż wyłuszczę dzieciakom pewne teoryczne zawiłości, o których nie miały pojęcia, aż w końcu zakonnica zlitowała się nade mną (albo nad dziećmi) i wyprowadziła swoich podopiecznych.

Spóźnialscy — mężczyzna i kobieta — byli oboje w piątej dekadzie życia. Nie miałem wrażenia, żeby łączył ich romans. Oboje byli ubrani jak kupcy, mogli więc być wspólnikami w interesach. Na szyjach nosili smycze z identyfikatorami, jakie extramuros służą do potwierdzania tożsamości i upoważniają do wstępu w miejsca dla innych zakazane. Ponieważ u nas ich nie potrzebowali, włożyli je do kieszeni na piersi. Stanowili wdzięczną parę turystów: trzymali się grupy, wymieniali uwagami, wskazywali sobie nawzajem co ciekawsze detale.

— Zaintrygowało mnie to, co powiedziałeś o córkach Cnoüsa — odezwał się mężczyzna.

Po akcencie poznawałem, że pochodzi z innej części kontynentu, z okolic, w których miasta są większe i gęściej rozmieszczone, a jeden koncent może mieścić nawet tuzin kapituł, zamiast — jak u nas — trzy.

— Spodziewałbym się raczej, że deklarant będzie się starał podkreślać dzielące je różnice — mówił dalej. — Tymczasem odniosłem wrażenie, jakbyś doszukiwał się…

Zawahał się, jakby nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa we fluksyjskim.

— Analogii między nimi? — podsunęła kobieta. — Paraleli?

Jej akcent, a także rysy twarzy i odcień skóry dowodziły, że przybyła z innego kontynentu — z kontynentu, który w naszych czasach był siedzibą państwa sekularnego. Na podstawie tych spostrzeżeń wypracowałem sobie już w głowie rozsądną teorię na temat tej dwójki: mieszkali w dużych miastach daleko stąd, byli zatrudnieni u tego samego pracodawcy, w firmie o globalnym zasięgu, i w jakimś sobie tylko znanym celu odwiedzali jej lokalny oddział, gdy dowiedzieli się, że u nas właśnie kończy się apert, i postanowili poświęcić parę godzin na obejrzenie matemu. Przypuszczałem, że w młodości oboje spędzili trochę czasu wśród unarystów. A że mówili po fluksyjsku? Może po prostu mężczyzna czuł, że jego orthyjski trochę zardzewiał, i wolał się do niego nie odwoływać.

— Większość uczonych zgodziłaby się chyba z twierdzeniem, że zarówno Deät, jak i Hylaea przestrzegają nas przed myleniem symbolu z obiektem symbolizowanym — odparłem.

Mężczyzna posłał mi takie spojrzenie, jakbym dźgnął go palcem w oko.

— A cóż to ma być za stwierdzenie? „Większość uczonych zgodziłaby się chyba…”. Dlaczego nie powiesz wprost, o co ci chodzi?

— W porządku. Zarówno Deät, jak i Hylaea przestrzegają nas przed myleniem symbolu z obiektem symbolizowanym.

— Tak lepiej.

— Dla Deät symbolem jest idol, dla Hylaei trójkąt nakreślony na tabliczce. Idol symbolizuje prawdziwego boga, który mieszka w niebie, a trójkąt jest przedstawieniem teorycznego trójkąta z HŚT. Rozumiecie teraz, dlaczego można powiedzieć, że coś łączy poglądy sióstr?

— Owszem — przyznał niechętnie mężczyzna. — Ale mało który deklarant przedstawiłby tak rozbudowany wywód tylko po to, żeby w tym miejscu go zakończyć. Dlatego nadal czekam, aż przedstawisz mi dalsze argumenty, tak jak to się robi w dialogach.

— Doskonale to rozumiem, jednak wtedy nie byłem w dialogu.

— Ale teraz jesteś!

Potraktowałem to jak żart i zaśmiałem się w sposób, który — miałem nadzieję — zostanie uznany za uprzejmy. Przez twarz mężczyzny przemknął cień rozbawienia, ale nie trwało to długo. Kobieta sprawiała wrażenie zaniepokojonej.

— Wtedy nie byłem, a miałem do opowiedzenia historię, która musiała brzmieć sensownie. I będzie tak brzmiała, jeśli przyjmiemy, że Deät i Hylaea podjęły tę samą ideę, tylko postanowiły ją rzutować na dwie różne dziedziny. Gdybym stwierdził, że opisały ojcowską wizję na dwa sprzeczne sposoby, naprawdę nie miałoby to sensu.

— Miałoby, gdybyś przedstawił Deät jako obłąkaną — zaoponował.