Выбрать главу

— Rzeczywiście. Może jednak nie chciałem być taki bezpośredni, mając w grupie tylu deolatrów.

— Czyli powiedziałeś coś, w co nie wierzysz, tylko dlatego, że chciałeś być uprzejmy?

— To raczej kwestia rozłożenia akcentów: ja naprawdę wierzę w to, co powiedziałem o zgodności ich poglądów… Ty zresztą również, bo do tego miejsca się zgadzaliśmy.

— Jak ci się wydaje, czy taka mentalność jest bardzo rozpowszechniona w tym koncencie?

Słysząc to pytanie, kobieta skrzywiła się, jakby zaleciał ją jakiś wyjątkowo ohydny zapach. Zniżyła głos, zwracając się do mężczyzny:

— „Mentalność” ma w tym wypadku negatywny wydźwięk, nie uważasz?

— No dobrze. — Mężczyzna nie spuszczał mnie z oka. — Ilu z was tutaj zgodziłoby się z tobą?

— To typowy spór proceńczyka z halikaarnijczykiem. Deklaranci ze szkoły Halikaarna, Evenedryka i Edhara poszukują prawdy w czystej teoryce. Proceńczycy i faanowie podejrzliwie traktują ideę prawdy absolutnej i mają skłonność do wkładania historii Cnoüsa między bajki. Owszem, oficjalnie szanują Hylaeę za to, co symbolizuje, i w porównaniu z Deät uważają ją za mniejsze zło, ale wątpię, żeby naprawdę wierzyli w istnienie HŚT. Nie bardziej niż w istnienie nieba.

— Co innego edharczycy, tak? Oni wierzą? — upewnił się mężczyzna, po czym, widząc znaczące spojrzenie kobiety, dodał: — Wspomniałem o edharczykach tylko dlatego, że, jakkolwiek by na to patrzeć, znajdujemy się przecież w Koncencie Saunta Edhara.

Gdyby był moim fraa, może rozmawiałbym z nim bardziej otwarcie. Był jednak sekularem, miał zdumiewającą wiedzę i sprawiał wrażenie ważnej osobistości. Może gdybyśmy się spotkali w pierwszym dniu apertu, coś by mi się jeszcze wymsknęło — ale nasze bramy stały otworem już od dziesięciu dni, wystarczająco długo, żebym wyrobił w sobie prymitywne odruchy polityczne. Odpowiadałem nie tylko w swoim imieniu, ale także w imieniu koncentu, a dokładniej — w imieniu zakonu saunta Edhara. Wszystkie edharskie kapituły na całym świecie traktowały naszą kapitułę jak matkę i w kapitularzach wieszały sobie obrazki przedstawiające nasz tum.

— Jeżeli spytasz o to edharczyka wprost, nie będzie chciał odpowiedzieć.

— Ale dlaczego? Przecież to jest Koncern Saunta Edhara.

— Po Trzeciej Łupieży koncent został podzielony. Dwie trzecie edharczyków przeniesiono gdzie indziej, żeby zrobić miejsce dla Nowego Kręgu i kapituły Zreformowanych Faanów Starych.

— Ach tak, rozumiem… Najwyżsi wstawili wam tu garść proceńczyków, żeby mieli na was oko?

Kobieta nie wytrzymała i złapała swojego towarzysza za rękę.

— Zakładasz, że sam jestem edharczykiem — zauważyłem. — Tymczasem nie przeszedłem jeszcze kwalifiku. Nawet nie wiem, czy Zakon Saunta Edhara mnie zechce.

— Oby zechciał. Dla ciebie tak będzie lepiej.

Nasza rozmowa toczyła się coraz dziwniejszym torem, aż dotarliśmy do momentu, w którym nie widziałem sposobu jej kontynuowania. Na szczęście kobieta przyszła nam z odsieczą:

— Idąc tutaj, zastanawialiśmy się, czy w związku z ostatnim posunięciami Niebiańskiego Strażnika deklaranci nie czują presji, żeby zmienić swoje poglądy. I przyszło nam do głowy, że sposób, w jaki potraktowałeś kwestię Deät i Hylaei, może być odbiciem wpływów sekularnych.

— Ach tak… Ciekawe zagadnienie — przyznałem. — Tak się składa, że pierwszy raz usłyszałem o Niebiańskim Strażniku zaledwie kilka dni temu, więc jeśli moje traktowanie Deät i Hylaei cokolwiek odzwierciedla, to chyba tylko moje własne przemyślenia.

— Świetnie — stwierdził mężczyzna i okręcił się na pięcie.

Kobieta ułożyła usta w bezgłośne „dziękuję” i oboje oddalili się w stronę klauzury.

Niedługo potem rozdzwoniły się dzwony zapowiadające certyfik. Przeszedłem przez kampus unarystów, który został wywrócony na nice: deklaranci i liczni pracownicy najęci extramuros sprzątali dormitoria i przygotowywali je na użytek nowego narybku, następnego dnia mającego zacząć swój rok w matemie.

Chociaż raz dotarłem do tumu sporo przed czasem. Odszukałem Arsibalta i ostrzegłem go, żeby miał się na baczności przed czwórką znajomych slogów. Lio podsłuchał końcówkę naszej rozmowy, musiałem więc powtórzyć swoje ostrzeżenie, kiedy wkładaliśmy szaty. Jesry przyszedł ostatni, pijany jak bela. Rodzina wyprawiła na jego cześć ucztę w domu.

Kiedy przed rozpoczęciem ceremonii Prymas wszedł do prezbiterium, towarzyszyło mu dwóch ludzi w fioletowych szatach. Nie zwróciłem na nich specjalnej uwagi, ponieważ zdarzało się już w przeszłości, że hierarchowie z innych koncentów brali udział w naszych uroczystościach. Zdziwił mnie tylko trochę nietypowy kształt ich nakryć głowy, ale to Arsibalt pierwszy ich rozpoznał.

— Wygląda na to, że mamy czcigodnych gości z Inkwizycji — mruknął. Podniosłem wzrok i rozpoznałem mężczyznę i kobietę, z którymi wcześniej rozmawiałem.

* * *

Popołudnie spędziłem na zastawianiu łąki stołami. Miałem szczęście, że pomagał mi Arsibalt — może czasem zbyt łatwo się irytował, ale po latach nakręcania zegara miał posturę i mięśnie byka.

Od trzech tysięcy lat koncent miał w zwyczaju przygarniać i gromadzić wszystkie trafiające do niego składane krzesła i stoliki i nie rozstawać się z nimi pod żadnym pozorem. Tylko raz polityka ta naprawdę mu się opłaciła: podczas apertu tysiącletniego w roku trzytysięcznym, kiedy to dwadzieścia siedem i pół tysiąca pielgrzymów stłoczyło się u bram koncentu, żeby wziąć udział w uczcie i na własne oczy zobaczyć koniec świata. Mieliśmy składane krzesełka wykonane z bambusa, maszynowo obrabianego aluminium, kompozytów lotniczych, poliplastu formowanego we wtryskarkach, złomowanych prętów zbrojeniowych, ręcznie rzeźbionego drewna, giętych gałązek, nowomaterii, pniaków drzew, pęków witek, spawanych metalowych odpadów. Blaty stołów były zrobione z desek, płyty wiórowej, tytanu z odzysku, papieru z makulatury, szkła, ratanu oraz innych substancji, nad których naturą wolałem się nie zastanawiać. Miały od dwóch do dwudziestu czterech stóp długości; jedne ważyły mniej niż suszony kwiat, inne tyle co dorosły bawół.

— Myślałby kto, że po upływie tylu wieków ktoś powinien już wynaleźć… koło, powiedzmy — zauważył w pewnym momencie Arsibalt.

Zmagaliśmy się właśnie z dwudziestostopowym potworem, który w Starej Epoce Matemowej mógłby chyba stanowić element fortyfikacji i zatrzymywać włócznie wroga. Wyciąganie tych wszystkich sprzętów z piwnic i ze strychów było zajęciem kompletnie idiotycznym. Nie trzeba było długo namawiać Arsibalta, żeby zaczął opowiadać o Inkwizycji i inkwizytorach.

Jego zdaniem przybycie inkwizytorów samo w sobie nie było jeszcze niczym nadzwyczajnym — chyba że chodziło o sytuację wyjątkową. Inkwizycja dawno już stała się „instytucją w miarę normalną, a nawet wręcz zbiurokratyzowaną”. Najlepiej dowodził tego fakt, że widywaliśmy Regulatorkę i jej ludzi prawie bez przerwy, nawet kiedy nikomu się nie naraziliśmy. U nas podlegała wprawdzie Prymasowi, ale w oficjalnej hierarchii była funkcjonariuszką Inkwizycji. W pewnych okolicznościach miała nawet prawo usunąć Prymasa z urzędu (Arsibalt, który powoli zaczynał się rozkręcać, zacytował mi w tym miejscu kilka precedensów z Prymasami-szaleńcami i Prymasami-przestępcami w rolach głównych). Wszystkie koncenty musiały spełniać pewne wspólne standardy; w przeciwnym razie cała idea Rekonstrukcji straciłaby sens. W jaki zaś inny sposób można było pilnować ich przestrzegania, jeśli nie przez utworzenie elitarnej klasy hierarchów (najczęściej Regulatorów, którzy ponakładali tyle pokut na swoich cierpiących fraa i suur, że zostali zauważeni i awansowani), wędrujących od koncentu do koncentu, wszędzie wściubiających nos i mających wszystkich na oku? Zawsze tak było. Po prostu ja nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi.