Выбрать главу

— Wiesz, jestem trochę poruszony wydarzeniami sprzed certyfiku — przyznałem.

Obstawialiśmy właśnie stołami drugi akr łąki. Suur i młodsi fraa uwijali się wokół nas, dostawiając krzesła i przykrywając blaty papierem. Starsi i mądrzejsi fraa ciągnęli za liny, stawiając nad naszymi głowami rusztowanie z prawie nic nieważących belek, na którym później miał się wspierać namiot. Na środku łąki, w kuchni pod gołym niebem, starsze suur znęcały się nad nami smakowitymi zapachami potraw, od podania których dzieliły nas jeszcze długie godziny. Dziesięć minut zmagaliśmy się z Arsibaltem z mechanizmem blokującym nogi pewnego szczególnie przekombinowanego stołu — wojskowej zabawki z demobilu, z piątego stulecia, z okresu wojny światowej: należało ponaciskać pewną liczbę guzików i pociągnąć pewną liczbę dźwigni w ściśle określonej kolejności, bo inaczej nogi za nic nie chciały się rozłożyć. W mechanizm stołu był wetknięty zbrązowiały, wielokrotnie złożony arkusz: nadzwyczaj pomocna instrukcja obsługi, spisana w roku dziewięćset czterdziestym przez niejakiego fraa Bolo, który po tym, jak udało mu się rozłożyć stół, postanowił się tym pochwalić przyszłym pokoleniom deklarantów. Problem z instrukcją obsługi był jednak dwojakiej natury: nie dość, że fraa Bolo zastosował wyjątkowo abstrakcyjną terminologię do opisania elementów mebla, to jeszcze później arkusz padł łupem myszy. Już, już mieliśmy na dobre stracić cierpliwość, cisnąć stołem o mur praesidium, strącić bezsensowne rady fraa Bolo do piekła i wybiec przez Bramę Dekady w poszukiwaniu czegoś mocniejszego do wypicia, ale zamiast tego postanowiliśmy chwilę odsapnąć i spokojnie pomyśleć. Wtedy właśnie opowiedziałem mu o rozmowie z Varaksem i Onali, bo tak ponoć nazywali się inkwizytorzy.

— Hm, inkwizytorzy w przebraniu… — mruknął. — Pierwsze słyszę. — Spojrzał na mnie z troską. — Co jeszcze o niczym nie świadczy. Inkwizytorzy, których nie da się wyróżnić z tłumu, naturalną koleją rzeczy pozostają niezauważeni i nikt o nich nie mówi.

Niezbyt mnie to pocieszyło.

— Jakoś muszą się poruszać — ciągnął tymczasem Arsibalt. — Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale przecież mało prawdopodobne jest, żeby mieli własne aeroplany i pociągi, prawda? Lepiej po prostu włożyć zwykłe ciuchy i kupić bilet, tak jak to robią inni ludzie. Przypuszczam, że ci dwoje dotarli do koncentu z aerodromu akurat wtedy, kiedy rozpoczynałeś oprowadzanie swojej grupy, i pod wpływem impulsu postanowili do was dołączyć. Każdy przecież chciałby zobaczyć posągi w rotundzie.

— To, co mówisz, brzmi sensownie, ale ja i tak czuję się… jak przypalony ogniem.

— Dlaczego?

— Varax mnie sprowokował. Powiedziałem mu rzeczy, jakich nie powinienem mówić inkwizytorowi.

— To dlaczego powiedziałeś je obcemu człowiekowi?

Nie pomagał mi. Spojrzałem na niego z ukosa.

— Co takiego strasznego chlapnąłeś? — zapytał.

— Nic — odparłem po namyśle. — Ale tak sobie myślę, że mówiłem jak edharczyk. Żargonem HŚT. Jeżeli Varax jest proceńczykiem, na pewno mnie znienawidził.

— Ale to jeszcze nic złego. Od tysięcy lat istnieją przecież zakony, które głoszą gorsze bzdury, i Inkwizycja się ich nie czepia.

— Wiem.

Rozejrzałem się. Corlandin i kilkunastu jego towarzyszy z Nowego Kręgu szykowało się właśnie do próbnego wykonania pieśni, którą mieli odśpiewać wieczorem. Widziałem, jak uśmiechają się i wymieniają uściski dłoni. Z odległości stu stóp wyczuwałem ich pewność siebie, jak wyczulony na zapachy pies. Chciałem być taki jak oni — a nie jak zgryźliwi edharczycy, rozprawiający o sumach wektorów kopulastych sklepień.

— Może kiedy powiedziałem, że czuję się, jakby mnie przypalono, miałem na myśli to, że spaliłem za sobą mosty. Varax powtórzy moje słowa suur Trestanas, a ona swoim ludziom.

— Boisz się, że Nowy Krąg nie zechce cię dopuścić do kwalifiku?

— Otóż to.

— Przynajmniej unikniesz smrodu. I dobrze.

— Jakiego smrodu?

— Smrodu, jaki rozejdzie się po matemie, kiedy większość naszego rocznika dołączy do edharczyków. Nowemu Kręgowi i Zreformowanym Faanom Starym zostaną same zmiotki.

Rozejrzałem się dyskretnie, czy w zasięgu głosu nie ma przypadkiem fidów, których Arsibalt zakwalifikował do zmiotków, ale dostrzegłem tylko wiekowego pra-fraa Mentaxenesa, który szurając nogami, kręcił się w pobliżu; szukał sobie jakiegoś zajęcia, ale był zbyt dumny na to, żeby o nie poprosić. Podałem mu wymiętoszoną instrukcję obsługi stołu i poprosiłem, żeby nam ją przetłumaczył. Z wielkim zapałem zabrał się do pracy, a my z Arsibaltem wróciliśmy do tumu po następny stół.

— Dlaczego myślisz, że tak się stanie? — zapytałem.

— Orolo rozmawiał z wieloma z nas, nie tylko z tobą.

— Werbuje nas?

— Od werbowania jest Corlandin, dlatego mu nie ufamy. Orolo po prostu z nami rozmawia i pozwala nam wyciągać wnioski.

Pyerd: (1) We fluksyjskim u schyłku Epoki Praksis i w początkach Rekonstrukcji: pejoratywne określenie wszelkiego fałszu, w szczególności celowych kłamstw i prób zaciemniania obrazu spraw. (2) W orthyjskim: formalne, bezstronne określenie przemówienia (najczęściej, choć nie zawsze, o charakterze handlowym lub politycznym) obfitującego w eufemizmy, użyteczne niedopowiedzenia, otępiające powtórzenia i inne fortele retoryczne mające na celu wytworzenie wrażenia, że coś naprawdę zostało powiedziane. (3) Według Rycerzy Saunta Halikaarna (zakonu radykałów utworzonego w drugim tysiącleciu p.r.): wszelkie przemowy i pisma dawnych sfeników, mistagogów ze Starej Epoki Matemowej, instytucji politycznych i handlowych Epoki Praksis, a po Rekonstrukcji także wszystkich tych, którzy (zdaniem Rycerzy) skalali się rozumowaniem proceńskim. Chętne i głośne posługiwanie się tym określeniem dla przerywania wykładów, dialogów, a nawet prywatnych rozmów, pogłębiło rozdźwięk między proceńczykami i halikaarnijczykami, charakteryzujący świat matemowy w okresie przed Trzecią Łupieżą. Na krótko przed samą Łupieżą Rycerze Saunta Halikaarna zostali odrzuceni, przez co niewiele dziś o nich wiadomo (fakt, że ich postaci nierzadko przewijają się w spektaklach rozrywkowych w Saeculum, wynika z częstego mylenia ich z Inkanterami). Uwaga dotycząca stosowania: Kiedy słowo to zostaje głośno wykrzyknięte w kredowni lub refektarzu, wywołuje skojarzenia ze znaczeniem (3) i związanymi z nim wydarzeniami, wobec czego nie należy go w ten sposób używać. Wypowiedziane spokojnym tonem (w świecie matemowym), najczęściej przyjmuje znaczenie (2), które dawno już utraciło wszelkie wulgarne konotacje. W Saeculum słowo to w znaczeniu (2) bywa często mylone z (1) i uważane jest za niegrzeczne bądź nawet wulgarne. Mentalność posługujących się pyerdem mieszkańców extramuros sprawia, że są bardziej niż inni skłonni do obrażania się (lub udawania obrażonych), kiedy ktoś wytknie im nadużywanie pyerdu. Dla obserwatora wywodzącego się ze świata matemowego jest to sytuacja bez wyjścia: może albo użyć tego „obelżywego” określenia bez ogródek, narażając się na otrzymanie etykietki osoby opryskliwej i wykluczenie z uprzejmej konwersacji, albo wyrazić swoją opinię nie wprost, czyli samemu posłużyć się pyerdem i w ten sposób wzmocnić przeciwnika. Najprawdopodobniej właśnie ta ostatnia właściwość pyerdu tłumaczy jego trwałość i niepodatność na zmiany, ale rozstrzygnięcie tej kwestii wykracza poza ramy przyjęte dla Słownika i lepiej zostawić je hierarchom na co dzień stykającym się z Saeculum i jego problemami.