— Możliwości byłyby znacznie bardziej realne, gdybyś miał dostęp do kręgu — zauważył.
Mogliśmy rozmawiać swobodnie, ponieważ brodziliśmy w suchych arkuszach i w pobliżu nikogo nie było — chyba że suur Trestanas schowała się w kupie liści i zaciekle strzygła uszami.
Zatrzymałem się i zadarłem głowę.
— A ty co? — zdziwił się Arsibalt. — Czekasz, aż inkwizytor spadnie z drzewa?
— Nie, tak tylko patrzę.
Staliśmy na małym pagórku, skąd rozciągał się doskonały widok na tum — my zaś, schowani w zagajniku, byliśmy z niego prawie niewidoczni, mogłem więc bez przeszkód pogapić się na gwiezdny krąg. Podwójny teleskop Mithry i Mylaksa nawet nie drgnął przez te trzy miesiące, odkąd krąg został zamknięty: nadal był wycelowany w północną część nieba.
— Pomyślałem sobie, że jeśli Orolo oglądał przez M M coś, czego nie powinien był oglądać, pewną wskazówką dla nas może być położenie teleskopu w ostatnim dniu, kiedy go używał. Może nawet zarejestrował wtedy jakieś obrazy, których na razie nie znamy.
— Widzisz, jak jest wycelowany M M. Co możesz z tego wywnioskować?
— Tylko tyle, że Orola zainteresowało coś, co znajduje się nad biegunem.
— A co znajduje się nad biegunem? Oprócz gwiazdy polarnej…
— W tym właśnie sęk, że nic.
— Jak to nic? Coś tam musi być.
— Ale to mi psuje hipotezę.
— Powiedz mi, z łaski swojej, jakąż to hipotezę wysnułeś? Najlepiej porozmawiajmy o tym w marszu, kierując się do miejsca, w którym jest ciepło i dają coś do jedzenia.
Ruszyłem z miejsca i puściłem Arsibalta przodem, żeby torował mi przejście wśród liści.
— Podejrzewam, że to kamień — powiedziałem do jego pleców.
— Znaczy się, asteroida.
— No tak. Ale kamienie nie nadlatują znad bieguna.
— Skąd ta pewność? Mogą przecież przylecieć skąd chcą.
— W zasadzie tak, ale prawie zawsze poruszają się w tej samej płaszczyźnie co planety, tak zwanej płaszczyźnie ekliptyki. Dlatego należy ich szukać w jej pobliżu.
— To argument czysto statystyczny. Może to po prostu jakiś niezwykły kamień.
— Bezmian to wyklucza.
— Bezmian saunta Gardana jest cennym narzędziem, ale wyklucza wiele zjawisk naturalnych — stwierdził Arsibalt. — Mnie i ciebie również.
Orolo przysiadł się do nas i pierwszy raz od niepamiętnych czasów mogłem z nim porozmawiać. Usiadł w takim miejscu, żeby mieć z okna widok na góry, i wpatrywał się w nie z podobną miną jak ja, całkiem niedawno, w gwiezdny krąg. Dzień był pogodny i wszystkie szczyty rysowały się wyraźnie na tle nieba. Wydawały się tak bliskie, że można by w nie rzucać kamieniami.
— Ciekawe, co będzie dziś widać ze szczytu Kopca Bly’a — westchnął. — Na pewno więcej niż od nas.
— Czy to tam slogowie zjedli wątrobę saunta Bly’a? — zapytałem.
— Tak.
— A to jest gdzieś blisko? Myślałem, że na innym kontynencie…
— Ależ nie, saunt Bly był edharczykiem! Możesz sprawdzić w kronice. Gdzieś trzymamy wszystkie zakonserwowane relikwie, jakie nam po nim zostały.
— Chcesz powiedzieć, że na szczycie kopca jest obserwatorium? Nie kpisz sobie ze mnie?
Orolo wzruszył ramionami.
— Nie mam pojęcia. Estemard zbudował tam teleskop po tym, jak porzucił zakon i wzburzony wybiegł przez Bramę Dzienną.
— A ten Estemard to…
— Jeden z moich dwóch nauczycieli.
— Drugim był Paphlagon?
— Tak. Obaj mniej więcej w tym samym czasie stwierdzili, że mają dość naszego zakonu. Estemard odszedł, a Paphlagon pewnego wieczoru, po kolacji, wszedł do górnego labiryntu i nie widziałem go przez następne ćwierć wieku, aż do… wiesz. A co ty robiłeś, kiedy Paphlagon został powołany? Byłeś jeszcze przecież gościem Autipete.
Autipete była postacią mitologiczną, która zasłynęła tym, że zaskoczyła ojca we śnie i wyłupiła mu oczy. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak nazwał suur Trestanas. Przygryzłem wargę i pokręciłem głową. Arsibalt parsknął zupą przez nos.
— To nie fair — powiedziałem. — Ona tylko wykonuje rozkazy.
Orolo już się szykował do splantowania mnie.
— W okresie Trzeciego Zwiastuna często zdarzało się, że ludzie, którzy dopuścili się najgorszych zbrodni, utrzymywali…
— Że tylko wykonywali rozkazy. Wiem. Wszyscy o tym wiemy.
— Fraa Erasmas cierpi na Zespół Saunta Alvara — wtrącił Arsibalt.
— Tamci ludzie z Trzeciego Zwiastuna wrzucali spychaczami dzieci do pieców — odparłem. — A jeśli chodzi o saunta Alvara… Jako jedyny ocalał z zagłady swojego koncentu podczas Trzeciej Łupieży i przeżył trzy dekady w areszcie. Trudno to chyba porównać z odcięciem nas od teleskopów na kilka tygodni, nie sądzicie?
Orolo porozumiewawczym mrugnięciem przyznał mi rację.
— Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie: co robiłeś podczas voco?
Z przyjemnością bym odpowiedział — i tak właśnie zrobiłem, tyle że obróciłem wszystko w żart:
— Kiedy nikt nie patrzył, pobiegłem na górę, do gwiezdnego kręgu. Chciałem prowadzić obserwacje, ale niestety świeciło słońce.
— Przeklęta świetlista kula! — zgodził się ze mną Orolo, ale coś mu przyszło do głowy, bo zapytał: — Wiesz chyba o tym, że nasze instrumenty mogą zarejestrować niektóre bardzo jasne obiekty nawet za dnia?
Skoro podjął grę, nie wypadało mi z niej teraz rezygnować.
— Na moje nieszczęście M M był zwrócony w niewłaściwą stronę. A ja nie miałem dość czasu, żeby go przestawić.
— W niewłaściwą stronę… Niewłaściwą do czego?
— Do oglądania jasnych obiektów, takich jak planety albo… — Zawahałem się.
Jesry siedział nieopodal, przy pustym stoliku, zwrócony twarzą do mnie i Orola. Nie tknął jedzenia. Gdyby był wilkiem, postawiłby uszy i strzygł nimi w naszym kierunku.
— Czy byłoby to dla ciebie bardzo krępujące, gdybym poprosił cię o jakieś przyzwoite zakończenie tego zdania? — zapytał Orolo.
Arsibalt wyglądał na równie poruszonego, jak ja się czułem. Zaczęło się od żartu, a teraz fraa Orolo czynił jakieś całkiem poważne aluzje… Tyle że nie wiedzieliśmy do czego.
— Nie licząc supernowych, bardzo jasne obiekty znajdują się najczęściej niedaleko nas, czyli w naszym Układzie Słonecznym. Zazwyczaj więc należy ich szukać w pobliżu płaszczyzny ekliptyki. Wracając zatem do mojej niedorzecznej fantazji o wizycie w gwiezdnym kręgu, musiałbym przestawić M M z pozycji okołobiegunowej w położenie bliższe płaszczyzny ekliptyki, żeby móc cokolwiek zaobserwować.
— Ja tylko pilnuję, żeby twoja niedorzeczna fantazja nosiła znamiona wewnętrznej spójności — wyjaśnił fraa Orolo.
— I jak? Teraz jesteś zadowolony?
Wzruszył ramionami.
— Przedstawiłeś rozsądną argumentację, ale na twoim miejscu nie lekceważyłbym biegunów. Wiele rzeczy się w nich zbiega.
— Na przykład… co? Południki? — prychnąłem.
— Wędrowne ptaki? — zadrwił Arsibalt.
— Igły kompasowe? — odezwał się Jesry.
— Orbity biegunowe — zabrzmiał czyjś piskliwy głosik.
Odwróciliśmy się jak na komendę: Barb szedł w naszą stronę, niosąc swoją tacę z jedzeniem. Musiał nas podsłuchiwać, stojąc w kolejce, a teraz udzielił nam odpowiedzi głosem niedorostka, słyszalnym chyba aż na Kopcu Bly’a. Jego słowa zwróciły powszechną uwagę.
— To wynika z definicji — mówił dalej tym melodyjnym tonem, którego używał za każdym razem, kiedy recytował wyczytane w książkach mądrości. — Satelita na orbicie biegunowej Arbre musi podczas każdego okrążenia przelecieć nad oboma biegunami.