Выбрать главу

W tym miejscu przedstawiłem Barbowi calcę[2] o przestrzeniach Hemna, czyli przestrzeniach konfiguracyjnych, które Hemn wymyślił, kiedy — tak jak Barbowi — znudziło mu się liczenie iksów, igreków i zetów.

Dostać setki: (wyrażenie potoczne, pejoratywne) Postradać zmysły, stać się niespełna rozumu, nieodwracalnie zbłądzić ze ścieżki teoryki. Genezy wyrażenia należy szukać w okresie trzeciego apertu stuletniego, kiedy po otwarciu bram kilkunastu matemów stuletnich odkryto zdumiewające rzeczy: w Sauncie Rambalfie tuż przed otwarciem bramy doszło do zbiorowego samobójstwa; w Sauncie Terramore nie znaleziono zupełnie nic, nawet ludzkich szczątków; w Sauncie Byadinie ujawniła się nieznana wcześniej religijna sekta matarrhitów (istniejąca zresztą do dzisiaj); w Sauncie Lesperze miejsce ludzi zajął nieznany gatunek nadrzewnych naczelnych; w Sauncie Phendrze w podziemnym labiryncie uruchomiono prymitywny reaktor jądrowy. Takie i inne wypadki doprowadziły do utworzenia Inkwizycji oraz instytucji hierarchów w jej nowoczesnej formie, włączając w to Regulatorów mających prawo do inspekcji i nakładania kar we wszystkich matemach.

— Słownik, wydanie czwarte, 3000 p.r.

Pod wieczór złapałem fraa Orola wychodzącego z kredowni. Przystanęliśmy przy ścianie z pełnymi arkuszy przegródkami, żeby spokojnie porozmawiać. Wiedziałem, że nie powinienem pytać, o co mu chodziło, kiedy w refektarzu sprowokował dziwną dyskusję o dziennych obserwacjach kosmograficznych: jeśli uparł się, żeby czegoś nas w ten sposób nauczyć, żadna siła nie byłaby go w stanie przekonać do udzielenia odpowiedzi wprost. Zresztą i tak bardziej martwiły mnie jego inne, wcześniejsze słowa.

— Chyba jeszcze nie wychodzisz, prawda?

Uśmiechnął się lekko, ale nie odpowiedział.

— Zawsze się martwiłem, że postanowisz przejść labirynt i zostać setnikiem, co byłoby fatalne. Ale kiedy posłuchałem, jak mówisz o fraa Estemardzie, zacząłem się martwić, że chcesz tak jak on zostać dzikusem.

— Co to oznacza, że zacząłeś się martwić?

To właśnie była odpowiedź w stylu Orola. Westchnąłem ciężko.

— Zdefiniuj martwienie się — nie ustępował.

— Słucham?!

— Wyobraź sobie, że jestem człowiekiem, który nigdy niczym się nie martwił. Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Po prostu cię nie rozumiem. Naucz mnie martwić się.

— No dobrze… Powinieneś chyba zacząć od wyobrażenia sobie ciągu możliwych wydarzeń w przyszłości.

— Robię to nieustannie. Ale jakoś się nie martwię.

— Ten ciąg musi mieć złe zakończenie.

— Aha. Martwisz się, że różowy smok przeleci nad koncentem i pierdnie na nas gazem paraliżującym?

Zachichotałem nerwowo.

— Nie.

— W takim razie nadal nie chwytam. — Orolo był śmiertelnie poważny. — Przecież właśnie przedstawiłem ci ciąg wydarzeń, który źle się kończy.

— Ale to bzdura. Nie ma różowych smoków, które pierdzą gazem paraliżującym.

— Niech ci będzie. W takim razie… niebieski smok.

Przechodzący obok Jesry zauważył, że wdaliśmy się z Orolem w dialog, podszedł więc do nas (choć nie za blisko) i przyjął postawę widza: ręce splecione pod zawojem, głowa spuszczona, brak kontaktu wzrokowego.

— Kolor smoka nie ma nic do rzeczy — zaoponowałem. — Smoki pierdzące gazem paraliżującym nie istnieją!

— Skąd wiesz?

— Nikt ich nigdy nie widział.

— Nikt również nie widział, żebym opuszczał koncent, a jednak martwi cię taka możliwość.

— Rzeczywiście. Poprawka: cała idea takiego smoka jest niespójna. Najprawdopodobniej żaden organizm w naturze nie ma takiej przemiany materii, aby wytwarzać gaz paraliżujący. Idea latających zwierząt wielkości smoków przeczy podstawowym prawom skalowania żywych istot. I tak dalej.

— No proszę, mnóstwo wyjaśnień natury biologicznej, chemicznej, teorycznej… Domyślam się, że dla slogów, którzy o takich rzeczach nie mają pojęcia, różowe smoki pierdzące gazem paraliżującym stanowią nieustanny powód do zmartwienia?

— Można by ich pewnie przekonać, żeby zaczęli się martwić taką perspektywą. Chociaż nie, jest chyba taki… filtr, który włącza się…

Zawahałem się i zerknąłem ukradkiem na Jesry’ego, zachęcając go, aby przyłączył się do dialogu. I rzeczywiście, po chwili namysłu wyjął ręce spod zawoju i podszedł bliżej.

— Gdyby człowiek martwił się różowymi smokami, musiałby się również martwić niebieskimi, zielonymi, czarnymi, cętkowanymi i pręgowanymi — zauważył. — W dodatku nie tylko pierdzącymi gazem, ale także zrzucającymi bomby i ziejącymi ogniem.

— A do smoków doszłyby larwy, olbrzymie żółwie, jaszczury… — dodałem.

— Nie ograniczajmy się do bytów fizycznych — ciągnął Jesry. — Są jeszcze bogowie, duchy i tak dalej. Jeśli uchylimy drzwi przed różowym smokiem, będziemy musieli wpuścić całe to tałatajstwo.

— No to może powinniśmy martwić się nimi wszystkimi? — zasugerował fraa Orolo.

— Ja się martwię! — wykrzyknął Arsibalt, który widząc, jak rozmawiamy, podszedł sprawdzić, co się dzieje.

— Fraa Erasmasie… — powiedział Orolo. — Przed chwilą powiedziałeś, że dałoby się namówić slogów, żeby zaczęli się martwić nalotem różowego smoka pierdzącego gazem paraliżującym. Jak byś się do tego zabrał?

— No cóż, nie jestem proceńczykiem, ale gdybym nim był, zacząłbym chyba od przedstawienia jakiejś przekonującej genezy smoków. Wysłuchawszy mnie, slogowie załamywaliby ręce ze zmartwienia, ale gdyby wtedy wparował tam Jesry i zaczął ich straszyć prążkowanym żółwiem, ziejącym ogniem, uznaliby go za czubka i wywieźli do przytułku dla obłąkanych.

Wszyscy się roześmiali, nawet Jesry, który zwykle nie był zachwycony, kiedy ktoś z niego żartował.

— Co takiego byś zrobił, żeby twoja historia wydała się im wiarygodna? — zainteresował się Orolo.

— Przede wszystkim musiałaby być wewnętrznie spójna, a także zgodna z tym, co przeciętny slog wie o świecie.

— To znaczy?

Lio i Tulia szli właśnie do refektarza: wypadał ich dyżur w kuchni i mieli przyszykować obiad. Lio, usłyszawszy końcówkę naszej wymiany zdań, wtrącił się do rozmowy:

— Mógłbyś powiedzieć, że spadające gwiazdy to pierdnięcia smoka, które się zapaliły!

— Doskonale — przyznał Orolo. — W ten sposób, ilekroć slog spojrzałby w niebo i zobaczył spadającą gwiazdę, uzyskiwałby potwierdzenie mitu o różowym smoku.

— Co więcej, mógłby spławić Jesry’ego, mówiąc: „Ty frajerze, a co mają wspólnego prążkowane żółwie ziejące ogniem ze spadającymi gwiazdami?” — dodał Lio.

Znów wszyscy się roześmiali.

— To przykład wyjęty żywcem z późnych pism saunta Evenedryka — stwierdził Arsibalt.

Zrobiło się cicho. Do tej pory wydawało nam się, że to wszystko niewinne żarty.

— Fraa Arsibalt uprzedza fakty — skarcił go łagodnie Orolo.

— Evenedryk był teorem — powiedział Jesry. — Nie pisałby o takich sprawach.

— Przeciwnie — zaoponował Arsibalt. — U schyłku życia, po Rekonstrukcji…

— Za pozwoleniem… — wtrącił Orolo.

— Naturalnie — zmitygował się Arsibalt.