Выбрать главу

Zawiesił głos i mrużąc oczy, zerknął w stronę gór, jakby się wahał, czy powinien mówić dalej. W końcu jednak dostrzegł moje wyczekujące spojrzenie i uczynił drobny zrezygnowany gest.

— Po powrocie do matemu zastałem czekającą na mnie paczkę listów od Estemarda.

— Naprawdę?!

— Wysyłał je z Kopca Bly’a mniej więcej raz do roku, wiedząc oczywiście, że będą przechwytywane i dostanę je dopiero przy okazji apertu. Opisywał mi w nich obserwacje poczynione za pomocą teleskopu, który zainstalował na Kopcu. Wszystko zrobił sam, nawet zwierciadło musiał szlifować ręcznie. Ciekawa lektura, wartościowe pomysły, ale wszystko to nie umywa się do jego prac z naszego koncentu.

— Przynajmniej mógł tam zaglądać. — Wskazałem gwiezdny krąg.

Moja skarga rozbawiła Orola.

— Naturalnie. Jestem przekonany, że i my niedługo odzyskamy dostęp do instrumentów.

— Dlaczego? Jak? Na jakiej podstawie tak twierdzisz?

Musiałem zapytać, chociaż wiedziałem, że nie odpowie.

— Powiedzmy, że i ja mam talent, który pozwala mi przewidywać prawdopodobny rozwój wydarzeń.

— No dzięki…

— Nawiasem mówiąc, mogę go także wykorzystać do wyobrażenia sobie, jak wygląda los dzikusa. Z listów Estemarda jasno wynika, że ciężko mu się żyje.

— Uważasz, że dokonał właściwego wyboru?

— Nie wiem — odparł bez namysłu Orolo. — To nietrywialne pytanie. Czego pożąda ludzki organizm? Oczywiście poza pożywieniem, wodą, schronieniem i reprodukcją.

— Chyba szczęścia.

— Żywność spożywana extramuros wystarcza do uzyskania szczęścia w uproszczonej postaci, a mimo to tamtejsi ludzie nadal pragną różnych rzeczy. Nieustannie przystępują do rozmaitych ark. Po co?

Pomyślałem o rodzinie Jesry’ego. I o swojej.

— Ludzie chyba lubią sobie wyobrażać, że nie tylko żyją, ale także propagują swój sposób życia.

— Racja. Ludzie chcą czuć, że stanowią element jakiegoś długotrwałego projektu, czegoś, co przetrwa, kiedy ich już zabraknie. To daje poczucie stabilizacji. I moim zdaniem potrzeba takiej stabilizacji jest równie podstawowa i równie desperacka jak inne, bardziej oczywiste potrzeby. Za to można ją zaspokajać na różne sposoby. Na przykład subkultura slogów: nam nie imponuje, ale trudno zaprzeczyć, że jest stabilna. Albo miastowi: oni mają zupełnie inny rodzaj stabilizacji.

— My też.

— My też. Ale Estemardowi to nie wystarczyło. Może uznał, że samotne życie na szczycie pagórka bardziej mu odpowiada.

— A może po prostu nie odczuwa tej potrzeby tak silnie jak większość z nas — podsunąłem.

Zegar wybił pełną godzinę.

— Przegapisz pasjonujące wystąpienie suur Fretty — poinformował mnie Orolo.

— Czyżbyś chciał zmienić temat?

Wzruszył ramionami.

Tematy się zmieniają. Pogódź się z tym.

— No dobrze, pójdę na ten wykład — zgodziłem się. — Gdybyś jednak zdecydował się nas opuścić, nie odchodź bez pożegnania, bardzo cię proszę.

— Obiecuję ci, że gdyby miało do tego dojść, zawiadomię cię tak szybko, jak tylko będzie to możliwe — zapewnił mnie pobłażliwym tonem, jakby rozmawiał z człowiekiem niezrównoważonym.

— Dziękuję.

Poszedłem do kredowni saunta Groda i zająłem miejsce w rozległej pustej przestrzeni, która — jak zwykle — otaczała Barba.

Właściwie powinniśmy go nazywać fraa Tavenerem, ponieważ takie imię przybrał, składając śluby, ale nie wszyscy od razu kojarzyli się ze swoimi nowymi deklaranckimi imionami. Arsibalt od samego początku był Arsibaltem i nikt już nawet nie pamiętał imienia, którego używał extramuros. Za to Barba ludzie jeszcze długo mieli nazywać Barbem.

Zresztą to nieważne, jakie nosił imię: ten chłopak i tak miał się stać moim wybawieniem. Wielu rzeczy nie wiedział, ale nigdy nie bał się pytać, pytać i jeszcze raz pytać, aż wszystko dokładnie zrozumiał. Postanowiłem uczynić go swoim fidem. Ludzie dojdą do wniosku, że robię to z dobroci serca; niektórzy pomyślą nawet, że zamierzam się wycofać, a opiekę nad Barbem traktuję jako swoją profesję. I dobrze! W rzeczywistości przemawiał przeze mnie głównie egoizm. Przez sześć tygodni nauczyłem się więcej z teoryki niż przez sześć miesięcy poprzedzających apert; wystarczyło, że siadywałem na wykładach blisko Barba. Zaczynałem rozumieć, że w moim pragnieniu zgłębienia teoryki zdarzało mi się chadzać skrótami, choć w rzeczywistości nadkładałem drogi — tak jak często się to zdarza ze skrótami wypatrzonymi na mapie. Widząc, że Jesry robi szybsze postępy niż ja, odczytywałem równania w sposób, który, jak mi się wydawało w pierwszej chwili, upraszczał je, a w rzeczywistości utrudniał lub wręcz uniemożliwiał ich rozwiązanie. Barb nie przejmował się tym, że ktoś go wyprzedzi; ze względu na specyficzną architekturę mózgu nie umiał wyczytać takiej informacji z ludzkiej mimiki. Nie wytyczał sobie również żadnych dalekosiężnych celów: był z natury egocentryczny i krótkowzroczny. Chciał po prostu zrozumieć wypisane na tabliczce równanie teraz, zaraz, dzisiaj, i zupełnie nie przejmował się tym, co na ten temat sądzą inni. W dodatku był gotowy zadawać nurtujące go pytania do skutku, nawet kosztem kolacji.

Jak się nad tym zastanowiłem, musiałem przyznać, że Ala i Tulia dawno temu stosowały całkiem podobną metodę nauki. Stwór o dwóch grzbietach — tak nazywał je Jesry, kiedy godzinami sterczały pod kredownią, bez końca dyskutując o tym, co przed chwilą usłyszały. Nie wystarczało im to, że jedna z nich zrozumiała problem; nie wystarczało im nawet, kiedy zrozumiały go obie, ale na różne sposoby. Musiały go zrozumieć dokładnie tak samo. Ich zaciekłe dysputy przyprawiały nas o ból głowy, do tego stopnia, że — zwłaszcza kiedy byliśmy młodsi — zakrywaliśmy demonstracyjnie uszy dłońmi i uciekaliśmy jak najdalej od stwora o dwóch grzbietach. Ale im to odpowiadało.

Gotowość Barba do ciężkiej pracy nad osiąganiem bliskich celów sprawiała, że do tych dalszych (których na razie nie miał) zmierzał znacznie szybciej i pewniej niż ja w jego wieku — a teraz ja podążałem krok w krok za nim.

* * *

Rozważając różne profesje, próbowałem uczyć nowy rocznik śpiewu. Wszyscy mieszkańcy extramuros słuchali muzyki, ale mało który umiał ją tworzyć. Nowych fidów trzeba było uczyć wszystkiego od podstaw. To była mordęga — i dość szybko stwierdziłem, że jednak nie zamierzam poświęcać się takiej profesji. Spotykaliśmy się trzy razy w tygodniu w jednej z wnęk naszej namiastki nawy.

Pewnego dnia, wychodząc z próby, napatoczyłem się na fraa Lio, który wybierał się na dziedziniec Protektora, żeby tam wypełniać swoje obowiązki.

— Chodź ze mną na górę — zaproponował. — Coś ci pokażę.

— Nowy chwyt z uciskiem na nerw?

— Nic z tych rzeczy.

— Wiesz, że nie powinienem oglądać koncentu z wyższych pięter?

— Widzisz… Nie przeszedłem jeszcze szkolenia na hierarchę, więc też nie powinienem tego robić. I wcale nie to chcę ci pokazać.

Ruszyłem za nim po schodach. Im wyżej się wspinaliśmy, tym bardziej się denerwowałem, że zamierza zrealizować plan najazdu na gwiezdny krąg — dopóki nie przypomniałem sobie, co powiedział niedawno Orolo o nadmiernym przejmowaniu się różnymi sprawami.

— Nie powinieneś wyglądać poza obręb murów — uściślił Lio. Zbliżaliśmy się do wierzchołka południowo-zachodniej wieży. — Ale wolno ci pamiętać to, co widziałeś extramuros podczas apertu, prawda?

— Chyba tak.

— No i? Widziałeś coś?