– Uczynię tak. Teraz jednak wybacz mi, muszę już iść.
Tym razem Sachiko wstała i odprowadziła mnie do drzwi.
– Przyjdę pożegnać się z tobą przed wyjazdem – obiecała, gdy wkładałam sandały.
Początkowo sen zdawał się zupełnie niewinny: śniłam o czymś, co widziałam poprzedniego dnia – o małej dziewczynce, której zabawy obserwowaliśmy w parku. A potem, następnej nocy, sen powrócił. I powracał niejednokrotnie w czasie kilku ostatnich miesięcy.
Niki i ja obserwowałyśmy, jak dziewczynka buja się na huśtawce – w to popołudnie, gdy wybrałyśmy się do wioski na spacer. Był to trzeci dzień wizyty Niki; rzęsisty deszcz przerodził się w mżawkę. Już od kilku dni nie wychodziłam z domu i gdy wyszłyśmy na krętą alejkę, odetchnęłam z prawdziwą przyjemnością.
Niki spacerowała trochę za szybko, a jej wąskie, skórzane buty skrzypiały przy każdym kroku. Choć bez trudu dostosowałam się do jej tempa, wolałam nieco spokojniejszą przechadzkę. Niki, jak sądzę, musi się dopiero nauczyć, że spacer sam w sobie może stanowić przyjemność. Ponadto zdawała się zupełnie niewrażliwa na uroki wiejskiego krajobrazu, mimo iż tu właśnie się wychowała. Powiedziałam jej to w czasie spaceru, a ona odparła szorstko, że to nie jest prawdziwy krajobraz wiejski, a tylko jego sztuczna wersja dla mieszkających tu zamożnych ludzi. Śmiem twierdzić, że ma rację; nigdy nie wybrałam się na północ, do rolniczych obszarów Anglii, gdzie – jak zapewnia Niki – można zobaczyć prawdziwy wiejski krajobraz. Niemniej jednak z tych alejek emanuje cisza i spokój, które przez lata nauczyłam się doceniać.
Gdy dotarłyśmy do wioski, zaprowadziłam Niki do herbaciarni, gdzie zachodziłam raz na jakiś czas. Wioska jest mała – tylko kilka hoteli i sklepów. Herbaciarnia położona jest na rogu ulicy, nad piekarnią. Tego popołudnia usiadłyśmy z Niki przy stoliku obok okna i właśnie stamtąd przyglądałyśmy się tej małej dziewczynce bawiącej się w parku. Usiadła na huśtawce i zaczęła coś wołać do dwóch kobiet siedzących nie opodal na ławce. Była to wesoła dziewczynka ubrana w zielony płaszczyk przeciwdeszczowy i małe gumiaczki.
– Może niedługo wyjdziesz za mąż i będziesz miała dzieci – powiedziałam. – Tęsknię za małymi dziećmi.
– A ja wcale – odrzekła Niki.
– No cóż, chyba jesteś jeszcze za młoda.
– Tutaj nie chodzi o wiek. Po prostu nie mam ochoty na gromadkę wrzeszczących dzieciaków.
– Nie obawiaj się, Niki – zaśmiałam się. – Bynajmniej nie nalegam, żebyś już teraz została matką. Po prostu zachciało mi się nagle być babcią i to wszystko Myślałam sobie, że sprawisz mi tę przyjemność, lecz to może zaczekać.
Mała dziewczynka, stojąc na siedzeniu huśtawki, ciągnęła mocno za łańcuch, a mimo to huśtawka nie chciała się unieść. Zaśmiała się i znów zawołała coś do dwóch kobiet.
– Jedna z moich przyjaciółek urodziła niedawno dziecko – powiedziała Niki. – I naprawdę się cieszy, choć trudno mi pojąć dlaczego. Urodziła jakieś okropne, wrzeszczące stworzenie.
– Przynajmniej jest szczęśliwa. A ile ma lat?
– Dziewiętnaście.
– Dziewiętnaście? Nawet młodsza od ciebie. Czy jest mężatką?
– Nie. A czy to takie istotne?
– Na pewno nie może być szczęśliwa.
– A czemu nie? Czy tylko dlatego, że nie jest mężatką?
– Właśnie tak. I dlatego, że ma tylko dziewiętnaście lat. Nie wierzę, że jest z tego powodu szczęśliwa.
– A co ma do tego małżeństwo? Chciała tego, zaplanowała to i koniec.
– Czy ona ci tak powiedziała?
– Och, mamo, przecież ją znam, to moja przyjaciółka. Wiem, że tego chciała.
Kobiety siedzące na ławce podniosły się z miejsc. Jedna z nich zawołała dziewczynkę, która zeszła z huśtawki i pobiegła w ich kierunku.
– A co z ojcem dziecka? – spytałam.
– On też jest szczęśliwy. Pamiętam moment, kiedy się dowiedzieli. Wszyscy poszliśmy to uczcić.
– Ludzie zawsze udają, że są zachwyceni. Tak jak w tym filmie, który widziałyśmy wczoraj wieczorem.
– W jakim filmie?
– Przypuszczam, że go nie oglądałaś. Czytałaś swoją gazetę.
– Ach tak, tamten film. Był okropny.
– Niewątpliwie. Właśnie o to mi chodzi. Jestem pewna, że nikt nie przyjmuje w taki sposób wieści o dziecku.
– Szczerze mówiąc, mamo, nie rozumiem, jak możesz siedzieć i oglądać takie bzdury. Kiedyś prawie wcale nie oglądałaś telewizji. Pamiętam, że robiłaś mi awantury, ponieważ siedziałam zbyt dużo przed telewizorem.
Roześmiałam się.
– Widzisz, jak nasze role się odwróciły, Niki. Jestem przekonana, że chcesz dla mnie dobrze. Musisz oduczyć mnie marnowania czasu.
Gdy wracałyśmy z herbaciarni, niebo zachmurzyło się złowieszczo, a deszcz przybrał na sile. Właśnie minęłyśmy małą stację kolejową, gdy z tyłu dobiegł nas głos:
– Pani Sheringam! Pani Sheringam! Odwróciłam się i ujrzałam biegnącą za nami niewysoką kobietę w płaszczu.
– Tak myślałam, że to pani – powiedziała, zrównując się z nami. – Jak się pani miewa? – spytał z radosnym uśmiechem.
– Dzień dobry, pani Waters – odparłam. – Jak miło panią widzieć.
– I znowu pogoda się popsuła, prawda? Och, dzień dobry, Keiko. – Dotknęła rękawa Niki. – Nie poznałam cię.
– Nie – wyjaśniłam pośpiesznie. – To jest Niki.
– Niki, oczywiście, że Niki. Mój Boże, jak ty wyrosłaś, moja droga. Dlatego cię pomyliłam. Niezwykle wyrosłaś.
– Dzień dobry, pani Waters – powiedziała Niki dochodząc powoli do siebie.
Pani Waters mieszka niedaleko mnie. Ostatnio rzadko ją widuję, lecz wiele lat temu udzielała lekcji fortepianu obydwu moim córkom. Przez kilka lat uczyła Keiko, a potem przez jakiś rok Niki, gdy ta była jeszcze dzieckiem. Raczej szybko zorientowałam się, że pani Waters jest dość mierną pianistką, a jej ogólny stosunek do muzyki uważałam za irytujący; na przykład zarówno utwory Chopina, jak i Czajkowskiego określała jako „czarujące melodie”. Jednak była tak ogromnie czuła kobietą, że nigdy nie miałam serca, aby się z nią rozstać
– A co się z tobą teraz dzieje, kochanie? – zwróciła się do Niki.
– Ze mną? No cóż, mieszkam sobie w Londynie.
– Tak? A co tam robisz? Studiujesz?
– Właściwie nic nie robię. Po prostu mieszkam.
– Ach, rozumiem. Ale jest ci tam dobrze, prawda? To przecież najważniejsze.
– Tak, jest mi zupełnie dobrze.
– No tak, to przecież najważniejsze. A co z Keiko? – pan Waters zwróciła się do mnie: – Jak jej się wiedzie?
– Keiko? Wyjechała do Manchesteru.
– Naprawdę? To w sumie całkiem przyjemne miasto, przynajmniej tak mówią. I jak jej tam idzie?
– Ostatnio nie miałam od niej wiadomości.
– No cóż, brak wiadomości to dobra wiadomość. Czy Keiko nadal gra na fortepianie?
– Sądzę, że tak. Dawno do mnie nie pisała.
W końcu jednak mój brak entuzjazmu stał się nazbyt widoczny i pani Waters zmieniła temat, śmiejąc się niezręcznie. Podobna natarczywość z jej strony widoczna była podczas wszystkich naszych spotkań od czasu wyjazdu Keiko z domu. Absolutnie nic nie było w stanie wywrzeć na niej trwałego wrażenia: ani moja wyraźna niechęć do prowadzenia rozmów na temat Keiko, ani to, że do owego popołudnia jedyną informacją, jakiej udzieliłam jej na temat mojej córki, było podanie miejsca jej pobytu. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa pani Waters będzie radośnie pytać mnie o nią przy każdym kolejnym spotkaniu.